Za mgłą wzruszenia
i
S. Bollmann, Wikipedia/CC BY-SA 4.0
Przemyślenia

Za mgłą wzruszenia

Jan Błaszczak
Czyta się 7 minut

„Always Look on the Bright Side of Life” – radzili śmieszkowie z Monty’ego Pythona. Niepomny na ich rekomendacje ostatnie tygodnie spędziłem, obserwując Darkside’a. 

Kibicowanie to chyba ostatnia przestrzeń, w której niezależnie od poglądów i z dala od wątpliwości oddajemy się patriotycznym uniesieniom. Można nie brać udziału w rocznicowych marszach i przewracać oczami na dźwięk hasła „narodowa duma”, a zarazem drżeć na całym ciele, gdy tylko Szpakowski podniesie głos. Emocje wchodzą na zupełnie inny poziom, gdy sportowe sukcesy Polaków stają się przedmiotem uwagi zagranicznych ekspertów. Być może to rezultat jakichś narodowych kompleksów opisanych zapewne przez Andrzeja Ledera, ale kiedy brytyjski komentator zachwyca się bramką Lewandowskiego, to serce zaczyna mi dudnić jak pociąg sunący przez Andy okiełznane przez inżyniera Malinowskiego. 

Jeśli komukolwiek poza sportowcami zawdzięczam podobne doznania, to metalowcom. Nie wiem, co sądziłby o tym Adam Nergal Darski, ale takie patriotyczne uniesienie towarzyszyło mi np. wtedy, gdy śledziłem reakcje dziennikarzy na The Satanist Behemotha. Słyszałem ryk wzywający Gabriela do dęcia w trąbę, widziałem pot skraplający się na łysinie Anthony’ego Fantano, a wyobraźnia podsuwała mi kolejne obrazy: Milsko, Miśnię i Łużyce, Beresteczko i Grody Czerwieńskie. Zastęp krytyków z różnych świata stron zachwycał się masakrującym perkusję Inferno, a ja myślałem o Orłach Górskiego i złotej drużynie Wagnera. Umówmy się, gdyby żył Matejko, wykorzystałby lockdown, by namalować podsumowanie dekady według Loudwire, gdzie Behemoth góruje nad rywalami, jak niegdyś Batory pod Pskowem i Małysz w Bischofshofen. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Sukces Behemotha przynależał jednak jeszcze do poprzedniej epoki. Okresu, kiedy branża muzyczna prężyła muskuły na międzynarodowych trasach i letnich festiwalach. Wraz z pandemią wszystko przeniosło się do sieci, wykuwając na poczekaniu nowe formy prezentacji i odbioru muzyki. W rezultacie rozniecam swój patriotyzm nie za sprawą ekstatycznych recenzji czy opasłych podsumowań, ale krótkich klipów na YouTubie. Bliźniaczych filmików, w których nieznani mi zupełnie perkusiści ekscytują się jednym i tym samym występem polskiego bębniarza. A nawet nie tyle „występem”, ile wykonaniem jednego utworu. Zespół nazywa się Mgła, perkusista nosi pseudonim Darkside i napełnia moje serce dumą niczym Renata Mauer w Atlancie. 

Porównanie jest moim zdaniem o tyle trafione, że zawartość tych klipów wydaje się na pierwszy rzut oka równie ekscytująca, co konkurs strzelania z karabinu sportowego w trzech postawach. Pierwszą z brzegu filmową reakcję na wykonanie Exercises in Futility V włączałem więc z kronikarskiego obowiązku. Tym bardziej że zarówno Mgła, jak i oceniany utwór nie były dla mnie nowością. Trochę się teraz podkładam, ale będąc zupełnie szczerym, muszę przyznać, że ten solidny black metal nie przykuł mojej uwagi jakimiś wyszukanymi rytmicznymi rozwiązaniami. Będący aktualnie viralem fragment koncertu na festiwalu Brutal Assault odpalałem więc z przekonaniem, że wiem, czego się spodziewać. Błyskawicznego bębnienia plus insiderskiego podbijania bębenka. 

