Sztuka + Opowieści, Przemyślenia

Upokorzenie TV

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 6 minut

Kolejny już raz rozgorzała dyskusja o etycznych i estetycznych granicach, które przekraczają producenci popularnych programów rozrywkowych z gatunku talent show i reality show. Oto w jednym z ostatnich odcinków „Projektu Lady” niejaka Tatiana Mindewicz-Puacz – etatowa „mentorka” formatu, przedstawiająca się na swojej stronie internetowej jako „doradca rozwoju osobistego, coach i psychoterapeuta” – skonfrontowała aspirujące do tytułu damy uczestniczki z wyjątkowo brutalnymi, negatywnymi opiniami na ich temat sformułowanymi przez grupę studentów pewnej warszawskiej uczelni. Opiniami – dodajmy – powziętymi wyłącznie na podstawie zdjęć, niczego więcej. Studenci nie przebierali w słowach. Kilka cytatów dla ilustracji: „tony tapety”, „towar wielokrotnie macany przestaje być atrakcyjny”, „a ona to pracuje jako striptizerka czy prostytutka?”, „bez kija nie podchodź”.

Choć każdy myślący człowiek zgodzi się bez wahania, że powyższe „opinie” świadczą wyłącznie o osobach je wypowiadających, to jednak zostały w tym programie przedstawione jako ważne informacje zwrotne, które uczestniczki otrzymują w ramach jakiegoś „psychologicznego eksperymentu” czy wręcz „prowokatywnej sesji terapeutycznej”.

Jaki miałby być jej cel? Otóż, w myśl ideologii przedstawianej tak przez samą „mentorkę”, jak i przez inne osoby uczestniczące w produkcji tego odcinka, „pierwsze siedem sekund decyduje o tym, jak jesteśmy postrzegani”. Uczciwe zaś zderzenie z tym, co inni ludzie sobie na nasz temat myślą, acz początkowo trudne do przyjęcia, ostatecznie skutkuje zwiększeniem pewności siebie i odsłania te obszary naszej psychiki, nad których zmianą warto popracować.

Nic więc dziwnego, że głosy oburzenia, jakie się po emisji tego odcinka pojawiły, producenci programu zbywali zdawkowymi komentarzami wyrażającymi lekceważenie i ogólną pobłażliwość. Ostatecznie zaś sprawę skwitowała głównodowodząca i prowadząca „Projektu Lady”, Małgorzata Rozenek, stwierdzając autorytatywnie, że pani Tatiana jest „wykwalifikowanym terapeutą, więc ma duże doświadczenie w tego typu ćwiczeniach”.

***

Otóż – mam co do tego poważne wątpliwości. Bo też „tego typu ćwiczenia” nie mają nic wspólnego z żadnymi „kwalifikacjami terapeutycznymi” i w ogóle z jakąkolwiek terapią albo, na domiar złego, „rozwojem osobistym”. Są natomiast formą psychicznej przemocy podszytej czystej wody seksizmem, w której nie ma niczego poza agresją i pogardą. Osoba, która tytułując się specjalistą od rozwoju osobistego, coachem czy terapeutą, organizuje coś takiego – okraszając ów seans bełkotliwą porcją poppsychologicznej mitologii (bo przecież opowieść o „pierwszych siedmiu sekundach” to kompletna bzdura) – daje natomiast widomy dowód albo swojej radykalnej niekompetencji, albo równie radykalnego cynizmu. Prezentowane zaś przez stację wypowiedzi uczestniczek, które bronią autorki „eksperymentu” i przekonują, że było to dla nich „wyzwalające doświadczenie”, nic w tej sprawie nie zmieniają. Po pierwsze, osoby występujące w takich formatach podpisują umowy, które obligują je – często pod karami finansowymi – do promowania programu i wspierania jego twórców także w sytuacjach PR-owskiego kryzysu, a po drugie, ofiary przemocy nie zawsze zdają sobie sprawę z faktu nadużycia. To sprawa oczywista, której można by poświęcić osobny tekst.

Najważniejsza jest jednak inna kwestia, a mianowicie: tego rodzaju sytuacja, jak opisana powyżej, nie stanowi w krajobrazie polskich i zagranicznych produkcji typu reality czy talent show żadnego wyjątku. Od wielu już lat takie formaty bazują na jednym, podstawowym zabiegu – metodycznym upokarzaniu uczestniczek i uczestników. Upokarzaniu w imię „autentyczności”, „konfrontacji z rzeczywistością”, „rozwoju osobistego”, „kariery”, „bogactwa”, „spełnienia marzeń”, „samorealizacji” i różnych innych pustych haseł, które mają kamuflować istotę rzeczy.

