Nie tylko ludzie wędrują – z regionu do regionu, z kraju do kraju. Wędrują też przedmioty, idee, pojęcia i oczywiście ich nazwy – czasem z ludźmi, którzy tych nazw używają, a czasem bez, na przykład gdy ktoś obce słowo przyswaja sobie z gazety lub książki, bo z własnego kraju nigdy nie wyjeżdżał i przybyszów z obcych krajów na swojej drodze nie spotkał. Przepływ osób można powstrzymać na granicy, można go regulować. Migracje słów natomiast powstrzymać trudniej. Sprawdzone gdzie indziej sposoby – zasieki, kontrola paszportowa, odmowa wjazdu – tu nie działają.
Wyrazy przybywające z innych języków lub odmian języka, choćby z gwary, można by witać jak gości: jeśli nie z pompą, to przynajmniej z ciekawością. Tak jak dawniej witano osoby przybywające z daleka, przynoszące wieści z szerokiego świata. Każde nowe słowo to przecież materiał do opowieści o czymś, każde niesie ze sobą jakiś przekaz. Wpuśćcie nowe słowa pod dach – chciałoby się powiedzieć – i posłuchajcie ich. Posłuchajcie, co mają wam do powiedzenia. Wielu jednak wcale nie chce słuchać.
Największy kłopot z akceptacją przybyszów z innych języków i dialektów mają osoby żyjące utopijną wizją języka jako czegoś