W cieniu apokalipsy W cieniu apokalipsy
Przemyślenia

W cieniu apokalipsy

Dariusz Kuźma
Czyta się 4 minuty

W wywiadach promujących Hejtera reżyser Jan Komasa wspomina, że fascynuje go, jak bardzo ludzi różnią standardy krzywdy. To, co dla jednej osoby jawi się jako smutne, ale akceptowalne, dla innej bywa niezmywalną plamą na honorze. W skrajnym przypadku czyjeś marzenie może okazać się z innej perspektywy zalążkiem tragedii. Nie kontynent dalej, lecz blisko, w jednej kulturze, współdzielonej społeczności, może nawet tuż za rogiem. David Simon, współautor opartego na prozie Philipa Rotha miniserialu Spisek przeciwko Ameryce, wyraźnie podziela te odczucia. Akcja rozgrywa się w alternatywnej wersji lat 40. XX w., gdy Franklin Delano Roosevelt przegrywa walkę o prezydenturę z niemającym politycznego doświadczenia, ale proponującym wojenny izolacjonizm „bohaterem ludu”, lotnikiem Charlesem Lindberghiem. Europa traci kluczowego sprzymierzeńca, Stany rozpoczynają flirt z III Rzeszą, a amerykańska społeczność żydowska z przerażeniem obserwuje, jak kolebka demokracji oraz wolności zaczyna zapadać się pod ciężarem tkwiących głęboko w ludziach uprzedzeń.

Umieszczając w centrum opowieści żydowska rodzinę Levinów, Simon przeprowadza widza przez kolejne stadia niedostrzegalnej dla wielu humanistycznej apokalipsy. Opowieść rozpoczyna się na długo przed wspomnianymi wyborami. W podzielonym ideologicznie kraju nasilają się nastroje antysemickie, dzieci nasiąkają strachem rodziców, pojawiają się ukryte pod toną fałszywie szczytnych intencji rządowe programy asymilacyjne. Tylko kogo asymilować? Jakimi wytycznymi się kierować? Jedni Amerykanie wyrzucają innym, że nie są wystarczająco amerykańcy. Wszyscy nagle interesują się polityką, stając po jednej ze stron barykady. Długoletni znajomi zrywają więzi ze znajomymi myślącymi inaczej, rodzice kłócą się z odmiennie postrzegającymi świat dziećmi, całe rodziny wyjeżdżają masowo do Kanady.

Scenariusz Spisku przeciwko Ameryce spłyca część wątków i refleksji powieści Rotha, ale mimo to serialowi Simona nie brak głębi. Przede wszystkim pokazuje – niczym podniesiony do teoretycznej potęgi Przypadek Kieślowskiego – jak bardzo życie jednostek jest kształtowane przez niewidzialne mechanizmy polityczne, społeczne czy obyczajowe. Jak wiele decyzji, które wydaje nam się, że podejmujemy za siebie, wynika tylko i aż z kaprysów historii.

W skali mikro Spisek… jest emocjonalnym traktatem o wpisanej w ludzką naturę nieprzystawalności doświadczeń. I standardów krzywdy. Herman Levin to kochający ojciec i mąż, oddany przyjaciel, dobry człowiek, ale gdy jego budowany przez lata świat zaczyna walić się w posadach, zatraca się w pasywno-agresywnym trwaniu przy własnych zasadach: odrzuca dialog i wpada w obsesję. Cierpią przez to i jego żona, i synowie, których niewinne światy rozpadają się z wielkim hukiem, gdy pozbywają się kolejnych złudzeń. Pojęcia takie jak patriotyzm, odwaga obywatelska, zdrowy rozsądek – przez doświadczenia poprzednich wojen – zdewaluowały się. Są puste i nic nieznaczące, jak piękne słowa samego prezydenta, który głosi, że chce Ameryki dla wszystkich Amerykanów.

Najciekawsze i najbardziej przerażające w serialu Simona jest to, że żadna z postaci – może z wyjątkiem kilku politycznych radykałów i karykaturalnie przedstawionych członków Ku Klux Klanu – nie jest czarno-biała. Każdy ma trochę racji, a trochę się myli. Każdego boli coś innego, każdy inaczej definiuje krzywdę własną i krzywdę narodową, każdy pragnie dobra, piękna i wartości, ale na własnych zasadach. W tym bagnie półprawd i trochę-prawd grzęzną wszyscy.

Roth napisał Spisek przeciwko Ameryce w 2004 r., za czasów administracji Busha, co da się odczuć, mimo że autor wyparł się wszelkich odniesień. Serial Simona jest ewidentnie wymierzony w prezydenturę Donalda Trumpa i prowokowany przez niego społeczny niepokój, choć twórcy dawkują aluzje ostrożnie. Nietrudno jednak dostrzec w obu projektach paraleli do polskiej rzeczywistości ostatnich 10 lat, do Polski podzielonej na obozowiska, obozy i oboziki, z których poziomu każdy ocenia każdego, że nie jest taki, jaki być powinien. A jeśli by zapytać w różnych innych częściach świata, okazałoby się zapewne, że takie paralele da się zauważyć wszędzie. Krzywda jest uniwersalna, nawet jeśli różnią nas jej standardy. Ot, przypadkowe przesłanie interesującego miniserialu.

„Tyle wiemy o sobie,
ile nas sprawdzono.

Mówię to wam
ze swego nieznanego serca”

Wisława Szymborska,
Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej

Czytaj również:

Spóźnieni w kosmosie Spóźnieni w kosmosie
Przemyślenia

Spóźnieni w kosmosie

Dariusz Kuźma

Obserwujemy, jak w sytuacji przegranego wyścigu kosmicznego próbuje odnaleźć się NASA, jak na tę globalną porażkę reagują astronauci, jak ich żony radzą sobie z powstałą presją, jak rząd stawia na tworzenie kolejnych PR-owych iluzji, którymi chce odwracać uwagę opinii publicznej od rosnącej sowieckiej przewagi. Ale napięcie siada. Czyli o genialnym pomyśle na serial „For All Mankind” i o tym, co z niego wyszło.

Science fiction, to literackie, i to filmowe, nauczyły nas, żeby sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga, myśleć kategoriami, które dopiero może przynieść przyszłość, wyobrażać sobie, co niewyobrażalnego znajduje się na krańcach Układu Słonecznego lub poza nim. Kultura popularna przeżywa od lat zachwyt nad wszystkim, co związane z Marsem, oswajając ludzkość z planami Elona Muska i innych marzycieli. Eksploracja Księżyca, która pół wieku temu wywoływała na całym świecie przyspieszone bicie serca, blednie w porównaniu z tymi projektowanymi dziś ekscytującymi wyzwaniami. Srebrny Glob miał być pierwszym przystankiem na drodze do spełnienia snów o kosmosie. Ale pierwszy ludzki krok został tam postawiony już kilka dekad temu, a tymczasem Księżyc wciąż znajduje się poza naszym zasięgiem. Przełom ma przynieść dopiero przygotowywany przez NASA Program Artemis.

Czytaj dalej