Sutra czarnego serca Sutra czarnego serca
i
Wu-Tang Clan, ilustracja: Cyryl Lechowicz
Opowieści

Sutra czarnego serca

Piotr Żelazny
Czyta się 7 minut

Co wspólnego mają Bruce Lee, szachy i ruch Black Lives Matter? Łączy ich oczywiście kultowa grupa hip-hopowa Wu-Tang Clan.

27 lat temu świat usłyszał Enter the Wu-Tang (36 Chambers) – płytę, która zrewolucjonizowała hip-hop i muzykę rozrywkową. 9 listopada 1993 r. pierwsi szczęśliwcy odpakowali dopiero co nabyte płyty CD albo kasety magnetofonowe i drżącymi z emocji rękami wkładali je w wieże, boomboxy czy walkmany… Kreś­lenie takiej podniosłej wizji nie ma oczywiście sensu. Prawdopodobnie nikt nie miał pojęcia, że oto zębami próbuje rozerwać folię z przyszłego klasyka, punktu odniesienia dla kolejnych pokoleń. Gdy już jednak nacisnął „play” w odtwarzaczu, wiedział, że obcuje z czymś innym niż wszystko, co znał dotychczas.

Na początku lat 90. stolicą muzyki rozrywkowej było Seattle, nietypowym królem sceny został Kurt Cobain z Nirvany, a jego następcą – Eddie Vedder z Pearl Jam. Dominowały brudne grunge’owe gitary, a rap, który odnosił sukces komercyjny, to były albo popowo-taneczne rymowanki w stylu MC Hammera, albo gangsterskie, funkowe rytmy z Los Angeles. Tymczasem Wu-Tang Clan to dziewięciu (!) raperów z nowojorskiej Staten Island, którzy opowiadają o ciężkim życiu w getcie, ale swoje opowieści doprawiają solidną dawką świata komiksowych superbohaterów, szachów, nauk Narodu Islamu – separatystyczno-religijnego ruchu Afroamerykanów – i przede wszystkim filozofii Wschodu.

Skąd jednak nastolatkowie z getta Staten Island mieli dostęp do dalekowschodnich mistrzów filozofii? Oczywiście z filmów kung-fu. Dwie godziny w ciemnej sali kinowej były dla nich ucieczką od świata biednych czarnoskórych nastolatków w najbardziej niebezpiecznym mieście zachodniego świata, jakim był Nowy Jork w latach 70. i 80. I chociaż oczywiście dzieciaków najbardziej kręciły sceny puszczanych w zwolnionym tempie walk, pojedynki na miecze czy nunczako, to jednak siłą rzeczy przesiąkały też naukami Wschodu podawanymi w tej dziwnej popkulturowej wersji.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Zaczyna się draka

Pierwszą rzeczą, którą słychać na Enter the Wu-Tang, nie jest ani muzyka, ani nawet głos któregokolwiek z raperów wchodzących w skład grupy. To dialog z filmu kung-fu z 1981 r., dystrybuowanego w USA pod tytułem Shaolin and Wu Tang: „Walka z cieniem Shaolin i styl walki mieczami Wu Tang. Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, połączenie Shao­lin i Wu Tangu może być niebezpieczne”. Dopiero po tych słowach wchodzi bit, a po chwili słychać, jak producent i mózg całego przedsięwzięcia RZA wykrzykuje: „Bring da motherfuckin’ ruckus!”, czyli „Niech się zacznie pier… draka”.

Draka faktycznie się zaczęła. RZA, a właściwie Robert Fitzgerald ­Diggs, rocznik 1969, wychowywał się w Brownsville – owianej złą sławą części Brooklynu. Wujek Diggsa, u którego spędzał on wakacje w Karolinie Północnej, zaszczepił mu miłość do szachów i do nauki. Gdy jednak młody Bobby wracał po wakacjach do Nowego Jorku, wciągały go ulica i rap. Gdy miał 16 lat, razem z kuzynami Russellem Jonesem, później znanym jako Ol’ Dirty Bastard, i Garym Grice’em (GZA) założyli pierwszy zespół, który nazwali All In Together Now. W innym zespole – DMD­ ­POS­SE­ – składał słowa w rymy z kolegami, którzy później stali się znani jako Method Man, Raekwon, Ghostface Killah, U-God i Inspectah Deck.

Największym idolem Diggsa nie był jednak żaden z nowojorskich raperów ani producentów. Nastoletni RZA zaczytywał się w komiksach i potrafił wymienić wszystkich superbohaterów z każdego możliwego uniwersum, ale wszyscy oni bledli przy Brusie Lee. Fascynacja zresztą trwa – Diggs, stateczny już nestor hip-hopu, w 2020 r. wydał kawałek pod tytułem Be Like Water (Bądź jak woda). A tak brzmi przecież najbardziej znana nauka mistrza i wynalazcy sztuki walki znanej jako Jeet Kune Do – droga przechwyconej pięści.

