Czy piosenkę zatytułowaną Trucizna trudno sobie wyobrazić? Nie, zwłaszcza teraz, kiedy klimat w Ameryce jest taki, jaki jest. Artyści muszą zmierzyć się z rzeczywistością. Z Jill Scott rozmawia Artur Zaborski.
Jill Scott na muzycznym rynku stuknęła właśnie osiemnastka. Wciąż pozostaje wierna ideałom, które wkładała w swoje kompozycje, kiedy zaczynała. Nie zachowuje się jak gwiazda, gdy spotykamy się w Los Angeles. Na wywiad przychodzi w imponującej egrecie i pokaźnych kolczykach. Mimo że rzucają się w oczy, ona sama woli trzymać się w cieniu, z którego podgląda innych i śpiewa o nich w swoich piosenkach. Mnie też bacznie się przygląda i usypia czujność swoim aksamitnym głosem. Nawet nie musi śpiewać…
Artur Zaborski: Podobno R’n’B umarło.
Jill Scott: Kto tak twierdzi?
Krytycy, muzykolodzy i różnej maści specjaliści. Mówią, że nie ma już R’n’B. Jest tylko pop przebierający się za R’n’B.
Wiesz, jaka jest różnica między krytykami a artystami? Artyści wytyczają szlaki, przebijają się przez nieodkryte lądy i niezasiedlone ziemie – patrzą przed siebie. Krytycy odwrotnie: patrzą w tył, opisują to, przez co artyści przeszli, mają głowy zwrócone w przeciwnym kierunku. Jeśli więc krytycy mówią, że R’n’B umarło, to ja wychylam głowę ponad horyzont i widzę, że długo jeszcze będzie miało się świetnie.
Ale przyznasz, że dziś to zupełnie co innego niż 18 lat temu, kiedy zaczynałaś.
Przez 18 lat R’n’B i jego wszelkie odmiany przeszły bardzo dużo. Kiedy zaczynałam, sama przecież dopiero go odkrywałam, tak samo jak odkrywałam siebie. Proces dojrzewania, odnajdywania siebie, poznawania rzeczywistości to jeden z najbardziej fascynujących procesów. Sama przeszłam podobne przemiany, co ta muzyka.
Która z nich jest dla Ciebie najważniejsza?
Założyłam w domu filtry na wodę i przestałam się truć.
Naprawdę uważasz, że właśnie to wydarzenie zmieniło Twoje życie?
Całkowicie. Pokazało mi, jaką jestem ignorantką, jak daję się omotać propagandzie. Od tamtego czasu już nie przyjmuję rzeczy na słowo, wszystko badam i sprawdzam. Weryfikuję informacje, które świat mi podaje.
Musisz mi opowiedzieć tę historię, to intrygujące.
Kilka lat temu obejrzałam film dokumentalny o jakości wody w kranach, którą w Ameryce pije się na co dzień. Był dobrze zrobiony, ostrożny w słowach, choć śmiały w tezach. Przekonywał, że woda w Ameryce, szczególnie na północy – w Michigan i Pensylwanii, skąd pochodzę – nie jest zdatna do picia. Przejęłam się i postanowiłam to sprawdzić. Zleciłam badanie tego, co piję.
Jaki był rezultat?
Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam ekspertyzę. W tym, co na co dzień piłam, pełno było mułu, szlamu i szkodliwych metali. Wpadłam w panikę. Zainstalowałam filtry w całym domu, nie było kranu, z którego leciałaby nieoczyszczona woda. Poczułam się bezpieczna, ale szybko uświadomiłam sobie, jaką jestem straszną egoistką. Zaczęłam myśleć, jak mogę pomóc innym. Wiedziałam, że kampanie społeczne i przechwalanie się w mediach, jak ulepszyłam swoje życie, bo wydałam sporo pieniędzy na filtry, nie przysłuży się społeczeństwu, tylko producentom takich urządzeń, a nie na tym mi zależało. Byłam w kropce. Wyjście znalazło się przez przypadek.
Jak?
Dostałam propozycję zagrania w serialu Flint o zanieczyszczeniu wody pitnej w Ameryce. Kiedy przeczytałam scenariusz, nie mogłam uwierzyć, to było zrządzenie losu. Dostałam szansę, żeby przemówić do ludzi i uświadomić im wagę problemu, z którym sama się mierzyłam.
Dlaczego nie chciałaś wykorzystać swojej popularności i przemówić do ludzi przez media?
Bo ta taktyka zawiodła. W Stanach istniał ruch kobiet, które próbowały zwrócić uwagę na fatalny stan wody w kranach. Były w telewizji, Internecie i prasie, ale zaatakowały je koncerny zaopatrujące w wodę domy i mieszkania, zwłaszcza w Michigan, gdzie sytuacja jest najbardziej tragiczna. Firmy wykupiły czas antenowy, a ich przedstawiciele mówili, podpierając się jakimiś badaniami, że te kobiety kłamią, bo problem – owszem – miał miejsce, ale przez krótką chwilę i został już zażegnany. Na dodatek ich wystąpienia były pełne pogardy dla tych kobiet, przedstawiano je jako histeryczki, które zorganizowały protest, bo dostały okresu. To było okrutne, mizoginiczne i poniżające. W takiej debacie nie chciałam brać udziału. Wiedziałam, że walka na argumenty trwałaby wieki, a ja startowałabym ze straconej pozycji, bo PR-owcy tych firm pewnie szybko nazwaliby mnie nawiedzoną artystką, która nagle robi z siebie wojowniczkę pro eko. Wolałam dotrzeć do ludzi przez emocje, bo one skłaniają do działania.
