Agata Trzebuchowska: Via Carpatia to droga łącząca północ Europy z południem. Wasz film to też droga, ale w głąb europejskiego sumienia. Jak się rozpoczęła?
Zuzanna Kernbach: Dla mnie od telefonu Klary z zaproszeniem na kolację. Byliśmy w szóstkę: Julka Kijowska z Piotrkiem Borowskim, ja z moim mężem Julkiem i Klara z Kasprem, którzy przedstawili nam swój niecny plan.
Klara Kochańska-Bajon: Pomysł był taki, że bierzemy parę osób, w tym dwójkę bohaterów, i jedziemy na południe skonfrontować się z tym, czym straszyły media, czyli z „napierającą falą migrantów”. Temat uchodźstwa był wtedy w Polsce podejmowany jedynie przez hermetyczne środowisko visual artu czy niszową literaturę. Natomiast kino – medium masowe – milczało.
Z.K.: Wcześniej razem z Klarą składałyśmy projekt do PISF-u. To miał być nasz debiut pełnometrażowy, „prawdziwy” film z budżetem, światłem, inscenizacją.
K.K.B.: Przeszłyśmy przez development ze świetnymi ocenami. Ale zmieniły się komisje i pewniak nie jest pewniakiem. Do tego masa biurokracji. Zdałyśmy sobie sprawę, że realizacja może zająć parę lat. Nie mogłyśmy tyle czekać. Kotłowało się w nas. PiS przejął władzę i wycofał się z unijnego zobowiązania w sprawie przyjęcia uchodźców. Karmił ludzi nacjonalistyczną i ksenofobiczną narracją. Byliśmy oburzeni. Mogliśmy pójść protestować, ale wiadomo, jak to jest. Pokrzyczysz chwilę, a potem idziesz na dobry obiad. Ten gest sprzeciwu oczywiście jest ważny, ale w gruncie rzeczy niewiele zmienia. Z jednej strony byliśmy zalewani strasznymi doniesieniami, a z drugiej – przez decyzje państwa kompletnie od problemu odcięci, pozostawieni samym sobie.
Z.K.: Czuliśmy potrzebę, by coś zrobić, jakoś się wypowiedzieć. Postanowiliśmy, że pojedziemy wzdłuż szlaku bałkańskiego, sprawdzimy, co nas tam spotka. Chcieliśmy zarejestrować świat