Pustka jest formą

Kolejny zespół, który założył, gdy został uniewinniony w procesie o próbę zabójstwa w 1992 r., RZA nazwał Wu-Tang Clan. Od stylu walki mieczami z chińskich gór Wudang. To tam schronili się mnisi z klasztoru Shaolin, którym nie podobały się kung-fu i forma medytacji poprzez doskonalenie się fizyczne. Uciekli i założyli własny klasztor nazwany od pasma górskiego. Swój sposób medytacji oparli na bezruchu („wewnętrzne kung-fu”). W świecie stworzonym przez Diggsa i jego kolegów to Staten Island stała się Shaolin. „Jesteśmy Wu-Tang, bo nasze języki są ostre jak miecze, ale pochodzimy z Shaolin. Innymi słowy dbamy zarówno o fizyczność, jak i duchowość. Staramy się znajdować równowagę. Jak yin i yang” – wielokrotnie tłumaczył RZA.

Koncepcja starożytnej filozofii chińskiej opisującej dwie pierwotne i przeciwne, lecz uzupełniające się siły, które odnaleźć można wszędzie, to nie jest temat, który wcześniej pojawiał się w kawałkach hip-hopowych. Do dziś zresztą nie jest. Ale RZA powtarzał, że misją klanu jest dostarczać młodym ludziom wiedzy. „Gdy MC Hammer sprzeda 10 mln płyt, to nic nie znaczy. Najwyżej, że 10 mln osób będzie tańczyć. Gdy Wu-Tang Clan sprzeda milion egzemplarzy, to oznacza milion obudzonych w getcie” – mówił mózg klanu tuż po wydaniu debiutanckiej płyty.

Gdy Ol’ Dirty Bastard zmarł z po­wodu przedawkowania kokainy i środków przeciwbólowych, przyjaciele z klanu pożegnali swojego towarzysza utworem. Na końcu kawałka zatytułowanego Life Changes słychać dźwięk tradycyjnego buddyjskiego gongu, a następnie przyjaciel grupy Shi Yan Ming, założyciel świątyni Shaolin na Manhattanie, recytuje po mandaryńsku Sutrę Serca, w której pada słynne zdanie: „Pustka jest formą, forma jest pustką”.

Pomyśl, zanim się ruszysz

Od początku w klanie, który stworzony jest na wzór uniwersum komiksowych bohaterów, ważne miejsce­ zajmowały szachy. Miłość Diggsa­ do królewskiej gry podzielali bowiem wszyscy członkowie, a przede wszystkim jego kuzyn i jedna z najważniejszych postaci zespołu, Gary Grice – GZA.

Fascynację Grice’a najlepiej widać po płycie z 2005 r., wydanej wspólnie z DJ-em Muggsem, zatytułowanej Grandmasters, czyli arcymistrzowie. Każdy kawałek na albumie kręci się wokół szachów – Queens Gambit (Gambit hetmański), Advanced Pawns (Zaawansowane piony), Exploitation ­of Mistakes (Wykorzystanie pomyłek). „Kiedyś rozegrałem 78 partii z rzędu z Masta Killa (jedyny członek klanu, który wcześniej nie rapował, ale przyjaciele koniecznie chcieli go mieć w zespole – przyp. P.Ż.). Paliliśmy join­ty, piliśmy i graliśmy w szachy. Co jakiś czas robiliśmy przerwę na godzinną drzemkę” – mówił GZA w rozmowie z magazynem „Vice”.

„Szachy są bardzo ważnym elementem Wu-Tang Clanu, są bardzo ważnym elementem życia. Uczą, jak egzystować w tym świecie, jak myśleć kilka ruchów do przodu, jaką obrać strategię. Uczą, jak atakować i jak się bronić” – pisał RZA w książce Wu-Tang Manual. A w innym miejscu tej samej pozycji dodawał: „To dzięki szachom nauczyłem się oceniać siłę ruchów: w życiu i w biznesie. Jeśli umiesz przewidzieć trzy–cztery ruchy do przodu, możesz tak manipulować sytuacją, byś wygrał”.

Na Enter the Wu-Tang (36 chambers) przed jednym z kawałków jest inny dialog ze wspomnianego już filmu kung-fu Shaolin and Wu Tang: „Walka na miecze jest jak partia szachów. Musisz pomyśleć, zanim się ruszysz. Odpowiednie użycie tej umiejętności czyni cię praktycznie niepokonanym”. Ilu dzieciaków z getta najpierw pomyślało, zanim się ruszyło po wysłuchaniu tej płyty? Jeśli chociaż jeden w ten sposób uniknął więzienia lub gangsterskich porachunków, to już wielkie zwycięstwo klanu.

Jesteś Bogiem

Większość członków grupy mniej lub bardziej otwarcie należała do tzw. The Five Percenters. Ruch Pięcioprocentowców to gnostyczny odłam Narodu Islamu, który miał wielki wpływ na pokolenie raperów lat 90. Jego wyznawcy uważają, że 85% ludzkości żyje w nieświadomości i kłamstwie, 10% zna prawdę, ale ukrywa ją, by móc manipulować resztą. Z kolei 5% nie tylko wie, ale także walczy z dominacją 10% i stara się nawrócić pozostałych.

