
Joe Slater, nieokrzesany góral, miewał przerażające wizje, które w końcu doprowadziły do morderstwa. Jakie piekielne otchłanie otwierały się przed nim, kiedy zapadał w sen? Odpowiedzi postanowił poszukać jeden z zajmujących się nim psychiatrów.
Joe Slater, doprowadzony do zakładu przez czterech pilnujących go policjantów i przedstawiony nam jako niebezpieczny przestępca, nie zdradzał morderczych skłonności. Mimo wysokiego wzrostu i potężnych muskułów miał wygląd nieszkodliwego idioty. Na owo wrażenie składały się bladoniebieskie, załzawione oczy, rzadka, nigdy niegolona broda i zwisająca ciężko dolna warga. Nikt nie wiedział, ile ma lat. Tacy ludzie nie znają ani archiwów domowych, ani stałych związków między członkami rodziny. Wziąwszy pod uwagę łysinę i stan uzębienia, lekarz określił jego wiek na około czterdzieści lat.
Jego historię wypadło nam więc poznać z dokumentów medycznych i sądowych. Towarzysze tego włóczęgi, trapera i myśliwego widzieli w nim zawsze dziwnego człowieka. Zwykł dużo sypiać, dłużej niż inni, po przebudzeniu zaś mówił często o rzeczach osobliwych, i to w sposób tak niepojęty, że budził lęk w sercach ludzi niemających przecież nazbyt podatnej wyobraźni. Niezwykły był nie tyle jego język (posługiwał się zawsze dialektem, jakim mówi się w tamtych stronach), co ton i dźwięk głosu, brzmiące tak tajemniczo, że wzbudzały niepohamowany strach. On sam bywał zwykle równie przerażony i zmieszany jak słuchacze. W godzinę po przebudzeniu zapominał, co mówił i co go do tego skłoniło, wracając do typowego dla górali tych okolic stanu niegroźnego zidiocenia.
Z wiekiem poranne zaburzenia stawały się coraz częstsze i gwałtowniejsze, aż wreszcie na miesiąc przed przybyciem Slatera do zakładu wydarzył się dramat, który spowodował jego zatrzymanie. Pewnego dnia, około południa Slater