
Rzadko się zdarza, by poetycki reportaż stał się bestsellerem. Zwłaszcza gdy jego tematem są zwyczajni mieszkańcy niewielkiej wsi. Ale taki właśnie los spotkał książkę Marit Kapli: dzięki niej nikt już w Szwecji nie powie, że nie słyszał o Osebolu.
„Nie podobał mi się sposób, w jaki przedstawia się w mediach wieś – mówi Marit Kapla. – Jako pustą i martwą, mniej wartościową niż miasto. Impulsem do powstania mojej książki w dużej mierze był więc gniew”. Żeby ten obraz prowincji zmienić, autorka postanowiła oddać głos samym zainteresowanym – mieszkańcom rodzinnej wsi. W ten sposób powstała monumentalna, poetycka opowieść o ludziach z niewielkiej miejscowości na północy Szwecji.
Paweł Jasnowski: Jak zapamiętałaś Osebol swojego dzieciństwa?
Marit Kapla: Od urodzenia wzrastałam w poczuciu wspólnoty, zarówno z Osebolem, jak i Malung, z którego pochodził mój ojciec i w którym często odwiedzaliśmy babcię oraz innych krewnych. Pamiętam to uczucie – że świat jest starym, pełnym tajemnic miejscem, a moim zadaniem jest go zrozumieć i odnaleźć w nim swoją przestrzeń. Może każde dziecko czuje to samo.
W moich czasach szkolnych Osebol było wioską, z której można było być dumnym. Mieliśmy most, supermarket i stok narciarski – czyli więcej niż to, czym mogło się pochwalić większość innych wiosek w okolicy. Pamiętam, jak dorośli zgłosili się na ochotnika, aby ten stok zbudować. To było dla mnie wielkie wydarzenie. Nauczyłam się tam zjeżdżać na nartach. Nasz dom stał blisko stoku i czasami szłam tam wieczorem przez las zupełnie sama, w ciężkim sprzęcie narciarskim. To tylko jeden przykład wolności, jakiej doświadczałam w Osebolu jako dziecko. Ale Osebol mogło też być trudnym miejscem do dorastania, bo panowały w nim raczej sztywne kody społeczne. Ważne było, aby trzymać się ról przypisanych płciom. Opowiada o tym kilka osób, z którymi przeprowadziłam wywiady do mojej książki.
Choć na co dzień mieszkasz w Göteborgu, Osebol nie zniknął z Twojego życia.
Wracam do niego, odwiedzam ludzi, piję z nimi kawę, dowiaduję się, co się u nich dzieje. Czasem spacerujemy, niekiedy oglądamy stare materiały dokumentalne z regionu. Mam dawną szkolną przyjaciółkę, która teraz mieszka w Torsby, około 40 km od Osebolu. Ona i jej rodzina zapraszają mnie na kolację albo wybieramy się na wędrówki po szlakach turystycznych w Hovfjället lub Ambjörby, na północ od Osebolu. Zimą jeżdżę na nartach biegowych, sama albo z przyjaciółmi. To moja ulubiona forma aktywności – w okolicach Göteborga trudno znaleźć do tego wystarczająco dużo śniegu. Od 26 lat jestem w Göteborgu i moja rodzina nie mieszka już w Osebolu, ale nadal zajmuje on w moim życiu ważne miejsce. Wciąż pojawia się w moich snach.
Był czas, kiedy na pytanie: „Gdzie leży Osebol?” w Sztokholmie zapadała cisza – nikt nie znał odpowiedzi. Gdy jedna z Twoich bohaterek wyjaśnia, że to koło Stöllet, okazuje się, że i o nim nikt nie słyszał. Nabijają się z nazwy. „Że niby stolle, jak głupek?” [po szwedzku stolle to potoczne określenie oznaczające słowa typu „świr”, „szaleniec” – przyp. red.]. Mówi więc, że to w gminie Torsby. Dalej nic. Mówi: Branäs. Dopiero wtedy zaczynają kojarzyć. Czy coś się zmieniło od czasu wydania Osebolu?
Sprzedaż książki przekroczyła moje oczekiwania, nie wspominając już o tym, że została przetłumaczona na pięć języków [w Polsce książka w przekładzie Justyny Czechowskiej ukazała się nakładem Wydawnictwa Ossolineum w sierpniu 2024 r. – przyp. red.]. Bardzo się cieszę, że dotarła do czytelników, ale uczciwie mówiąc, nie powinniśmy przesadzać z zachwytem nad tymi liczbami. Wciąż nie ma szans, by poezja dokumentalna konkurowała z literaturą gatunkową. Mogę jednak potwierdzić, że wśród szwedzkich czytelników Osebol jest dziś zdecydowanie bardziej rozpoznawalny niż przed publikacją książki. Mieszkańcy opowiadają, że od czasu do czasu przez wieś przejeżdżają osoby, które określają siebie jako „turystów książkowych”. Część mówiła też, że moja książka dała wsi oraz okolicy trochę więcej pewności siebie. Jeśli to prawda, to jestem usatysfakcjonowana!
