Wszystkie fałdy świata – rozmowa z Timem Ingoldem Wszystkie fałdy świata – rozmowa z Timem Ingoldem
i
ilustr. z książki Tima Ingolda "Splatać otwarty świat"
Opowieści

Wszystkie fałdy świata – rozmowa z Timem Ingoldem

Aleksandra Kędziorek
Czyta się 10 minut

Mur jest zbudowany z cegieł i można pomyśleć, że to jest sterta cegieł, usadowiona trwale na powierzchni ziemi. Ale tym, co rzeczywiście trzyma mur, jest zaprawa w szczelinach pomiędzy cegłami. Więc jeśli pomyślimy o murze jako o stercie cegieł, to zapomnimy o zaprawie. A gdybyśmy tak pomyśleli, że mur zasadniczo tworzy zaprawa, a cegły po prostu znajdują się pomiędzy nią? Jeśli pomyślisz o cegłach jako tym, co znajduje się pomiędzy zaprawą, a potem wyjmiesz wszystkie cegły, to zostanie ci niekończący się splot zaprawy, który tworzy coś w rodzaju tkaniny

Aleksandra Kędziorek: A co gdyby miasto było oceanem, a budynki – statkami? Postawił Pan to pytanie w tytule swojego wykładu, który odbył się 15 października w Warszawskim Pawilonie Architektury ZODIAK.

Tim Ingold: Chciałem podważyć w ten sposób myślenie o budynkach jako o obiektach wzniesionych na trwałych fundamentach i zamiast tego pomyśleć o budynku jako o czymś, co wchodzi w dialog zarówno z niebem, jak i z ziemią. Dla statku nie jest ważna powierzchnia lustra wody, ale sama woda oraz znajdujące się poniżej jej powierzchni prądy, a także pogoda i zależne od niej wiatry wiatry. Raz, chodząc po mieście, zastanawiałem się: a co, gdyby o budynkach pomyśleć w ten sam sposób, jako o czymś, co pływa w półcieczy i poddaje się pogodzie? To oczywiście przynosi pytanie o to, co stanie się w przyszłości, gdy zniknie podział na lądy i morza, na którym zwykliśmy opierać naszą ideę polis, miasta. Wraz z podnoszącym się poziomem morza natrafimy na sytuację, w której większość mieszkańców miast na świecie uświadomi sobie, że już niekoniecznie żyją na lądzie, ale na ziemi, która jest niejednoznacznie lądowo-oceaniczna. Przyjdą takie czasy, gdy budynki rzeczywiście staną się statkami i możemy się zastanowić, jak to wpłynie na nasze rozumienie architektury.

Jeśli budynki staną się statkami, to my staniemy się żeglarzami. Czy myśli Pan, że wpłynie to również na sposób, w jaki jesteśmy w świecie?

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tak myślę. Przeniesienie się z lądu do morza nie oznacza jedynie zmiany jednego rodzaju powierzchni (tej lądowej) na inną (tę wodną), ale rzeczywiście zmienia sposób myślenia: to, w jaki sposób jesteś w świecie. Powierzchnia morza czy oceanu jest inną powierzchnią niż ta lądowa, znacznie bardziej dynamiczną, niezapewniającą podparcia przez samą swoją sztywność. Jeśli, zamiast patrzeć na morza i oceany z punktu widzenia lądu, spojrzymy na lądy z punktu widzenia mórz i oceanów, zaczniemy postrzegać lądy w zupełnie inny sposób: jako coś znacznie bardziej dynamicznego, a nasza uwaga przeniesie się z ich powierzchni na niebo i ziemię. Wtedy zobaczymy znacznie klarowniej, jak niebo i ziemia wchodzą we wzajemne interakcje.

ilustr. z książki Tima Ingolda "Splatać otwarty świat"
ilustr. z książki Tima Ingolda „Splatać otwarty świat”

To bardzo częste w Pana pracy akademickiej: wychodzi Pan od jakichś z góry wyrobionych opinii, które ludzie mają na temat świata, i wywraca je Pan do góry nogami. Na przykład w jednym z esejów opublikowanych w książce Splatać otwarty świat podważa Pan częste przekonanie, że świat jest skonstruowany jak teatralna scena – scenografia jest już ustawiona i tylko czeka, aż przyjdziemy, by odegrać w niej nasze życia. Pokazuje Pan, że jest dokładnie na odwrót. Woli Pan myśleć o świecie jako powstającym ze splotu linii, a nie zbudowanym z klocków. Jest on raczej jak tkanina, którą nieustannie się tka.

