Zawsze mamy siebie
Przemyślenia

Zawsze mamy siebie

Paulina Wilk
Czyta się 5 minut

Który to był dzień choroby? 12., a może 14. Tej choroby, której imienia nie chcemy wymawiać, choć przecież jest wszędzie. Strach lodówkę otworzyć i do przyjaciółki zadzwonić, wszyscy wszędzie w kółko o tym samym. Albo o polityce, a nie wiadomo, co gorsze.

No więc był to raczej dzień 14. albo i 16., w każdym razie etap zaawansowany, w którym wiedziałam już, jak reagować na wewnętrzne szarpnięcia desperacji. Nauczyłam się je leczyć łagodnością. Moja codzienność została gwałtownie zredukowana, doceniałam więc małe radości: ciepłą kąpiel, spacer do dużego pokoju czy – jak tego dnia – gapienie się przez okno.

Włączyłam piosenkę, której nie słyszałam od lat, oparłam brodę na parapecie i patrzyłam z wysokiego piętra na mały świat w dole. Późne popołudnie na warszawskim osiedlu, ciemnawo. Typowa dla tej pory krzątanina nieco przygaszona: nie ma sznurka aut z dziećmi zwożonymi z zajęć pozaszkolnych, nie korkuje się wjazd na osiedle. Ale przy sieciowym spożywczym – jednym z ostatnich dozwolonych przyczółków starej normalności – ruch. Dogaszanie papierosów, poprawianie maseczek, szarpanie ciężkich drzwi, wchodzenie, wychodzenie z siatami pełnymi produktów jedzeniopodobnych, chemicznie udoskonalonych w smaku i wyglądzie. Jakaś mama czeka na dziewczynkę zaglądającą za parkan. Jakiś Hindus z plecakiem termicznym próbuje wstukać kod przy furtce. Obszczekuje go jeden z tych piesków rasy drobnej, wygrażającej światu piskliwymi groźbami i podskakiwaniem na alejce ułożonej z kostki, wiadomo, Bauma.

Nawiasem mówiąc, czy ten pan Baum istnieje? Bardzo chciałabym go poznać i powiedzieć mu, co myślę o jego durnym wynalazku, wybrzuszającym ścieżki naszej codzienności w tym i tak niełatwym do życia kraju.

Patrzyłam na małe życie w dużym mieście i choć żurawie na budowie obok pracowały, okna w blokach po drugiej stronie ruchliwej wciąż ulicy były jasno rozświetlone, w kuchniach i salonach migały sylwetki, błyszczały jaskrawe łuny telewizorów, to poczułam, że wiele się zmieniło. Gdybym miała to ująć w jednym zdaniu, powiedziałabym, że nagle zabrakło przyszłości. Wizji dotarcia na szczyt, z którego rozciągnie się piękny widok nagradzający wszystkie starania.

W powietrzu zawisł deficyt szansy na zmianę. A tym jest przecież przyszłość: obietnicą poprawy i szczęśliwego zakończenia. Może trochę buńczucznym, ale i dodającym skrzydeł prawem do robienia planów na Sylwestra już w kwietniu. Odkładaniem pieniędzy i książek na wakacje. Planowaniem czegoś innego niż to, co już znamy. Ucięło tę opcję jak siekierą. I choć wielu z nas w głębi duszy wie, że przyszłość nie istnieje, a w najlepszym razie jest palcem na wodzie pisana, to bez niej cięższe wydają się siaty ze spożywczaka, dłuższa jest droga do furtki, a przy kasie trudniej wybrać między batonikiem wielozbożowym a czekoladowym, bo jakie to – powiedzmy sobie szczerze – ma znaczenie?

Między kasłaniem, piciem wody, dmuchaniem w rurkę zanurzoną w szklance, mierzeniem temperatury, oglądaniem seriali, próbami czytania rozmazujących się liter w książkach i poprawianiem poduszek w chorobie pozostaje zdumiewająco dużo czasu na rozmyślania. Zdążyłam zaliczyć wszystkie kręgi refleksyjnych piekiełek. Atmosfera ogólna nie pomagała. Akurat, gdy kasłałam w najlepsze, spadała liczba dostępnych w szpitalach respiratorów, ulice były pełne protestujących i policjantów, z ekranów wylewał się serwowany w intensywnych barwach i mocnych słowach strumień złych wiadomości. Przyjaciele dzwonili i powtarzali, że będzie dobrze. Że wszystko, czego trzeba, zaraz przywiozą. I przywozili: wspaniałe leczo, pyszne zupy i zapiekanki, zakupy, do których dokładali laurki od dzieci i przysmaki naszego dzieciństwa na poprawę humoru. Machaliśmy sobie przez judasza albo zamienialiśmy kilka zamaskowanych zdań przez próg, ale mimo tak czułych gestów i oceanu życzliwości po obu stronach drzwi nastrój był smętny.

Odnotowałam w tym czasie jeden wyraźny atak paniki oraz stałą obecność lęku leżącego jak cegłówka na klatce piersiowej. Na początku trudno było go odróżnić od faktycznych duszności, ale nawet na to – separowanie zjawisk fizjologicznych i psychicznych – było dość czasu. Jesień wszystko rozwleka, im krótsze są dni, tym większe pole dla niepokojów i rezygnacji. Wiadomo, w listopadzie nad Wisłą jak przed świtem – najciemniej.

