Wielka włóczęga Wielka włóczęga
Przemyślenia

Wielka włóczęga

Jan Błaszczak
Czyta się 3 minuty

„Ludzie mówią, że nie nagrywam hitów oraz, że jestem trudny… i mówią to tak, jakby to było coś złego!” Zdanie wypowiedziane przez mistrza bon motów Toma Waitsa przypomniało mi się, gdy czytałem recenzję najnowszego albumu Kurta Vile’a. Jej autor zauważał z przekąsem, że artysta nie przejmuje się tym, czy słuchaczowi udaje się podążać za skomponowaną przez niego muzyką. Trudno mi sobie wyobrazić, aby ów krytyk sięgnął po podobny argument, recenzując płytę jednego z idoli Vile’a, choćby Neila Younga. Poza tym nic dziwnego, że autor Bottle It In nie pomaga odnaleźć się swoim odbiorcom, skoro sam co chwila zbacza ze szlaku, gubi trop i zdaje się na włóczęgę. I wtedy właśnie słucha się go najlepiej.

Choć peregrynacje Vile’a są w pełni autorskie, momentami wręcz ekstrawaganckie, nie może być wątpliwości, że jest to część tej samej wielkiej włóczęgi, w której podeszwy ścierali liczni amerykańscy bardowie. Nie bez przyczyny to właśnie koncert Kurta Vile’a był jedynym momentem, kiedy w Nowym Jorku poczułem tchnienie Midwestu, ducha amerykańskiej prowincji. Zresztą nie tylko ducha. Na dwie godziny hipsterski Manhattan musiał uznać wyższość szerokich ramion, mocno zarysowanych podbródków i grubych koszul w kratę. Poprzedzające tamten występ przeboje Bruce’a Springsteena dobiegające z głośników rozwiewały resztki wątpliwości dotyczących tradycji, z jakich wywodzi się bohater tej recenzji. Na Bottle It In Amerykanin z nią nie zrywa, czego najlepszym dowodem cover Rollin’ With the Flow – muzyka country Charliego Richa. Choć akurat to wykonanie jest, w moim odczuciu, tak przerysowane, że nie potrafię go traktować serio.

Dużo więcej przyjemności sprawiają mi te ciągnące się w nieskończoność, ślamazarne jamy, którymi Vile wypełnia niemal w połowie swoją 80-minutową płytę. Moim ulubionym jest tytułowe Bottle It In – trwający ponad 10 minut kolos opierający się na pięknym motywie wygrywanym przez harfę. Ten powolny dialog, który prowadzi z gitarą i klarnetem, jest tak poruszający, że Vile tylko okazjonalnie przerywa go, by dopowiedzieć kilka słów. Trudno bowiem orzec, czy ten album jest tak rozkojarzony i rozwleczony, bo Amerykanin pogubił się w studiu czy raczej zatracił się w urokliwości tego, co usłyszał w swojej głowie. Kiedy w prowadzonym przez bandżo Come around Vile pyta nagle: „What was that you said?”, można uwierzyć, że faktycznie właśnie wybudził się z transu i sam nie wie, czego właściwie jesteśmy świadkami.

Na Bottle It In znajdują się również bardziej przebojowe utwory, takie jak Loading Zones czy One Trick Ponies. I choć są to ładne piosenki podszyte psychodelią i southern rockiem, nie wytrzymują porównań z singlowymi numerami z poprzednich albumów. Ba, nie mają do nich startu. Co innego te przymulone, nienarzucające się jamy. Tych słucha się świetnie, nieustannie łapiąc i gubiąc koncentrację. Jak w przypadku przydługiej, wygłaszanej w środku nocy, anegdoty. Historii opowiadanej z godną podziwu konsekwencją, zważywszy, że nikt już nie wie, skąd się wzięła ani dokąd zmierza.

Czytaj również:

Wsłuchaj się w LABĘ – chór Recha i pieśni pełne miłości Wsłuchaj się w LABĘ – chór Recha i pieśni pełne miłości
Rozmaitości

Wsłuchaj się w LABĘ – chór Recha i pieśni pełne miłości

Przekrój

Polskie, litewskie i białoruskie pieśni o miłości i kobiecym życiu w wykonaniu chóru Recha już w sobotę 7 września na warszawskim Osiedlu Jazdów podczas festiwalu czasu wolnego LABA.

Performans muzyczny w wykonaniu chóru Recha to tylko jedno z kilkudziesięciu wydarzeń, składających się na tegoroczny festiwal LABA. Pełen program znajduje się na stronie wydarzenia na Facebooku. Zapraszamy!

Czytaj dalej