Śpiew nośnikiem pamięci
i
"Martwa natura — skrzypce i muzyka", William Michael Harnett, 1888 r.
Opowieści

Śpiew nośnikiem pamięci

Agnieszka Drotkiewicz
Czyta się 12 minut

Agnieszka Drotkiewicz: Porozmawiajmy o Waszej książce W poszukiwaniu złotego jabłka. Lider Buch – śpiewnik rodzinny, którą razem napisałyście, a zapis śpiewów chasydzkich dodała Dorota Szwarcman, siostra Belli i ciocia Róży. Pięknie pokazujecie w niej to, że śpiew jest jednym z nośników pamięci.

Bella Szwarcman-Czarnota: Od kilku lat przymierzam się do napisania książki poświęconej żydowskim instytucjom kulturalnym i oświatowym w okresie międzywojennym. Chciałabym napisać o pokoleniu moich rodziców i w tym celu przeprowadziłam badania w archiwach w Nowym Jorku i w Wilnie. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jednym z najważniejszych elementów kultury jidysz był wówczas śpiew, szczególnie śpiew chóralny. Zrozumiałam, że najpierw powinnam napisać o tym. W naszym domu, już po wojnie, nadal tak było. Muzyka była ważnym elementem wychowania mojego i mojej siostry: rodzice i najstarsza siostra mamy, która z nami mieszkała, dużo nam śpiewali, ojciec grał na fortepianie i mandolinie. I chociaż ja sama nie zostałam muzykiem, ten czas pozostawił we mnie ślad.

Róża Ziątek-Czarnota: Cała nasza rodzina jest umuzykalniona, nawet jeśli zawodowo nie jest związana z muzyką – a to sprawia, że melodia jest dla nas ważnym nośnikiem pamięci, sposobem wyrażenia emocji i przeżyć. W naszej rodzinie

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Ludowa piosenka jest o życiu
i
Maniucha gra z kapelą Tęgie Chłopy podczas potańcówki w czasie festiwalu KODY w Lublinie
Przemyślenia

Ludowa piosenka jest o życiu

Agata Trzebuchowska

Agata Trzebuchowska: Twoje pierwsze zetknięcie z muzyką tradycyjną?

Maniucha Bikont: Byłam dzieckiem. Odwiedzili nas znajomi taty z czasów jego współpracy z Grotowskim. Z wypiekami na twarzy słuchałam ich potężnych głosów. Marzyłam, by nauczyć się śpiewać jak oni. Potem z roku na rok muzyka była dla mnie coraz ważniejsza. Wydarzeniem przełomowym był wyjazd na Ukrainę. Nigdy nie zapomnę kilkunastogodzinnej podróży po wyludnionych polnych drogach prowadzących przez lasy i wąskie groble, ciągnących się w nieskończoność kolein, dziur i tej pustki po horyzont. Gospodarze wyszli z domu, żeby nas powitać, byli tak wątli i kruchutcy, że aż strach było ich przytulić. Jednak gdy zaczęli śpiewać, wstąpiła w nich energia, której pozazdrościłby niejeden imprezowicz. Pieśni, które wydawały mi się tak trudne i abstrakcyjne, z tych ludzi płynęły organicznie i bezwysiłkowo. Absolutnie mnie to zachwyciło!

Czytaj dalej