Agata Trzebuchowska: Pani pierwsze wspomnienie z matką?
Zuzanna Janin: Nie mam czegoś takiego. Matka była zawsze. Czasem przypominają mi się wyrwane fragmenty rozmów z dzieciństwa. Jedna z nich stała się kanwą mojej pracy Lost Butterfly. Nie wiem, ile mogłam mieć lat. Cztery? Pięć? Stałam obok mamy przy sztalugach w jej pracowni na strychu. Malowała mój portret. Powiedziała, że robi to po raz kolejny, bo obraz, który namalowała przed moimi narodzinami, zaginął w Brazylii. Talent matki, a właściwie powinnam powiedzieć – Marii Anto – został odkryty bardzo wcześnie. Była jeszcze studentką, kiedy Ryszard Stanisławski zaprosił ją na Biennale do São Paulo. Prezentowała swoje obrazy wśród najlepszych światowych artystów. Nie wszystkie jednak wróciły.
Po śmierci matki udała się Pani w podróż do Brazylii. Szukała Pani zaginionego portretu?
Przywdziałam skrzydła motyla – podobno w takim kostiumie matka mnie namalowała – i pojechałam, żeby się czegoś dowiedzieć. W tej magicznej podróży cały czas towarzyszyła mi kamera. Po długich poszukiwaniach, kursach między São Paulo a Rio de Janeiro, w końcu trafiłam do kolekcjonera, który był synem twórcy i organizatora tamtejszego Biennale. Z powodu choroby żona nikogo do niego nie dopuszczała. Kiedy w końcu się spotkaliśmy, uznał moje skrzydła za anielskie i przyznał, że dawno temu kupił trzy obrazy młodej artystki z Polski. Zniknął w jednym z pokoi wielkiego mieszkania nad oceanem i wrócił z obrazami mojej matki. To był niezwykły i poruszający moment. Faktycznie był tam portret mój i siostry Krysi, ale nie miałam na sobie kostiumu motyla. Widocznie w mojej dziecięcej wyobraźni nasza rozmowa uległa przekształceniu.