Wszelkie dotąd stosunkowo łatwe drogi ucieczki zostały odcięte. Podróż do ciepłych krajów albo nad polskie morze, do wód i jodów, aktualnie odpada. Na wypocenie smutku na rowerze, przepłynięcie przygnębienia na basenie będę musiała poczekać, zdaniem lekarza – do wiosny. Nie pójdę ani do teatru, ani do opery, żeby zanurzyć się w jakimś wielkim, antycznym dramacie i zapomnieć o własnych problemikach. Nie przesłonię niepewności jutra ekstazą zakupów w rażącej światłem galerii handlowej. Nie wytańczę smutku na imprezie. Próbowałam balangi online z przyjaciółmi. Są plusy: każdy przynosi własną butelkę i nikt nie musi zamawiać taksówki do domu. Tylko dlaczego większość wieczoru spędziliśmy, dołując się rozmową o wirusie, utratach i niewiadomych? To silniejsze od nas. Chcieliśmy się pośmiać, a wyszło, jak wyszło.

Po raz pierwszy w życiu wędruję więc w przeszłość i odkrywam dobroczynną moc wspomnień. Dotąd wybiegałam wprzód, do spraw jeszcze niewydarzonych i nieodwiedzonych miejsc, marzyłam albo planowałam. Słyszałam o znajdowaniu pociechy w tym, co się przeżyło i co się wie, ale odkładałam ten tryb na emeryturę. Nigdy dotąd nie patrzyłam na siebie jak na rezerwuar pamięci o wspaniałych spotkaniach, odbytych podróżach, poruszających rozmowach i lekturach. Teraz w debiutanckim zdumieniu zaczynam rozumieć, do czego służą. Na koniec beznadziejnego dnia (i co tu kryć: dość beznadziejnego roku) mamy siebie i to, co w środku. Uniwersum prywatnych zdarzeń, ocean własnej historii.

Zacieśniony lękiem horyzont nie pozwala marzyć, rzeczywista niepewność nie daje się zaplanować ani kupić. Ale okazuje się, że perspektywę można rozciągnąć w tę drugą, niefuturystyczną, stronę. Ze spraw minionych i doświadczeń wziąć spory ładunek optymizmu i otuchy. Kiedyś mawiano, że historia jest królową nauk i z niej powinniśmy czerpać, tworząc wszelkie strategie jutra, ale ten rodzaj zmyślenia stał się niemodną ramotą, odkąd zapanowała religia przyszłości i nowych technologii. Nabrałam nawyku myślenia, że wszystko, co przeżyte to przeżytek, a młode musi być lepsze. Jak wszyscy wokół, pochłaniałam wrażenia, nie dbając o ich archiwizowanie ani długoterminową wartość. Ruch naprzód był wszystkim. Nic zatem dziwnego, że pandemiczną doktrynę spowolnienia przyjmujemy jak szok – brutalne wypędzenie z ulubionej piaskownicy pełnej wciąż nowych zabawek. Nie ma się czym zająć, pocieszyć, otępić.

Czy choroba może czegoś nauczyć? Mnie zaoferowała ćwiczenia z pokory. Nie przyjmuję tej lekcji z entuzjazmem, bo nie jest łatwo hamować, odpuszczać, uznawać własną kruchość. Ale to jedna strona medalu. Drugą jest odnalezienie siły w sobie, bycie dla siebie oparciem. Gdy świat się chwieje i szwankują wszystkie filary, pozostaje jeszcze życie i to, co potrafię z nim zrobić.


Szanowni Czytelnicy!

Czeka nas trudny i niepewny czas. Wierzymy, że wspierając się nawzajem, przetrwamy tę jesień i tę zimę, i każdą następną porę, która postawi przed nami kolejne wyzwania. Dlatego zachęcamy Was do dzielenia się swoimi doświadczeniami i opowieściami kwarantannowymi oraz strategiami przetrwania. Najciekawsze teksty będziemy publikować na naszych łamach.

Tekst powinien mieć maksymalnie 4 tysiące znaków ze spacjami i zostać wysłany na adres [email protected]. W temacie wiadomości prosimy o wpisanie hasła “Opowieści z czasów zarazy”.

Z wyrazami szacunku,

Redakcja przekroj.pl

Czytaj również:

Jak przetrwać lockdown
Opowieści

Jak przetrwać lockdown

Marcin Kozłowski

Rzucenie się w wir pracy, książki, filmy, gry komputerowe, spacery, ogród. Strategii na przetrwanie dziwnego epidemicznego okresu jest wiele. Wiosną wszyscy uczyliśmy się żyć na nowo, kiedy w Polsce wprowadzono lockdown. Jesień i zima również będą wiązać się ze sporymi ograniczeniami. Redakcja „Przekroju” postanowiła przeprowadzić sondę i podpytać o skuteczne strategie na przetrwanie.

Marzec. Rząd ogłasza m.in. zamknięcie szkół, ograniczenia w działalności restauracji, galerii handlowych, zakaz działalności zakładów fryzjerskich. Zaleca się wychodzenie z domów tylko wtedy, gdy to konieczne. W wielu firmach wprowadza się pracę zdalną.

Czytaj dalej