Jaka jest prawda? Że naturą czarnego człowieka jest bycie Bogiem, jednakże „biały diabeł” zataił to przed czarnoskórymi. Tylko przez samodoskonalenie się, ciężką pracę nad sobą – zarówno fizyczną, jak i psychiczną – można dostąpić oświecenia i dojść do boskiej natury. Nauki pięcioprocentowców są przekazywane w mistycznym systemie numerologicznym zwanym Najwyższą Matematyką. RZA twierdzi, że to dzięki niej zaczął tworzyć rzeczy wybitne.

Swoją pierwszą książkę, w której mnóstwo miejsca poświęca ruchowi The Five Percenters, Diggs zatytułował The Tao of Wu. Tao to kluczowe pojęcie w taoizmie, chińskim systemie filozoficznym. Oznacza „uniwersalną zasadę kierującą wszechświatem”. RZA pisze: „Najwyższa Matematyka atakowała pogląd, że skoro jesteś czarny i biedny, musisz pozostać niewykształconym ignorantem, ślepym na otaczający cię świat”. W drugiej książce – Wu-Tang Manual – twierdzi, że idea Najwyższej Matematyki i dążenia do samoświadomości oraz doskonalenia się jest tożsama z nauką buddystów, iż „każdy człowiek ma w sobie inherentnego Buddę”. Wu-Tang Clan w swoich tekstach nauczał zgodnie z tym duchem i dawał młodym poczucie nowej tożsamości – silnego, wykształconego czarnego z getta, który nie będzie się godził na systemowy rasizm i wynikające z niego ograniczenia.

I to właśnie miał na myśli Ol’ Dirty Bastard, gdy w 1998 r. podczas gali wręczania nagród Grammy wdarł się na scenę i do mikrofonu wykrzyczał: „Wu-Tang jest dla dzieci. My nauczamy dzieciaki”. I dlatego też dziś – w czasach ruchu Black Lives Matter i masowych protestów czarnoskórych w USA – Wu-Tang Clan przeżywa renesans. Ludzie zmęczeni hip-popową papką mamrotaną do mikrofonu i przepuszczoną przez autotune potrzebują radykalnej muzyki na radykalne czasy. I dlatego jednym z hymnów BLM stał się kawałek klanu z drugiej płyty – A Better Tomorrow. Lepsze jutro, bo przecież to właśnie o lepsze jutro chodzi.

Czytaj również:

Black Lives Matter, czyli dlaczego Superman nie ratował czarnych Black Lives Matter, czyli dlaczego Superman nie ratował czarnych
i
Protestujący pod hasłem „Black Lives Matter”, listopad 2015 r., zdjęcie: Johnny Silvercloud/Wikimedia Commons
Opowieści

Black Lives Matter, czyli dlaczego Superman nie ratował czarnych

Anna Wyrwik

Harlem. Rok 2018. Idę od strony Amsterdam Avenue i nagle niepostrzeżenie zaczynam czuć te wibracje, tę atmosferę, ten klimat, tysiące barw, tę szczerość i prawdziwość tak, że od razu ją się lubi, a tamtych z dołu Manhattanu w garniturach i kostiumach, chodzących pomiędzy biurowcami ma się ochotę powiesić na wieszakach w garderobie.

Tu nie chodzi o street art, jakiś miejski design, multikulturowy bałagan, tu chodzi o duszę, o duszę i muzykę, która gra zewsząd, z zaparkowanego parę metrów dalej przy chodniku brązowego jeepa, ze sklepu spożywczego, ze stoiska z płytami, z okna na trzecim piętrze kamienicy, z głośnika na ciągniętym po ulicy wózku przez mężczyznę w czapeczce baseballowej. Ludzie tańczą, a nawet jak nie tańczą, to poruszają się w rytm muzyki, a nawet jak muzyka nie gra w oczywisty sposób z głośników, to wciąż jest w tym gwarze, który układa się w nuty w rozmowie dwóch kobiet stojących przed pralnią. Idę Sto Dwudziestą Siódmą na wchód, kolejne ulice, dzieci w szkolnych mundurkach wracają ze szkoły i tańczą do R’n’B z boomboxa trzymanego leniwie przez chłopaka z grupki siedzącej na wysokich schodach brązowej kamienicy. Jedno z okien na piętrze zamiast szyby ma wygiętą dyktę, taką, jaką zabija się witryny sklepowe w czasie zamieszek. Przed sklepami siedzą ludzie, w sklepach kupują losy na loterię, ulicą przejeżdża samochód z głośnikami prawie na wierzchu, prawie w szybach. Soul. Odwiedzam The National Jazz Museum na Sto Dwudziestej Dziewiątej, które jest całkiem bez sensu, bo praktycznie nic w nim nie ma poza paroma instrumentami, plakatami i książkami do kupienia, ma tylko dumną nazwę, ale przede wszystkim liczy się fakt, że jest na Harlemie.

Czytaj dalej