***

Gdybyśmy o rzeczywistości wnioskowali na podstawie „Projektu Lady”, „Kuchennych rewolucji”, „Hell's Kitchen” albo „Top Model”, mielibyśmy obraz świata, w którym zasadniczym ludzkim pragnieniem jest pragnienie sukcesu, bogactwa i wygranej. Za te obiekty pożądania trzeba wszakże zapłacić określoną cenę, to znaczy najpierw pozwolić się do woli upokorzyć i poniżyć tym, którzy już wcześniej osiągnęli upragnione apanaże. Nie jest to miłe doświadczenie, ale warto wytrzymać, bo ostatecznie, kiedy samemu osiągnie się szczyty, będzie można robić dokładnie to samo innym. Ktokolwiek bowiem ma pieniądze i sukces, ktokolwiek osiąga w hierarchii społecznej wysokie miejsce, temu wolno do woli innych dręczyć, oni zaś powinni znosić to wszystko w milczeniu, z nadzieją, że za jakiś czas dostaną szansę, żeby za swoje dolegliwości wziąć solidny odwet.

Co więcej, upokorzenie traktowane jest tutaj jako swoista inicjacja w „twarde realia”. Jeśli chcesz wygrać, musisz najpierw poczuć się zerem. Wyniesieni do rangi półbogów jurorzy i mentorzy nie wyżywają się przecież na tobie nadaremno, przeciwnie – robią to dla twojego dobra, chcąc wydobyć z ciebie to, co najlepsze. Powinieneś, powinnaś być im wdzięczny, wdzięczna. Wszak, żeby się dokopać do diamentów, trzeba się najpierw przebić przez warstwę gnoju. Nie ma innej drogi. I oni to właśnie dla ciebie robią. Bo w życiu trzeba być gotowym na wszystko, grać tylko na siebie, używać wszystkich dostępnych narzędzi, żeby osiągnąć swój cel, zabiegać o względy silnych, lekceważyć tych, którzy na nic nie mogą się przydać, i przeć do przodu mimo wszelkich przeciwności.

Dokładnie taki przekaz dają nam posługujący się ordynarnym, uprzedmiotowiającym językiem jurorzy programu, w którym młode dziewczyny próbują sił w modelingu; dokładnie taki system wartości realizuje popularna restauratorka zachowująca się wobec obcych ludzi niczym zarządca na plantacji niewolników: brutalnie, chamsko i bez respektowania jakichkolwiek granic ich intymności; dokładnie tego rodzaju ideologię stosuje w sposób bezrefleksyjny i cyniczny owa „mentorka” i „doradca rozwoju osobistego”, od której „eksperymentu” zaczyna się niniejszy tekst.

***

Owszem, niekiedy do złudzenia przypomina to świat, w którym żyjemy.

Czy zatem produkcja telewizyjna po prostu odzwierciedla rzeczywistość, czy może wręcz przeciwnie – rzeczywistość naśladuje telewizyjną kreację? Odpowiedź nie jest oczywista, niemniej z całą pewnością można powiedzieć, że reprodukowanie i promowanie tego rodzaju postaw w programach o wielomilionowej publiczności z pewnością nie wpływa korzystnie na mentalną kondycję odbiorców.

Pytanie najważniejsze brzmi jednak zgoła inaczej. Dlaczego chcemy coś takiego oglądać? Jakiego rodzaju ciemną potrzebę to zaspokaja? Jakie struny Schadenfreude porusza?

Żeby te kwestie rozstrzygnąć, trzeba by co najmniej traktatu z zakresu antropologii filozoficznej. Niejeden zresztą taki powstał – a wątpliwości wciąż pozostają aktualne. Bez wątpienia można jednak powiedzieć, że wszelkie interpretacje i parawany, którymi producenci takich show definiują swoją działalność – w rodzaju „otwierania drzwi do kariery”, „wyłapywaniu talentów”, „dawania szansy” i tak dalej – są tylko zręcznym wybiegiem. Chodzi tu bowiem wyłącznie o zysk. Zysk za wszelką cenę.

I, najwidoczniej, pokazywanie, jak jedni ludzie upokarzają i obrażają innych ludzi, ów zysk gwarantuje.

 

Czytaj również:

Filozofia: młot na dogmatyzmy
Marzenia o lepszym świecie, Świat + Ludzie

Filozofia: młot na dogmatyzmy

Tomasz Stawiszyński

Dlaczego od bez mała 30 lat nie udało się wpisać filozofii na listę obowiązkowych przedmiotów szkolnych?

W czyim to jest interesie: żeby filozofii w szkołach nie było?

Czytaj dalej