W rozmowie z Jayą Bhattacharji Rose wspomniałaś, że jednym z powodów, dla których napisałaś swoją książkę, był sposób przedstawiania wsi w mediach.
Byłam bardzo zmęczona czytaniem w krajowych mediach o prowincji. Pisaniem o niej w sposób, z którym nie mogłam utożsamić własnych doświadczeń. I rzeczywiście: gniew był, poza wszystkim, jedną z sił napędowych tej książki. Dyskusja o mieście i wsi istniała oczywiście wcześniej – uprzedzenia mają naturalnie swoją historię. Ale dopiero gdy dorosłam, byłam w stanie dostrzec je z całą ostrością; wtedy też poczułam, jak dalece wąski opis rzeczywistości wsi oferuje dominujący wielkomiejski dyskurs.
Jak opisywano wieś? Pytam, ponieważ podobny dyskurs wciąż poniekąd obowiązuje w Polsce. Wieś postrzega się niekiedy jako obciążoną wstydliwym „zacofaniem”, sprzecznym z pożądanymi trendami kulturowymi. Przedstawia się ją poprzez obrazy przeciętności i monotonnej codzienności. Czy w Szwecji argumenty są zbliżone do naszych?
Szwedzcy dziennikarze podróżowali po szwedzkiej wsi i określali ją jako „pustą” i „martwą”. Pokazywało to moim zdaniem głęboką ignorancję wobec życia na prowincji – tego, jak on wygląda, a także wobec jej interesującej, bogatej historii i współczesności. Wieś wydawała się mieć mniejszą wartość niż miasto. Pozwalało to patrzeć na nią z góry i zupełnie ją ignorować. Przekonanie, że niektóre miejsca są warte więcej niż inne, opiera się w moim ujęciu m.in. na kapitalistycznej logice myślenia, pomijającej ważne ludzkie aspekty życia. W 2017 r. podczas Nordic Business Forum Sweden szwedzki ekonomista powiedział, że Värmland – prowincja, w której leży Osebol – w przyszłości stanie się jedynie „obszarem śmieciowym”. Oczywiście wielu ludzi się oburzyło, ale to myślenie odzwierciedla logikę kapitalizmu: postrzeganie miejsc jako wartościowych wyłącznie wtedy, gdy mogą generować zysk i gospodarczy wzrost.
Jak radzą sobie z tym mieszkańcy wsi?
Kiedy miałam dwadzieścia kilka lat, wróciłam do Osebolu na święta i spotkałam znajomego, z którym chodziłam do szkoły. Nadal mieszkał w okolicy i powiedział mi, że to dobrze, że udało mi się wyjechać. Mieszkałam wtedy w najbliższym większym mieście, Karlstad, albo może już w Göteborgu. W każdym razie było mi smutno słyszeć, że postrzega siebie jako przegranego tylko dlatego, że pozostał w rodzinnych stronach. Gdy przeprowadzałam wywiady do Osebolu, odkryłam jednak, że choć ludzie są świadomi tego, jak świat zewnętrzny postrzega ich wioskę, to sami są zadowoleni z życia w niej. Wracając do twojego wyjściowego pytania, wszystko to bardzo mnie irytowało. Chciałam napisać książkę, która będzie bliska temu, jak naprawdę pamiętam życie w Osebolu. Czułam, że trzeba dodać znacznie więcej do opisu podsuwanego nam przez dominujące dyskursy.
Dzięki Twojej bestsellerowej książce Lars Jörlén, István Fóth i pozostałych 40 mieszkańców Osebolu stało się popularnymi postaciami, a ich głosy zostały usłyszane. Jak wyglądała praca z nimi? Czy ktoś odmówił udzielania wywiadu?
Nie miałam gotowej listy pytań. Rozmowy zaczynałam zazwyczaj od pytania o dom, w którym siedzieliśmy. Potem wywiad toczył się własnym rytmem, w zależności od tego, co rozmówca chciał powiedzieć. Miałam jednak kilka pytań, o których starałam się pamiętać, np. jakie jest ich ulubione miejsce w Osebolu lub okolicy; jeśli przeprowadzili się do Osebolu, to jakie były ich pierwsze wrażenia i myśli po przyjeździe; a jeśli mieszkali tam od dawna, jak wyglądała kiedyś wieś.
Każdy, kto wystąpił w książce, miał okazję przeczytać swoje strony przed jej drukiem. Było to dla mnie niezwykle ważne. Usunęłam wszystko, czego nie chcieli odsłaniać. Czasami przeprowadzałam nowy, krótki wywiad, aby dodać coś, co według nich było brakującym elementem. Zmiany były drobne i często miały na celu ochronę kogoś trzeciego.
Wybrałaś formę poetycką, mimo że w tamtym czasie – kiedy zaczęłaś pracować nad książką – nominalnie byłaś dziennikarką. Dlaczego?
Praca nad Osebolem opierała się w dużej mierze na intuicji. Podejmowałam decyzje krok po kroku. Najpierw ustaliłam, że po pierwsze: chcę napisać książkę, a po drugie: chcę napisać o mojej wiosce Osebol. Potem uznałam, że napiszę ją na podstawie wywiadów, podobnie jak robi to Swietłana Aleksijewicz. I rzeczywiście: zaczęłam zbierać rozmowy. Byłam zachwycona tym, co opowiadali mieszkańcy. Ich słowa często wydawały mi się oryginalne i, właśnie, poetyckie.
