O śpiewaniu architekturą, duetach z morsem i związkach opery z iskaniem opowiada Juliana Snapper, podwodna sopranistka, w rozmowie z Łukaszem Kaniewskim i ze Stachem Szabłowskim.
Łukasz: Co jest najtrudniejsze w śpiewaniu pod wodą?
Juliana Snapper: Pierwsza trudność to czysto fizyczne niebezpieczeństwo. Zdarzyło mi się już kilka błędów prawie śmiertelnych w skutkach i nigdy tak naprawdę nie pozbyłam się strachu.
Ale kiedy już rozpocznę występ, strach staje się tylko szumem w tle i pojawia się coś innego: poczucie zagubienia. Tracę orientację w przestrzeni. Bez maski mało co widzę, a my, ludzie, nie potrafimy orientować się pod wodą na podstawie samych dźwięków. Nie słyszę, co się dzieje na powierzchni. Nie czuję obecności publiczności. Woda tworzy gęstą barierę między mną a ludźmi. Ogarnia mnie smutek i poczucie osamotnienia.
Łukasz: Brzmi dramatycznie. Dlaczego więc właściwie to robisz?
Juliana: Kiedy śpiewam pod wodą, jestem – w dosłownym sensie – zanurzona w świecie, który jest wręcz przytłaczająco piękny. W świecie, który wymyka się najbardziej podstawowym zasadom: jednocześnie ciężkim i nieważkim, mrocznym i lśniącym. Wibrującym od dźwięków niemających jednoznacznego źródła ani celu. To wszystko jest zadziwiające –