Włączyłem i przepadłem. 

Od tej pory tkwię w tej pętli. Raz za razem odtwarzam klipy, w których Darkside wprowadza kolejnych starych wyjadaczy w stan coraz większego osłupienia. Medium youtube’owej recenzji na żywo sprawdza się w tym wypadku doskonale. Dopiero wideo wzbogacone o komentarz fachowca eksponuje niezwykłość perkusisty, wyciągając jego pracę ze zdominowanego przez gitarę miksu. Niezwykłość gry Darkside’a opiera się na połączeniu charakterystycznej dla metalowych perkusistów żelaznej dyscypliny i oszałamiającej prędkości w grze nogami z ogromną dźwiękową wyobraźnią, która realizuje się w nietypowym operowaniu talerzami. Kiedy stopy egzekwują precyzyjny, zawrotny rytm, ręce szaleją jak Jankiel na zaręczynach. I piszę to nie w przypływie romantycznego uniesienia, ale mając na uwadze skojarzenie z grą na wibrafonie, które często pojawia się w komentarzach pod tymi klipami. Jak wiadomo z wywiadów z Darkside’em – niebezzasadnie. 

Niekoniecznie polecałbym katalog Mgły wielbicielom twórczości Jerzego Miliana, ale warto poświecić 10 minut na jedną z tych youtube’owych reakcji. Nawet jeśli rozgrywają się one według konkretnego scenariusza, to jest on dramaturgicznie wspaniały. Zaczyna się od lekkiego powątpiewania i dystansu mierzonego stosunkiem oglądającego do ekstremalnego metalu. Na tym etapie recenzenci podejmują nieudolne próby mierzenia się z polszczyzną, mieszają tytuł utworu z nazwą festiwalu i proszą o subskrypcje. Później zaczyna się faza słuchania: kiwanie głową, trochę objaśniania, trochę wymądrzania. Jedni zwracają uwagę na sposób, w jaki Darkside trzyma pałki, inni niewinnie żartują z grania w masce. Nikt nie spodziewa się tego, co ma nadejść. W okolicach trzeciej minuty perkusista, utrzymując zawrotne tempo, zaczyna raczyć nas niesłychanymi sekwencjami na talerzach. Wówczas trudno się zdecydować, czy śledzić jego ruchy, czy to, co dzieje się na twarzach – zaprawionych w recenzenckich bojach – widzów. W ich reakcjach objawia się największa różnorodność tych nagrań: od pustego śmiechu, poprzez chowanie twarzy w dłoniach i kręcenie głową z niedowierzaniem, po spontaniczne zawołania: „Co to jest za magia?!”, „Chyba żartujesz?!”, „Co?!”. Zachwyty w języku Szekspira mieszają się z perkusyjnym łomotem, a moje myśli znów uciekają do trzech Sienkiewiczów i czterech skoczni. Black metal jak czarne złoto, black metal jak Zawisza Czarny. 

Czytaj również:

W nieustannym zdziwieniu – wywiad z Raphaelem Rogińskim
i
Fot. koncert Shofar/ Jazz Bez… 2014
Przemyślenia

W nieustannym zdziwieniu – wywiad z Raphaelem Rogińskim

Jan Błaszczak

Inspirowany nigunami, czyli mistycznymi melodiami żydowskimi album Right Before It Started grupy Shofar to z jednej strony zapis doświadczenia pandemicznej niepewności, a z drugiej – próba połączenia tego, co teraz, z daleką przeszłością. Z gitarzystą i założycielem Shofar, Raphaelem Rogińskim, rozmawia Jan Błaszczak.

Jan Błaszczak: Najnowszy album Shofar nosi tytuł: Right Before It Started. Chodzi o pandemię?

Czytaj dalej