Kiedy zaprezentowałam wywiady z trojgiem mieszkańców w czasopiśmie kulturalnym „Ord&Bild” w formie prozy, przeczytałam ten tekst na głos. Słowa Karin Håkansson czytałam bardzo wolno, z naciskiem, ponieważ chciałam, aby wszyscy uważnie wysłuchali tych zabawnych, oryginalnych myśli i uwag, które w nich zamknęła. Tydzień później Erik Andersson, inny szwedzki pisarz, który był obecny na czytaniu, napisał do mnie wiadomość, sugerując, abym przyjęła formę wiersza dla książki, bo moje czytanie przypominało poetyckie. Od razu uznałam to za dobry pomysł i szybko zdecydowałam, że to będzie moja droga. Forma ta dała mi narzędzie do podkreślania, „brania pod lupę” detali, z których utkane były wypowiedzi mieszkańców. Mogłam uwydatnić dowcipy i radość, jak również smutne wspomnienia, a nawet grozę za pomocą łamania wersów, pierwszych i ostatnich linijek, ilości tekstu na stronie, aliteracji, rytmu itp. To są elementy, z którymi trudniej mi pracować w prozie, choć oczywiście jest to możliwe. Forma pozwoliła mi wyciąć z wywiadów wszystko inne i zostawić tylko najważniejsze kwestie. Moja praca przypominała zajęcie dokumentalisty filmowego lub twórcy audycji dokumentalnych ‒ „cięłam” wywiady w podobny sposób, choć efekt w moim przypadku był poezją.
Co, poza słowami Erika Anderssona, stanowiło Twoje źródło inspiracji?
Kiedy zdecydowałam, że w wieku 45 lat spróbuję zostać pisarką, którą chciałam być jako dziecko, niemal natychmiast podjęłam decyzję, że moim tematem będzie Osebol. „Ale jak napisać tę książkę?” ‒ zastanawiałam się. Rozważałam wykorzystanie swojego pamiętnika z lat 70. i 80., jednak to było zbyt dawno temu. Wtedy przypomniałam sobie o metodzie Aleksijewicz [Marit ma tu na myśli metodę noblistki polegającą na budowaniu opowieści na podstawie rozmów oraz innych form wypowiedzi ustnych przy jednoczesnym ograniczeniu do minimum obecności nadrzędnej instancji autorskiej – przyp. red.]. Przeczytałam wszystkie jej książki, które ukazały się w szwedzkich przekładach.
Inspirowała mnie także inna laureatka Nagrody Nobla – szwedzka pisarka Selma Lagerlöf. Aleksijewicz otrzymała tę nagrodę w 2015 r., a Selma Lagerlöf w 1909 r., jako pierwsza kobieta w historii. Podczas pracy nad Osebolem wciąż wracałam do wielu książek Lagerlöf. Pochodziła z tego samego regionu co ja – z Värmlandii. Zarówno jej, jak i moja pierwsza książka rozgrywały się w miejscu, w którym się wychowałyśmy. Pomysł na pierwszy rozdział jej debiutanckiej powieści Gösta Berling zapożyczyłam do otwarcia Osebolu. W jej książce krajobraz jak gdyby przedstawia się czytelnikowi; stworzyłam „uwerturę” opartą na tym koncepcie.
Myślałem nad tym, jak Twoje podejście współgra z twórczością Charlesa Reznikoffa, szczególnie z jego Testimony: The United States 1885–1915. Reznikoff przekształcił akta prawne w poetycko-dokumentalną panoramę Ameryki przełomu wieków.
U Reznikoffa od razu rozpoznałam coś, co jest mi bardzo bliskie: podążanie za tym, co widziane i słyszane, bez wydawania osądów, dodawania uwag, komentarza. Pozwolenie, by rzecz, wydarzenie lub osoba opisały się same, ożywając przed czytelnikiem albo w jego wyobraźni.
Czy w kolejnej książce też zamierzasz posługiwać się formą poetyckiego reportażu?
Tak, będzie to próba połączenia wywiadów z pisaniem dokumentalnym. W przypadku mojej nowej książki ważną inspiracją okazał się tom poezji szwedzkiego dramatopisarza i poety Larsa Noréna. Zresztą, wciąż i zawsze jestem w poszukiwaniu.
Marit Kapla: Pisarka i dziennikarka. W 2019 r. zadebiutowała książką poetycką Osebol. W 2022 r. wydała tom Kärlek på svenska (Miłość po szwedzku), który towarzyszył filmowi dokumentalnemu Staffana Juléna pod tym samym tytułem. Przez wiele lat Kapla pełniła funkcję dyrektor artystycznej Festiwalu Filmowego w Göteborgu. Od 2016 do 2020 r. współprowadziła najstarsze czasopismo kulturalne w Szwecji, niezależny periodyk „Ord&Bild”. Mieszka w Göteborgu.
