
Czy piosenkę zatytułowaną Trucizna trudno sobie wyobrazić? Nie, zwłaszcza teraz, kiedy klimat w Ameryce jest taki, jaki jest. Artyści muszą zmierzyć się z rzeczywistością. Z Jill Scott rozmawia Artur Zaborski.
Jill Scott na muzycznym rynku stuknęła właśnie osiemnastka. Wciąż pozostaje wierna ideałom, które wkładała w swoje kompozycje, kiedy zaczynała. Nie zachowuje się jak gwiazda, gdy spotykamy się w Los Angeles. Na wywiad przychodzi w imponującej egrecie i pokaźnych kolczykach. Mimo że rzucają się w oczy, ona sama woli trzymać się w cieniu, z którego podgląda innych i śpiewa o nich w swoich piosenkach. Mnie też bacznie się przygląda i usypia czujność swoim aksamitnym głosem. Nawet nie musi śpiewać…
Artur Zaborski: Podobno R’n’B umarło.
Jill Scott: Kto tak twierdzi?
Krytycy, muzykolodzy i różnej maści specjaliści. Mówią, że nie ma już R’n’B. Jest tylko pop przebierający się za R’n’B.
Wiesz, jaka jest różnica między krytykami a artystami? Artyści wytyczają szlaki, przebijają się przez nieodkryte lądy i niezasiedlone ziemie – patrzą przed siebie. Krytycy odwrotnie: patrzą w tył, opisują to, przez co artyści przeszli, mają głowy zwrócone w przeciwnym kierunku. Jeśli