Mimo gromów, które – niesłusznie – spadły na Nica Pizzolatta po drugim sezonie Detektywa, jego twórca nie poddał się naciskom i stworzył ambitną, skomplikowaną narracyjnie odsłonę. Korzysta ona z popularnych rozwiązań pierwszego sezonu, lecz wytycza także szereg nowych ścieżek.
Przenosimy się do małomiasteczkowego Arkansas, gdzie w 1980 r. doszło do zagadkowej zbrodni na dwójce dzieci, ale mimo wysiłku pary detektywów – Haysa (Mahershala Ali) i Westa (Stephen Dorff) – śledztwo nie ma satysfakcjonującej konkluzji. 10 lat później, gdy drogi bohaterów z różnych względów się rozeszły, sprawa zostaje wznowiona, doprowadzając do dalszego rozlewu krwi i cierpienia – i znów bez oczekiwanego finału. Wracamy do detektywów w roku 2015, gdy Hays odczuwa coraz mocniej oznaki starczej demencji, a West izoluje się od świata zewnętrznego. W elegijnej atmosferze poznajemy gorzką prawdę o wydarzeniach, które zmieniły na zawsze losy dziesiątek osób.
Trzeci Detektyw jest pozbawiony jednoznacznych bohaterów oraz złoczyńców i płynie pod prąd oczekiwań widzów, ale okazuje się też, że jego kaliber jest znacznie poważniejszy. Nie ma w nim miejsca na rozładowujący napięcie humor czy efektowne monologi o walce dobra ze złem. Bohaterowie snują co najwyżej smutne konstatacje o lichości wymiaru sprawiedliwości czy własnym moralnym otępieniu. Ludzie są przygaszeni, zmaltretowani przez teraźniejszość. Uczciwych policjantów sukcesywnie pozbawia się poczucia prawości. Uczucia są albo toksyczne i prowadzą do erupcji złych emocji, albo zamykają ludzi w tożsamościowych pułapkach. A w szerszym kontekście Ameryka każdej z trzech epok jest coraz bardziej powidokiem swego mitu. Każde ujęcie, każda sekunda, każdy wybór kolorystyczny, scenograficzny i muzyczny twórców serialu ma wzbudzać podskórny niepokój, potęgować wszechobecny na ekranie brak nadziei – nie tylko na rozwiązanie zagadki, ale także, tak po prostu, na lepsze jutro. Głównym katalizatorem jest w tej historii etyczna, moralna i fizyczna inercja – ciała, umysłu, społeczności, wielkiego miasta itd.
Nowy sezon Detektywa jest zarówno historią trwającego 35 lat śledztwa w sprawie śmierci małego chłopca i zaginięcia jego siostry, jak i przejmującą do szpiku kości opowieścią o egzystujących na marginesie lub tuż poza nim ludziach, którzy nie potrafią znaleźć miejsca w skodyfikowanych społecznościach. Są tacy, którzy wrócili z wojny w Wietnamie tylko ciałem, by żyć i tęsknić za dniami, kiedy jedynym zadaniem było nie dać się zabić. Tacy, którzy harują od bardzo młodego wieku, nie zauważając do samego końca niczego poza swym brutalnym wycinkiem żmudnej rzeczywistości. I tacy, którzy żyją w poczuciu permanentnego niespełnienia, normalni, przeciętni ludzie przeżywający swe historie po cichu i zapijający ambicje i pragnienia alkoholem. Ich mikroskopijne, niezauważalne dla zewnętrznego świata tragedie nadają rytm poszczególnym etapom śledztwa, którego rozwiązanie musi przynieść zawód. Za ekranową makabrą nie stoją bowiem potwory czy inne dziwy, lecz zwyczajni ludzie, których motywacje wypływają z różnych wariantów smutku, goryczy i żalu.
To dość wywrotowe myślenie, jeśli myślimy o współczesnej kulturze medialnej, która uwielbia wrzucać w szufladki i zapewniać „dobrym” bohaterom wyrazistych przeciwników. W trzecim sezonie Detektywa, opowiadanym jednocześnie w trzech płaszczyznach czasowych, oczywistych odpowiedzi jest tymczasem jak na lekarstwo, a suche fakty nigdy nie wystarczają, by zrozumieć sens tego, co się stało. W tym sezonie zabójców jest zresztą całe mnóstwo, a większość z nich nigdy nie pozna konsekwencji własnych czynów. Ale być może najbardziej szokującym elementem trzeciej odsłony serialu jest fenomenalnie wykonany pomysł Pizzolatta, by prawdę o niespójności i przypadkowości ludzkiej egzystencji ukazać za pomocą ewoluujących twarzy protagonistów. Na obliczach Haysa i Westa przybywa zmarszczek, dołków i cieni, które w połączeniu ze zbieranymi przez widza z kolejnych odcinków informacjami tworzą piękną i zarazem straszną mozaikę tego, co ci dwaj przeżyli, kim byli, kim chcieli być oraz kim mogliby być, ale nigdy się na to nie odważą. Imponujące.