Weźmy taki przykład: zwykły mur. Mur jest zbudowany z cegieł i możesz o nim pomyśleć: to jest sterta cegieł, ale usadowiona, znowu, trwale na powierzchni ziemi. Ale tym, co rzeczywiście trzyma mur, jest zaprawa w szczelinach pomiędzy cegłami. Jeśli pomyślimy o murze jako o stercie cegieł, to zapomnimy o zaprawie. A gdybyśmy tak podeszli do tego od innej strony i pomyśleli, że mur zasadniczo tworzy zaprawa, a cegły po prostu znajdują się pomiędzy nią? Jeśli pomyślisz w ten sposób: o cegłach jako tym, co znajduje się pomiędzy zaprawą, a potem wyjmiesz wszystkie cegły, to zostanie ci splot. Niekończący się splot zaprawy, który tworzy coś w rodzaju tkaniny. Zaczynasz myśleć o murze w zupełnie inny sposób.

A wtedy możesz zapytać: a co z powierzchnią ziemi? Mur jest wybudowany na powierzchni ziemi, ona go podtrzymuje, jest tuż pod nim. Ale możesz też powiedzieć: gdy buduję mur, to stanowi on fałdę, wybrzuszenie ziemi samej w sobie. Możesz pomyśleć o budynku jako utkanej strukturze i następnie, zamiast widzieć obiekty jako usytuowane na powierzchni ziemi, zobaczyć wszystko jako wybrzuszenie, jako coś, co wyrasta z ziemi jak drzewo – zresztą w ten właśnie sposób o swojej relacji ze światem myśleli tradycyjnie Japończycy, jako o wyrastaniu z ziemi.

Jeśli zaczniemy przyglądać się światu w ten sposób, wszędzie dostrzeżemy sploty linii: zaprawa stanie się rodzajem tkaniny, ale także grzybnia czy ludzkie ciało ze wszystkimi jego tkankami. Przywołuje Pan również Gottfrieda Sempera, XIX-wiecznego niemieckiego architekta, który twierdził, że architektura zaczęła się od tkania. To zupełnie inny sposób postrzegania świata.

I to jest linia, którą starałem się obrać: jeśli zaczniemy myśleć o świecie jako o czymś utkanym z linii, a nie zbudowanym z klocków, to czy doprowadzi nas to do innego postrzegania rzeczy? My naprawdę musimy pomyśleć o świecie w taki sposób, jeśli mamy poradzić sobie z wyzwaniami środowiskowymi, które czekają nas w najbliższych dekadach. Musimy uświadomić sobie, że powierzchnia ziemi wcale nie stanowi tak stabilnej podstawy, jak zwykliśmy sądzić. To znacznie bardziej płynna podstawa.

Wszystko płynie.

Wszystko płynie, ale to nie oznacza, że wszystko jest cieczą. Pień drzewa pokazuje przepływ materii, ale nie jest cieczą. Podział na ciała stałe, ciecze i gazy zakłada, że materia składa się z cząsteczek: w ciałach stałych są one mocno połączone, w gazach bardzo słabo, a w cieczach tak pomiędzy – ani za mocno, ani za słabo. Ale myślenie o świecie jako będącym w przepływie to myślenie o materii nie jako zbudowanej z mocniej lub słabiej połączonych cząsteczek, ale jako o czymś ciągłym. Nazywam to pełnią (plenum). Zamiast myśleć o świecie jako o wypełnionym mnóstwem cząstek, które łączą się w coraz bardziej skomplikowane struktury, możemy pomyśleć o świecie jako o ciągłej materii, która jest zgniatana i fałdowana na różne sposoby, a rzeczy, które widzimy na świecie, są tymi fałdami, wybrzuszeniami. Architektura również do nich należy.

To również oznacza, że wszystko jest ze sobą powiązane, przenika się. A jak jest z człowiekiem? Skóra wydaje się wyznaczać dość jasną granicę między nami a światem.

