Pochodzące z Oregonu trio to jeden z najważniejszych zespołów światowego doom metalu, choć na obecnym etapie takie zakwalifikowanie jego muzyki jest pewnym uproszczeniem. Niewątpliwie jednak występujący od ponad 20 lat YOB zaciągnął kredyt u Black Sabbath, Cathedral czy Sleep. Na swojej poprzedniej, wysoko ocenianej płycie Clearing the Path to Ascend muzycy zamieścili jedynie cztery utwory, a album i tak trwał ponad godzinę. Kiedy YOB złapie już właściwy riff, potrafi się go trzymać długimi minutami. Tak jak w przypadku wydanego w tym roku Sciences Sleep mamy tu do czynienia z opartymi najczęściej na prostych rytmach walcami – i nie myślę tu o wariacjach na temat Straussa, ale maszyny budowlanej.
Muzyka YOB to jednak znacznie więcej niż rozciągnięty w czasie Paranoid na sterydach (choć taki opis pasuje jak ulał do utworu Screen). W numerach napisanych na tegoroczną, ósmą już płytę zespołu słychać też echa rocka progresywnego czy hard rocka. Mało tego, rozedrgany głos Mike’a Scheidta w In Reverie, któremu towarzyszy ciężko stąpająca perkusja, przywołuje u mnie skojarzenia raczej z Led Zeppelin niż Black Sabbath. Zresztą jak na album o takim ciężarze gatunkowym YOB ma świetne ucho do melodyjnych refrenów. Śpiewana zachrypniętym głosem ballada Beauty in Falling Leaves mogłaby się pojawić się w trójkowej liście przebojów obok The Sparrow Mastodon. Mogłaby, gdyby nie trwała ponad 16 minut.
Po takim (względnym) wyciszeniu następne na płycie Original Face, któremu bliżej do klasyki sludge’u – circa Through Silver in Blood Neurosis – uderza z jeszcze większą siłą, demonstrując rewelacyjną formę wokalną Scheidta. Formę, o którą drżał zarówno artysta, jak i fani metalu na całym świecie. W wyniku ataku oraz późniejszej infekcji po zapaleniu uchyłków artysta witał się ze śmiercią. Po natychmiastowej, dziewięciogodzinnej operacji odzyskał, co prawda, pełną świadomość, ale był to dopiero początek długiego procesu leczenia o niepewnym rezultacie. Kiedy po sześciu tygodniach w szpitalu Scheidt dostał zgodę na pisanie utworów, komponował je na specjalnej, lżejszej gitarze, nie mając świadomości, czy dożyje do premiery ewentualnego albumu. Nawet gdy życiu muzyka przestało już zagrażać niebezpieczeństwo, nie wiedział on, czy będzie jeszcze w stanie śpiewać. Na szczęście te traumatyczne doznania słychać jedynie zawoalowane w tekstach utworów, jak we wspomnianym Original Face, w którym Amerykanin nawiązuje do niezwykłych wizji doświadczanych podczas niemal śmiertelnego ataku.
Nie brakuje płyt, które zyskały popularność – lub nawet uznanie – przez wzgląd na dramatyczne losy towarzyszące ich powstaniu. To nie przypadek YOB. Our Raw Heart jest znakomitą płytą, być może najlepszą w historii zespołu, ugruntowującą jego pozycję na światowej scenie. Historia Scheidta stanowi oczywiście jej część, ale traktowałbym ją raczej jako przypis do porywającego albumu.