Masz stuprocentową pewność, że problem istnieje? Czy coś się zmieniło po tym, jak zainstalowałaś filtry w domu?
Skóra przestała swędzieć, nie mam zaczerwienień, nie drapię się, naskórek złuszcza się kilka razy wolniej, włosy mi nie wypadają, nie dokucza mi układ pokarmowy. To brzmi, jakbym była obłożnie chora i właśnie ozdrowiała, prawda? Te dolegliwości były częścią codzienności, więc w ogóle nie zastanawiałam się, że coś może być nie tak. Dotarło to do mnie dopiero wtedy, gdy zaczęłam pić oczyszczoną wodę. Nie mogłam uwierzyć, że tyle lat żyłam w kłamstwie. Nie ufam już nikomu, żadnym zapewnieniom, że jakiś produkt jest bezpieczny dla zdrowia. Sprawdzam wszystko. Nakłaniam też artystów, żeby w swojej sztuce nie omijali tych problemów.
Tak widzisz zadanie sztuki – jako reakcję na rzeczywistość, głos sprzeciwu?
Sztuka ma jednoczyć ludzi. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z filmem, serialem, sztuką teatralną czy piosenką, zawsze jest ona oparta na empatii, dialogu. Przekazujemy to, co nas boli. Nie możemy jednak być samolubni, głosić światu tylko, że cierpimy, bo ktoś nas zostawił albo zakochaliśmy się bez wzajemności. Owszem, to ważne, dotyczy każdego. Ale bycie szczęśliwym nie ogranicza się do zaspokajania potrzeby uczucia. Wykracza daleko poza nie, o czym sztuka – zwłaszcza popularna – lubi zapominać. Nie ma we mnie zgody na takie zapominanie.
Raczej trudno mi sobie wyobrazić śpiewaną przez tłum piosenkę o zanieczyszczonej wodzie.
Nie chodzi o dosłowność. Nie jestem zwolenniczką publicystyki ani w kinie, ani w muzyce. Mam na myśli śpiewanie o przepływie energii, która nierozerwalnie wiąże się z tym, co jesz i pijesz. Muzyka, z której wyrastam, zawsze była formą buntu, jest w niej miejsce na śpiewanie o tym, żeby nie dać się truć. Czy utwór zatytułowany Trucizna trudno sobie wyobrazić? Nie, zwłaszcza teraz, kiedy klimat w Ameryce jest taki, jaki jest. Artyści muszą zmierzyć się z rzeczywistością. Sama robię to na płycie, nad którą właśnie pracuję.
Niepokoi Cię to, co dzieje się w Twojej ojczyźnie?
Jestem już wystarczająco dojrzała, żeby nie dać się porwać panice, że właśnie kończy się świat, jaki znamy, i będzie już tylko gorzej. Ameryka jest w fatalnej kondycji, to bardzo zły czas dla osób, którym zależy na dobru innych. Ale takich okresów mamy w historii na pęczki, sama przeżyłam wiele. Ten też przeżyjemy – i ja, i ona, nie niepokoję się o to.
Skąd w Tobie tyle spokoju?
Bo wiem, że zawsze znajdą się pionierzy, aktywiści, którzy nie schowają głowy w piasek i będą walczyć do końca. A ich działanie – wcześniej czy później – pociągnie za sobą innych ludzi. Dlatego powtarzam, że choćby nie wiem jak było źle, nie wolno milczeć. Musimy mówić o tym, co jest nie tak, tylko w ten sposób stajemy bliżej prawdy. Taka prawda jest ważna w sztuce, bo sztuka zawsze będzie miała odbiorców. Nie da się jej uciszyć. Nawet najbardziej totalitarne systemy nie zdołały tego osiągnąć. W ostatnich miesiącach na nowo rozgorzała dyskusja, kto jest dziś bohaterem. Dla mnie to ludzie, którzy występują przeciw złu i mówią, co jest nie tak, nawet jeśli nikt ich nie słucha. W Hollywood mamy wysyp filmów, a w telewizji seriali, które portretują superbohaterów pokroju Spider-Mana, Iron Mana czy Luke’a Cage’a, notabene pierwszego czarnego superbohatera w historii popkultury. To groźna moda, takie filmy działają uspokajająco na część społeczeństwa – nie musimy sami działać, bo przyjdzie ktoś, kto nas ocali i zaprowadzi porządek. Tak się nie stanie! Musimy sami walczyć o to, żeby było nam w życiu lepiej! Za dużo jest do zrobienia, żeby czekać na innych.