Wcale nie, bo my również stanowimy bardzo pofałdowane struktury. Topologicznie powierzchnia ludzkiego ciała nie jest ciągłym pojemnikiem, ale jest misternie pofałdowana. Oddychanie dobrze to pokazuje. Myślisz: to jest zewnętrze mojego ciała, moja twarz. A teraz idź w kierunku ust i zapytaj: to wnętrze czy zewnętrze? A potem w dół jamy ustnej, przez tchawicę do płuc, to wnętrze czy zewnętrze? W zasadzie żadne z nich, bo możemy wdychać i wydychać powietrze. Kiedy spojrzysz na topologię powierzchni ciała, jest to bardzo skomplikowana, pofałdowana struktura, która broni się przed wszelkimi podziałami na wnętrze i zewnętrze. Dlatego tak mnie to interesuje. Zacząłem od myślenia o organizmach, ludzkich czy nieludzkich, jako o splotach linii. Ale teraz wolę myśleć o nich jako o skomplikowanej, pofałdowanej powierzchni.

Czytając Pana eseje lub słuchając wykładów, można wyczuć pewną sympatię do koncepcji Martina Heideggera albo fenomenologów. Czy to one stanowią dla Pana intelektualną pobudkę?

Nigdy nie uprawiałem fenomenologii ani nie podążałem za konkretną szkołą filozoficzną. Znalazłem się w ich pobliżu przez zupełny przypadek. Tym, co cały czas mną kieruje, jest troska o to, by starać się uprawiać antropologię tak, jak ja ją rozumiem. Bo w końcu jestem antropologiem. Dla mnie antropologia jest sposobem filozoficznego namysłu na temat głównych życiowych pytań: jak żyjemy, poruszamy się, oddychamy, wchodzimy we wzajemne relacje, funkcjonujemy w środowisku, uczymy się, pamiętamy. Próbując znaleźć odpowiedź na tego rodzaju pytania, uprawiamy własną filozofię w świecie – ale nie w relacji do tekstów innych filozofów. Filozofowie są całkowicie przywiązani do własnego filozoficznego świata, starają się uplasować wobec innych słynnych filozofów z kanonu. To mnie nie interesuje. Ja próbuję odpowiedzieć na te fundamentalne pytania o to, jak odbieramy świat, pamiętamy, uczymy się, odnajdujemy się w nim itd., ale przez wchodzenie w dialog z samym światem, przez zwracanie uwagi na to, co widzimy wokół nas (a to obejmuje innych ludzi, ale również zwierzęta, rośliny, pogodę itd.). To zbliżyło mnie do niektórych obszarów filozofii, ale nie uczyniło mnie filozofem.

Jest to również widoczne we wspomnianej książce. W pierwszym eseju prosi Pan czytelnika o to, by wziął kamień, zmoczył go i obserwował, co stanie się dalej. Czy w taki sam sposób prowadzi Pan własne badania?

To ćwiczenie z kamieniem zaczęło się jako eksperyment dydaktyczny. Zrobiłem je podczas zajęć ze studentami, po to, by coś udowodnić. Na początku zajęć kamień był mokry, wszyscy mu się przyglądali, aż pod koniec wysechł. Wtedy powiedziałem: a teraz zobaczcie, co się stało, jak on się zmienił! Jedną z rzeczy, których nauczyły mnie studia antropologiczne, jest to, że ludzie z zasady nie uczą się, gdy przekazywana im jest gotowa wiedza. Uczą się przez uważne przyglądanie się rzeczom, przez obserwację, przez ich samodzielne wypróbowywanie. W tamtym czasie wykładałem na uniwersytecie w Manchester i prowadziłem zajęcia, które zakładały czytanie o badaniach antropologicznych na temat sposobów nauki i nauczania. I studenci ciągle mi powtarzali, że wydaje im się, że jest jakaś sprzeczność między tym, jak ja prowadzę zajęcia, a tym, co antropolodzy mają do powiedzenia na temat procesów uczenia oraz nauczania wśród badanych przez nich społeczności. Pomyślałem wtedy: muszę spróbować i poeksperymentować z różnymi sposobami uczenia oraz nauczania, które byłyby przynajmniej spójne z tym, co wiemy ze studiów antropologicznych. Takie rzeczy jak to ćwiczenie z kamieniem wzięły się właśnie z tego.

ilustr. z książki Tima Ingolda "Splatać otwarty świat"
ilustr. z książki Tima Ingolda „Splatać otwarty świat”
ilustr. z książki Tima Ingolda "Splatać otwarty świat"
ilustr. z książki Tima Ingolda „Splatać otwarty świat”

Wspomniany esej zaczyna się od obserwacji kamienia, a kończy wnioskiem, że świat materialny ma w sobie pewną ciągłość, o której zwykle zapominamy. Kamień może zostać użyty do budowy muru, glina może zmienić się w kubek, ale nawet jeśli mur zostanie zburzony, a kubek się stłucze, to materiały będą żyć dalej.

