
Tutaj – na Warmii i Mazurach – czuję się wolna, jest mi po prostu dobrze. I myślę, że to sprawka tej dziczy tutaj, ale też ludzi. Tak więc przyjechałam, usiadłam na schodach domku, spojrzałam na jezioro i powiedziałam: „Jestem u siebie”.
Łukasz Saturczak: Jak wyglądała twoja droga do Mazur i Warmii? Nie jesteś z nimi związana rodzinnie, a i twoje poprzednie teksty skupiały się na Ameryce Południowej, głównie stolicy Peru (książka Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy, 2016). To odpoczynek? Rozstrzał tematyczny – Lima-Mazury – jest, nie ma co ukrywać, widoczny.
Beata Szady: Tak, od Limy, czyli megamiasta, musiałam odpocząć. Dziś wiem, że nie chciałabym znowu wylądować w dużym mieście, choć chcę pisać o Ameryce Łacińskiej. To nie jest miejsce do życia. Tak uważam. A na Warmię, bo od niej się zaczęło, spadłam zupełnie prywatnie; przyjechałem na zaproszenie przyjaciela. Potrzebowałam wtedy odosobnienia. Szukałam wytchnienia i spokoju. Tutaj je znalazłam. Jednak mózgu nie wyłączysz. Chociaż jesteś na wakacjach, on szuka tematów. I kiedy usłyszałam po raz pierwszy historię Orzołka, nie było już dla mnie odwrotu. Tak więc Warmia i Mazury to taki wypadek przy pracy. A może raczej przy wypoczynku.
Historię zaczynasz: „Józef Orzołek mieszkał z dala od wsi, wśród pól nazywanych tutaj kolonią. Ostatni Warmiak? Kiedy usłyszałam to po raz pierwszy, nie tyle zapaliła mi się czerwona lampka, ile zaczęła wyć syrena. Dlaczego ostatni? I czy to znaczy, że Warmiaków