Miłość do literatury od zawsze łączy Islandczyków, a historie są ich dobrem narodowym. O oswajaniu zimowego czasu opowieściami i o tym, dlaczego szczególnym momentem dla miłośników książek jest koniec roku, opowiada pisarka Birna Anna Björnsdóttir.
Mawiamy, że w Islandii każdy jest pisarką lub pisarzem. To oczywiście przesada, która zresztą nie najlepiej pasuje do tradycji literackiej, dla której charakterystyczne są niedopowiedzenia i powściągliwość. A jednak każdego roku ukazuje się tutaj około tysiąca nowych książek, co w kraju liczącym mniej więcej 290 tys. mieszkańców daje jedną książkę na 290 osób – oto kolejny z wielu dziwacznych należących do nas rekordów świata.
Aż do XX w. kolejne pokolenia pracowały, modliły się i krzątały wokół codziennych spraw w domach z torfu, darni, paru głazów i dziwnych patyków. Z dawnych dziejów do dziś przetrwało niewiele. Materialne pozostałości wtopiły się z powrotem w krajobraz, z którego wyrosły. Niewiele – z wyjątkiem książek. Od średniowiecza Islandczycy napisali znacznie więcej książek, niż można by się spodziewać po małej rolniczej społeczności walczącej o byt na nieurodzajnej ziemi na krańcu świata. Niezwykłe jest również tak szerokie uczestnictwo w kulturze literackiej – podczas gdy reszta Europy tworzyła woluminy po łacinie, dla wykształconych odbiorców, Islandczycy pisali w języku rodzimym, m.in. islandzkie sagi, a umiejętność pisania i czytania była znacznie powszechniejsza niż gdziekolwiek na kontynencie.
Najznakomitszym autorem islandzkim ubiegłego wieku był Halldór Laxness, nasz jedyny laureat Nagrody Nobla. Ten prawdziwy gigant swoich czasów czuł się spadkobiercą długiej tradycji snucia opowieści; przyjmując Nagrodę Nobla, oddał hołd wielu anonimowym mężczyznom i kobietom, którzy „przez tonące w mrokach stulecia tworzyli w chatach z ziemi, nie zadając sobie nawet pytania, ile powinni na tym zarobić oraz czy czekają ich nagrody i zaszczyty. W małych biednych domostwach nie mieli nawet palenisk, żeby ogrzać zgrabiałe palce, kiedy tak siedzieli nocami, zapisując swoje opowieści. A jednak udało im się stworzyć nie tylko język literacki, który należy do najpiękniejszych i najsubtelniejszych na świecie, ale także osobny gatunek”.
Przez dekady wielu autorów czuło, że pisze w cieniu wielkiego Halldóra Laxnessa. Z biegiem czasu ten cień zaczął się kurczyć i młodzi pisarze stali się bardziej widoczni. Dorobek noblisty wraz z długą tradycją opowiadania historii to wciąż nieocenione źródło inspiracji dla współczesnych islandzkich autorów.
Tak jak wszędzie, również w centrum Reykjavíku nietrudno natknąć się na pomniki ważnych osób. Ciekawostką jest jednak to, że znajdziemy wśród nich więcej poetów niż polityków. Niektórzy występują na piedestałach w podwójnej roli, jako cenieni poeci oraz poważani politycy, gdyż polityka i literatura łączyły się w życiu części najznaczniejszych islandzkich postaci, tych historycznych i współczesnych. W XIII w. potężny wódz, Snorri Sturluson (około 1179–1241), ułożył Sagę o Egilu, jedno z najważniejszych dzieł średniowiecza, oraz Eddę Snorriego (zwaną też Eddą prozaiczną) – podręcznik dla poetów, który jest głównym zachowanym źródłem wiedzy o mitologii nordyckiej. Kiedy Hannes Hafstein, pierwszy premier Islandii, obejmował swój urząd w 1904 r. (po tym jak Dania zagwarantowała Islandii ograniczoną autonomię), był już ulubionym poetą swojego pokolenia. Sprawujący przez 13 lat urząd premiera Davíð Oddsson też jest pisarzem i w latach swojego urzędowania wydał dwa zbiory opowiadań. Guðrún Helgadóttir, przez dwie dekady członkini islandzkiego parlamentu (Althingu) – w tym przez wiele lat jako jego przewodnicząca – jest zarazem uwielbianą autorką książek dla dzieci.
Skoro wygląda na to, że w Islandii mieszkają niemal same pisarki i pisarze, trzeba zaznaczyć, że większość Islandczyków łączy wykonywanie kilku prac – to jedyna droga, by przy niecałych 300 tys. mieszkańców islandzka administracja i gospodarka mogły w pełni działać, a maleńki Reykjavík sprawiać wrażenie kosmopolitycznej metropolii. Tu listonoszka wieczorami gotuje w wegańskiej restauracji, a DJ w ciągu dnia opiekuje się przedszkolakami. Oboje wydali po kilka tomów poezji. Oczywiście mamy również zawodowych pisarzy i pisarki, którzy zajmują się tylko pisaniem książek. Albo prawie tylko tym – zdarza się bowiem, że do tego uczą, piszą do prasy, śpiewają na weselach, wymyślają reklamy, kręcą filmy lub robią jeszcze coś innego.
Co dziwne, ci niestrudzeni autorzy i autorki wydają swoje książki mniej więcej w tym samym miesiącu, w okresie, który nazywamy „bożonarodzeniowym potopem książek” (jólabókaflóðið). Niemal wszystkie powieści ukazują się w listopadzie i na początku grudnia, podobnie jest w przypadku pamiętników i dzienników. Ten obyczaj rządzi kalendarzami islandzkich autorek i autorów, synchronizując ich twórcze wysiłki oraz wahania nastrojów, kiedy to wszyscy usiłują zdążyć na czas, po czym następuje miesiąc nieprzerwanego bratania się podczas literackich premier, a także wędrówek szlakiem odczytów i wywiadów, by zabiegać o uwagę krytyków oraz czytelników.
Sezonowy potop literatury i towarzyszący mu medialny szał wynikają ze społecznej roli, jaką w Islandii odgrywają książki. Są one główną walutą świątecznego rynku podarunków. Bez nich Boże Narodzenie byłoby czymś zupełnie innym. Każdy tu obdarowuje książkami i jest nimi obdarowywany, przy czym zawsze są to najnowsze pozycje, prosto z drukarni. Miłośnicy opowieści czekają cały rok na ten ekscytujący czas, kiedy we wszystkich gazetach, magazynach, audycjach radiowych oraz programach telewizyjnych powieści i wspomnienia stają się kluczowym tematem dyskusji: nowe tytuły to najgorętsze newsy. A kiedy wreszcie w Wigilię cichnie zgiełk po bitwie wydawców i milknie ostatni krytyk, rozsiadamy się wygodnie z książkami i dajemy porwać opowieściom podczas najciemniejszych zimowych dni.
Opowiadanie pochodzi z kwartalnika McSweeney’s z numeru 58: 2040 A.D z 5.12.2019 r.
Tytuł, lead i skróty pochodzą od redakcji „Przekroju”.