Tak samo jest z budynkami. Mogą zostać wykonane z betonu, gipsu itd., ale te materiały skądś pochodzą, trafiają gdzieś, gdy budynek runie, mają swoje życia. Starałem się pokazać, że każdy może rozważać te najgłębsze, najtrudniejsze i najbardziej interesujące pytania filozoficzne, po prostu obserwując najbardziej codzienne i zwyczajne rzeczy takie jak kamień leżący na ziemi. Kiedy zaczniesz myśleć, nie musisz opuszczać świata, by ćwiczyć swoją wyobraźnię. Twoja wyobraźnia może pracować podczas tych najbardziej bezpośrednich spotkań z otoczeniem.

Tim Ingold:

Profesor antropologii społecznej, dyrektor Instytutu Antropologii na Uniwersytecie Aberdeen. Członek British Academy i Royal Society of Edinburgh. Od początku kariery naukowej podąża bardzo indywidualną drogą intelektualną. Ważnych podstaw dla szerokiej refleksji nad relacjami zachodzącymi między ruchem a poznaniem dostarczyły mu wieloletnie badania łowiecko-zbierackich społeczności Dalekiej Północy. Zainteresowanie percepcją środowiska i relacjami, jakie z nim buduje człowiek, Ingold łączy z badaniami dotyczącymi różnych rodzajów umiejętności i wiedzy. Koncentruje się na nabywaniu ucieleśnionych umiejętności postrzegania i działania, a wychodząc od podejścia fenomenologicznego, bada człowieka jako organizm, który „wyczuwa” swoją drogę w świecie, nieustannie zmieniając swoje otoczenie i sam będąc przez nie zmienianym. Podejście to łączy z zainteresowaniem materialnością ludzkiego działania, prowadzącym do badań nad powiązaniami między antropologią, archeologią, sztuką i architekturą w kontekście relacji między człowiekiem a zamieszkiwanym przez niego środowiskiem.

 

Czytaj również:

Nieustanne tkanie świata Nieustanne tkanie świata
Przemyślenia

Nieustanne tkanie świata

Aleksandra Kędziorek

„Monsieur Le Corbusier, nadal pada w naszym garażu” – skarżyła się pani Savoye architektowi, który projektem jej willi zapisał się w historii architektury, ale do naprawy przeciekającego dachu nie miał już cierpliwości. Z podobnego powodu słynny Dom nad Wodospadem projektu Franka Lloyda Wrighta (nazywany „Fallingwater”, dosłownie: spadająca woda) szybko zyskał wśród lokatorów przydomek „Rising Mildew” (rosnąca pleśń). Historia architektury traci zwykle zainteresowanie budynkami zaraz po przekazaniu kluczy ich lokatorom. Tymczasem Tim Ingold w książce Splatać otwarty świat, wydanej niedawno przez krakowską fundację Instytut Architektury, przekonuje, że „budowanie jest […] procesem, który dzieje się cały czas, tak długo, jak długo ludzie zamieszkują w jakimś środowisku. Nie zaczyna się stąd, według przygotowanego wcześniej planu, i nie kończy tam, na gotowym wytworze. »Forma końcowa« to tylko ulotna chwila […]”. Życie budynków trwa znacznie dłużej i obejmuje ich zmagania ze zmienną pogodą, postępujące zużycie czy powolne popadanie w ruinę.

Ingold, szkocki antropolog, którego badania stały się jednym z kluczowych punktów odniesienia dla architektów i projektantów zainteresowanych relacjami człowieka ze środowiskiem, przyznaje, że o wiele łatwiej byłoby nam zrozumieć i opisać świat, gdyby choć na chwilę zastygł w bezruchu. I choć we własnej wyobraźni próbujemy go unieruchomić, narzucając mu różne granice – linie na mapie, ściany mieszkania, kształty przedmiotów – to ten wymyka się nam, trwając w procesie nieustannych, wielokierunkowych przemian. Wytyczone granice przesuwają się, tynk na ścianach kruszy, przedmioty łamią i odkształcają, a domom zaczynają przeciekać dachy. Ingold przekonuje, że zamiast projektować na świat własne wyobrażenia, lepiej spróbować znaleźć adekwatny sposób opisu jego dynamicznej struktury.

Czytaj dalej