We Wiedniu: Recenzja dla Józka
Przemyślenia

We Wiedniu: Recenzja dla Józka

Maciej Stroiński
Czyta się 5 minut

Motto: „Skąd w was tyle słów wobec żywiołu tak przychylnego jak ja?” (Paweł Demirski, Ciemności)

Ostatni odcinek cyklu wiedeńskiego będzie z jednej strony najkameralniejszy, bo o teatrze jednego aktora, z drugiej strony – najważniejszy. Bynajmniej nie mówię, że klasyczny repertuar, Szekspir i von Horváth, jest jakiś nieważny, ale że tak powiem, klasyk nie ucieknie, nie ty zrobisz, to kto inny, nie teraz obejrzysz, to jeszcze będzie okazja, kiedyś w końcu ktoś wystawi lub zaliczysz stare. Bardziej dramatycznie jest z tekstami świeżej daty, ze świeżego bicia, z pierwszego tłoczenia. One nie wiadomo, jak długo pożyją i czy kiedyś cię czekają. MakbetWiara nadzieja miłość to były miłe przystawki do „iwentu” numer jeden, monodramu w prapremierze.

Tytuł jest mylący, Girls & Boys, bo możesz pomyśleć, jak autor recenzji, że całą resztę też powiedzą po angielsku… Otóż aktorka będzie tylko jedna i będzie mówiła w swoim języku niemieckim, i będzie głównie mówione. Nie czekajcie na panierkę, na superkostiumy, światła, soundtrack, nagość – byłem, widziałem, nie było. Wystawiono bez popisów, z austriacką oszczędnością. Trzeba się nastawić na słuchanie tekstu, ze zrozumieniem lub bez zrozumienia. Uwagę tę kieruję szczególnie do Józka (23 l.), mojego kolegi, narkomana sceny, któremu nie wadzi jechać pół nocy do Gdańska, łazić dzień cały po mieście, w tym po plaży zimą, po czym iść na spektakl, a później kipieć całą noc na dworcu z jedną kawą z maka, aż przyjedzie ranny pociąg i zawiezie go do pracy. Józek byłby w stanie jechać na wieczór do Burgtheatru bez przygotowania, grzany świadomością, że jedzie na teatr. Zanim, Józek, ruszysz, czytaj tę recenzję i czytaj ze zrozumieniem, bo Ci wytłumaczę, co reżyser miał na myśli.

Jak widzimy po tytule, tematem będą sprawy damsko-męskie. Ale właśnie damsko-męskie, a nie męsko-damskie. Powiedziałoby się raczej Boys & Girls, tak jak „kawa czy herbata”, jednak pisarz wybrał odwrócenie kolejności, herbata czy kawa, żeby odwrócić kolejność dziobania. O tematach damsko-męskich, które z jakiegoś powodu przybierają postać walki, walki płci, będzie z damskiej perspektywy. Druga strona głosu nie ma, ale taki mamy klimat, taki gatunek sceniczny. Na scenie się zjawi tylko jeden aktor i będzie aktorką.

Dennis Kelly, angielski dramatopisarz, nie jest Sarą Kane, lecz trochę w tę mańkę: przemoc, seks i flaki. Po angielsku in-yer-face theatre, po naszemu: brutaliści. Bardzo to było modne na przełomie wieków, przetrwało jako źródło inspiracji w tekstach Demirskiego, a teraz ma szansę na nowe otwarcie, bo Kelly rozwija temat. U Sary Kane było mało śmiesznie, u niego jest bardzo, zwłaszcza na początku. Endemicznie angielski miks humoru z obrzydlistwem: „I do czego doszło, taka sytuacja: zrobiona w trzy d… robię to od tyłu ze współlokatorem na naszym burym, rozłażącym się dywanie, na naszym burym zadupiu. Mieliśmy taki układ niezdrowy dla zdrowia »nie jesteśmy razem, ale ze mną nie wypijesz? ze mną się nie prześpisz?«, i właśnie sporo wypiłam, i nawet właśnie zwróciłam, ale nikt się nie przejmował. Wyobraźcie sobie. Dywan, rzygi na dywanie i dymanie na dywanie. On mnie posuwa, a posuwając, przesuwa mnie w stronę rzygów, miarowo suniemy razem, a ja tylko myślę, żeby może doszedł wreszcie, bo się cała ubabrudzę. »Kończ waść, rzygów oszczędź«”.

To, co właśnie przeczytałeś, Józek, wyjąłem dla Ciebie ze swojego tłumaczenia. Byłem w Burgu na przeszpiegach, na wywiadzie gospodarczym, zobaczyć cudzą robotę. Trzymaj, proszę, kciuki, by mi dane było skończyć zaczętą robotę własną, so help me God, i nie mów nikomu.

Girls & Boys napisano pod konkretną panią, pod tę, a nie inną Carey Mulligan. Aktorkocentryczność Burg oddaje negatywnie: brakiem reżysera… W ekipie twórców wymieniono scenografa, który skądinąd jest również aktorem, oraz aktorkę, Alexandrę Henkel, tu w funkcji aktorki. Tyle! Sama zagrała i sama, najwyraźniej, się wyreżyserowała. Stąd pewna oszczędność, pewne „patrzcie na mnie”.

Bezimienna bohaterka z klasy pracującej lata easyJetem, czyli jest normalna w sensie finansowym. Wiedzie jakieś życie zawodowe (branża kreatywna), jakieś seksualne (jak wyżej) i jakieś rodzinne (wolę nie spojlować). Mówi albo w trybie stand-up (do nas), albo w trybie superniania (jako matka dzieciom). Robi w tej odnodze branży kreatywnej, w której się kręci filmy dokumentalne. Domyślacie się chyba, że życie napisze najgrubszy scenariusz, najbardziej non-fiction. Będzie wielki wywrót akcji, wszystko się okaże inne, niż wygląda na początku, do widzenia śmieszki, stand-up będzie w innej sprawie.

 

Czytaj również:

Josef Skupa i jego lalki
i
Okładka z archiwum nr 215/1949 r.
Opowieści

Josef Skupa i jego lalki

Historia z okładki
Ida Świerkocka

Chociaż na okładce majowego „Przekroju” z 1949 r. widać tylko jednego z nich, ta historia ma w rzeczywistości trzech bohaterów.

Wszyscy jednak, nawet najwięksi bohaterowie muszą się kiedyś urodzić. W przypadku pierwszego z nich było tak: mroźną zimą 1892 r. pani Skupová pojechała odwiedzić męża, żandarma, jak zawsze stacjonującego poza domem. I w ten sposób – czy mogłoby być bardziej po czesku? – w skromnej restauracji w Strakonicach świat powitał Josifka Skupę.

Czytaj dalej