Poppy już jako dziecko uczył się gry na fortepianie, lecz ciągnęło go do gitary – i to raczej basowej. Będąc nastolatkiem, pogrywał na niej w improwizującym zespole rockowym zapatrzonym w dokonania Cream. Po ukończeniu szkoły, gdy miał 16 lat, Poppy’ego zainteresowało coś zupełnie innego. Zaczął grać na fortepianie utwory Béli Bartóka i Klaudiusza Debussy’ego. Niewiele później, słysząc w radiu muzykę Karlheinza Stockhausena, sam stworzył własną kompozycję, używając magnetofonu ojca, i następnie zapisał się na kurs muzyczny w londyńskim Kingsway College. To właśnie wtedy poznał kompozytora i pianistę Dave’a Smitha, który pokazał młodemu artyście twórczość takich gigantów, jak Philip Glass, Steve Reich, Howard Skempton czy Conlon Nancarrow.
Poppy w latach 70. mocno skupił się na edukacji, co zaowocowało ukończeniem Royal Holloway College i Goldsmiths, University of London. Pod koniec lat 70. zaczął już publicznie wykonywać utwory, choćby Glassa (np. Music in Fifths na fortepian solo ze wzmacniaczem). Grał też w zespole z Christianem Wolfem i uczęszczał w tamtym czasie na letnie kursy wraz Johnem Cage’em.
Poppy bardzo szybko nawiązał współpracę z wpływowymi kompozytorami, o czym świadczy choćby fakt dwukrotnego wystąpienia z własnym zespołem The Lost Jockey z The Michael Nyman Band na Alameda Music Festival w 1981 r. Kariera solowa Poppy’ego rozpoczęła się wraz z wydaniem pierwszego albumu The Beating of Wings (1985) w wytwórni ZTT, założonej m.in. przez Trevora Horna i Paula Morleya. Kolejna płyta, Alphabed (1987), wyszła jeszcze w ZTT, ale już następne ukazały się w innych labelach.
Warto wspomnieć, że to Poppy współtworzył orkiestrowe aranżacje do Force the Hand of Chance, czyli pierwszego albumu grupy Psychic TV, a także pojawił się na płytach takich zespołów, jak Coil, Erasure, The House of Love, Strawberry Switchblade czy Nitzer Ebb. Niemal od samego początku nawiązał artystyczne porozumienie z eksperymentalnymi grupami teatralnymi, co chyba najlepiej obrazują lata 90. i jego współpraca z Julią Bardsley. Sięgał także po operę, ale na swoich warunkach, zaczął również łączyć muzykę (m.in. klasyczny minimalizm, postminimalizm, elektronikę) z ruchem i światłem. Dlatego od wielu lat działania Brytyjczyka oscylują wokół wideo-art, instalacji świetlnych, ruchu scenicznego bądź performance’u.
Co w takim razie znajdujemy na tegorocznym albumie Hoarse Songs? Z pewnością muzykę pomiędzy happeningiem (rozpiętość poruszanych problemów jest spora – od płynności płci przez przyrodę po naukę), swoistym minimalizmem, muzyką filmową, art rockiem, jazzem, ambientem, industrialem a operą. Choć owe szablony nie oddają natury Hoarse Songs. Wolałbym używać nomenklatury pozbawionej ram, bo kompozycje Poppy’ego – w dodatku rozpisane na 10-osobowy skład – mkną we własnym kierunku, ale bez chęci przypodobania się gustom masowego odbiorcy. Słuchając What Alice Said albo What is the Place, trudno nie przywołać dokonań Petera Hammilla z okresu Fireships czy X My Heart. Prawie 10-minutowym Riderless Poppy zaprasza nas do wysmakowanego świata transu, repetycji kreślonych przez instrumenty dęte niczym u Moondoga i pulsujących kosmosem syntezatorów analogowych obsługiwanych przez lidera.
Gdyby nagranie Rainy Must Kiss Everybody powstało w latach 80. albo we wczesnych 90., byłoby z pewnością tzw. klasykiem. To wyjątkowa, na poły minimalistyczna ballada, zbliżająca do siebie jazzowe dęciaki, eksperyment i syntetyczną elektronikę, a tuż obok Poppy wyśpiewuje wersy o bliskości międzyludzkiej. Początkowe partie syntezatorów w Downside Up mogą z kolei wywołać skojarzenia z wybrykami klawiszowców z ekipy Franka Zappy. W nieśpiesznym i magicznym Cyber Spark wyjątkową głębię wydobywa harfa Marii Christiny Harper. XY Song to zaś jedna z najpiękniejszych kompozycji tego roku – misternie tkana z rozmaitych detali elektronicznych i akustycznych, delikatnego głosu Poppy’ego oraz odgłosów natury. Mnie to oczarowało. To niecodzienne wydawnictwo wieńczy fortepianowe, minimalistyczne, impresyjne i bardzo filmowe Hoarse, unikające jednak kontaktu z wyświechtaną politurą ckliwości.
Andrew Poppy po raz kolejny udowodnił, że jego wizja muzyczna doskonale odnajduje się w XXI w. Chociaż jej duch krąży przecież we własnym kosmosie.