Twoje postulaty brzmią szczytnie, ale oboje wiemy, że sztuka nie ogranicza się do naprawiania świata, bo musi się jeszcze sprzedać.
Co nie przeszkadza w mówieniu prawdy. Jestem żywym dowodem na to, że muzyka może poruszać ważne problemy i jednocześnie przynosić pieniądze i sławę. Lubię pieniądze, w przeciwieństwie do sławy. Dziś nie mam problemu z tym, że zarabiam na swojej pracy, bo muzyka poza pasją przecież nią jest. Kręci mnie to, że mogę robić pieniądze. To daje adrenalinę, napędza. Dzisiaj się z tym nie kryję.
Kiedyś było inaczej?
Kiedy odniosłam finansowy sukces, wstydziłam się, że mam pieniądze. Pamiętałam, skąd pochodzę – z niezamożnej rodziny. Wychowywały mnie dwie kobiety, matka i babka. Miałam wspaniałe dzieciństwo, choć na wiele rzeczy nie mogłam sobie pozwolić, a moja edukacja zawsze stała pod znakiem zapytania. Nie marzyłam nawet, że kiedyś będę mogła żyć w luksusie. Szczytem pragnień była posada nauczycielki angielskiego w szkole, w tym kierunku się kształciłam. Żeby się utrzymać, pracowałam w dwóch miejscach. Naprawdę wiem, co to znaczy zapieprzać. Nie ma chyba branży, o którą się nie otarłam.
Któraś z tych prac szczególnie utkwiła Ci w pamięci?
Zawsze uśmiecham się na myśl o pracy jako sprzedawczyni lodów. Pamiętam roześmiane twarze rozwrzeszczanych dzieciaków, których radość była najszczersza. Wierzę, że dziś podobną radość sprawiam moim słuchaczom swoimi płytami.
Dostałaś się na anglistykę, ale studia rzuciłaś nie ze względów finansowych, prawda?
Zrezygnowałam, bo zaczęłam dostrzegać, jak edukacja szkolna jest zakłamana. Nauczyciele powtarzają wytarte regułki, to, co mają przekazać uczniom, staje się wypaczone, nie uczą wrażliwości i empatii. Nie mogłam tego znieść. Coraz częściej uciekałam w muzykę, która te wartości propaguje i szerzy. Nie potrafiłam się pogodzić z tym, że trafię do miejsca, w którym moja wrażliwość zostanie przejechana przez walec systemu nauczania. Zdecydowałam się odejść, ale nie zrezygnowałam z misji. Zabrałam ją ze sobą do świata muzyki, włożyłam ją w moje utwory…
…na których zaczęłaś dobrze zarabiać.
I bardzo się z tym ukrywałam! Wydawało mi się, że przez to, że mam pieniądze, zdradzam bliskich. Byłam na tyle głupia, że aż było mi wstyd, kiedy kupowałam sobie sushi! A kochałam je i nadal kocham. Robiłam to po kryjomu. Teraz mam odwagę powiedzieć światu, kim jestem, nie tylko w swoich utworach. Jestem podglądaczką – uwielbiam podpatrywać ludzi dookoła mnie i utrwalać ich przeżycia w swojej twórczości, ale nie godzę się na wojeryzm brukowych mediów. Pamiętam, że o mało nie zeszłam na zawał, kiedy jeden z plotkarskich magazynów napisał o moim wyjściu właśnie na sushi. Było mi tak wstyd! Teraz takie media z radością rozpisują się o moim rozwodzie i nowych kilogramach. Różnica między nami jest taka, że oni skupiają się na tym, że znowu zjadłam sushi albo że coś mi znowu w życiu nie wyszło, a ja na tym, co mnie i innych boli.
Wierzysz, że w ten sposób pomagasz innym?
Wierzę w sprawiedliwość i cieszę się, kiedy jest wymierzana. Ale żeby istniała sprawiedliwość, musi istnieć także krzywda ludzka do naprawienia. To bardzo poruszające, inspirujące dla człowieka, kiedy ktoś go skrzywdzi. Rozpadamy się wtedy, niedomagamy, aż wreszcie dochodzimy do siebie i znów składamy się w nową całość. Żyjemy! I dochodzimy sprawiedliwości, działamy.
Właśnie o tym jest R’n’B i hip-hop. Jeśli słuchasz dobrego hip-hopu i dobrego R’n’B, zawsze znajdziesz w nim to, co trapi ludzi, zawsze będzie w nim miejsce na wezwanie do sprawiedliwości, nawet jeśli te gatunki zupełnie zespolą się z popem. To się nie zmieni, niezależnie od tego, jak zamożni będą artyści, którzy tę muzykę wykonują. Bo artysta musi mieć swoje poglądy, ale żeby je wyrazić, musi znaleźć problem. Na tym polega istota naszej muzyki, która wbrew temu, co powiedziałeś na początku, ma się dziś bardzo dobrze. I to się nie zmieni, choć zawistnicy będą mówić co innego.
O wodnym kryzysie we Flint przeczytają Państwo również tutaj.