W Polsce tęcza nie jest prostą sprawą. Żeby się o tym przekonać, nie trzeba wracać do obrazków z Białegostoku, na których uwieczniono butelki z moczem i brukowce ciskane w osoby niosące tęczowe flagi. Wystarczy zajrzeć na pewien warszawski plac, by zobaczyć, że nie ma na nim tęczy. Czyżby unosił się tu jeszcze swąd spalenizny? Nie, to musi być złudzenie. Jeżeli coś się tu nawet paliło, to dymy dawno się rozwiały.
Nie jest natomiast złudzeniem, że na innym warszawskim placu, im. Małachowskiego, wyrosła nowa tęcza. Mało tego – na przekór skomplikowanej sytuacji jest to tęcza prosta. Dokładniej mówiąc, ma kształt prostokąta.
Podobnie jak tęcza, której nie ma, również i ta, która się pojawiła, jest pracą artystyczną. Autorem Prostej tęczy jest Marek Sobczyk. Swego czasu ten artysta zaliczany był do „nowych dzikich”, ale nie wolno dać się zwieść tej chwytliwej etykietce. Sobczyk to jeden z najbardziej wyrafinowanych i cywilizowanych polskich malarzy, jakich znam. Prosta tęcza jest w zasadzie instalacją, lecz ze względu na temat pozostaje także, a może nawet przede wszystkim, dziełem malarskim – kolor odgrywa tu przecież zasadniczą rolę. Równie ważna jest prostokątna forma. Czy to abstrakcja geometryczna? A może widmo spalonego tęczowego łuku, który powraca jako prostokąt? Tak! I nie. Praca rzeczywiście jest widmem, tyle że realizacji samego Sobczyka sprzed lat. Déjà vu! Kiedy zobaczyłem przed Zachętą tę kanciastą instalację, powróciły wspomnienia z nieodżałowanych lat młodości: Prosta tęcza już kiedyś tu stała! Był rok 1991, Zachęta pokazywała wystawę, której kuratorzy Nina Smolarz i Janusz Bogucki nadali przepysznie barokowy tytuł Epitafium i siedem przestrzeni. Drogi, tradycje, osobliwości życia duchowego w Polsce odbite w lustrze sztuki pod koniec XX w. Niektórzy uczestnicy tego przedsięwzięcia nie ograniczyli się do wystawiania w salach ekspozycyjnych i dość spontanicznie zaczęli realizować prace przed Zachętą. „I tak np. artysta młodego pokolenia Marek Sobczyk zaprojektował nietypową, bo kwadratową tęczę – mówił w wywiadzie Bogucki. – Trzeba ją dość głęboko wkopać w ziemię, a tymczasem plac Małachowskiego jest tak nasycony różnymi rurami i przewodami, że nie wiemy, jak ten kłopot rozwiązać”. Kłopot rozwiązano i kanciasta tęcza stała przed Zachętą jeszcze dwa lata. Dlaczego powraca teraz? Dyrektorka Zachęty Hanna Wróblewska wyraża nadzieję, że „Prosta tęcza stanie się kadrem, przez który publiczność inaczej spojrzy na nasz budynek”. Jest także przekonana, że instalacja Sobczyka „będzie pretekstem do rozmów o współczesnym świecie”.
I rzeczywiście, kiedy spojrzy się od strony Zachęty, w kadrze Prostej tęczy widać już nie instytucję sztuki, tylko współczesny świat, zupełnie niepodobny do tego, w którym Sobczyk po raz pierwszy budował swoją instalację. Tęcza ma teraz inne znaczenie, paradoksalnie po 28 latach stała się bardziej aktualna i bardziej potrzebna. Ale inna jest też geometryczna abstrakcja, której językiem posłużył się artysta. Patrząc przez kadr Prostej tęczy, na chwilę zapomniałem o konkrecie wojny kulturowej i pomyślałem o abstrakcjach Emmy Kunz. Jej wystawę pokazuje Grażyna Kulczyk w swoim wybudowanym w szwajcarskich Alpach Muzeum Susch. Kunz zmarła w 1963 r., ale jej twórczość rozgłosem cieszy się od niedawna. Sama nie uważała się za artystkę, lecz za uzdrowicielkę i telepatkę. Zostawiła po sobie niesamowite barwne,
geometryczne abstrakcje. Za życia nie pokazywała ich na wystawach. „O ile nam wiadomo, nie czytała żadnych książek o sztuce i nigdy nie odwiedzała muzeów” – twierdzi Melissa Blanchflower, która kuratorowała retrospektywę Kunz w Serpentine Gallery w Londynie; o tej wystawie głośno było ostatniej wiosny. Oryginalnie rysunki służyły autorce jako artefakty w rytuałach uzdrawiania; w geometrycznych abstrakcjach zapisana jest ezoteryczna wiedza. Dziś służą do rewizji historii modernizmu. Ta, której dotąd się uczyliśmy, była opowieścią o Malewiczu, Kandinskim, Mondrianie i innych mężczyznach „odkrywających” na początku XX w. sztukę nieprzedstawiającą. Teraz w tej narracji pojawiają się takie postacie, jak Emma Kunz czy bijąca rekordy popularności Hilma af Klint, która – jak się okazało – tworzyła geometryczne abstrakcje wiele lat wcześniej, zanim Malewicz namalował swój czarny kwadrat. Rewizja historii nie ogranicza się jednak do uzupełnienia męskiego panteonu abstrakcjonistów o nazwiska kobiet dotąd pomijanych. Z udziałem nowych bohaterek to już jest inna opowieść. Emma Kunz wykorzystywała do tworzenia prac wahadełko i radiestezję. Hilma af Klint była okultystką i twierdziła, że swoje kompozycje maluje pod dyktando niewidzialnych „wyższych bytów”. Odkrywając ezoteryczne korzenie sztuki nowoczesnej, przypomniano sobie, że przecież i męscy „wynalazcy” abstrakcji, na czele z Kandinskim i Mondrianem, należeli do kręgów teozoficznych, a Bauhaus roił się nie tylko od socjalistów, lecz także od entuzjastów nauk tajemnych. Taka historia sztuki – mniej patriarchalna, ale i oparta na mniej racjonalnych podstawach, niż mogło nam się dotąd wydawać – osobliwie pasuje do pełnego sprzeczności świata, który widać w kadrze Prostej tęczy. Trudno się zorientować, czy jest to świat, który porusza się naprzód, czy też się cofa, bo zdaje się robić jedno i drugie naraz. Nie do pomyślenia są dziś seksizm oraz mizoginia, które w czasach pierwszej Prostej tęczy były normą – również w sztuce. W 1991 r. nie obrzucano kamieniami i nie opluwano uczestniczek i uczestników parad równości, bo mało komu śniło się, że osoby nieheteronormatywne mogłyby publicznie upominać się o swoje prawa. Z drugiej strony, po świecie, który widać przez Prostą tęczę w roku 2019, chodzi o wiele więcej płaskoziemców, antyszczepionkowców, księży egzorcystów, negacjonistów zmian klimatycznych i innych wyznawców faktów alternatywnych. Szeregi faszystów także wydają się liczniejsze. Zgodnie z obietnicą Zachęty abstrakcyjna tęcza staje się pretekstem do rozmów o współczesnym świecie. Czy jest on lepszy, czy gorszy niż w roku 1991? Dobrą sztukę poznać można po tym, że w prostej formie mieści pytania, na które nie ma prostej odpowiedzi.