Już przed wojną służba publiczna była niekończącym się pasmem trudów i upokorzeń.
Boleśnie odczuwał to zwłaszcza komisarz Zygmunt Maciejewski, gdy u progu upalnego lata jechał koleją do Mostów Wielkich, gdzie w Centralnej Szkole Policji Państwowej miał wygłosić wykład o pracy funkcjonariuszy śledczych. Zwykle, jak przystało na bohatera zagadek kryminalnych, nosił wygnieciony prochowiec i zdefasonowany kapelusz. Tego dnia musiał wcisnąć się w mundur, który – jak wszystko przed wojną – wyglądał o wiele ładniej niż dzisiejsze, lecz na tym jego zalety się kończyły. W dodatku miał pecha jak u Żeromskiego i w przedziale trafił na matkę z upiornym synkiem. Ledwie odpowiedział chłopczykowi, że owszem, umie strzelać z pistoletu, ale stara się tego nie robić, bo kule są drogie, a już bachor koniecznie chciał wiedzieć, czy kiedy policjant goni złodzieja, to rozpina ten niewygodny kołnierz, aby się nie spocić. Wścibski smarkacz zostanie kiedyś redaktorem „Przekroju” lub innej gazety, Maciejewski był tego pewien. Już miał na końcu języka, że jeśli nikt nie widzi, to policjanci nie gonią złodziei, bo po pierwsze, tamci biegają szybciej, a po drugie, gdyby zabrakło przestępców, komenda główna na pewno zarządziłaby redukcję stanu osobowego. Wtem otworzyły się drzwi i stanął w nich kolejny upiór, konduktor.
– Ostrzegałem, że w wagonie jest policjant! – wykrzyknął. – Teraz będzie pan miał się z pyszna! – zagroził, wpychając do przedziału czerwonego z gniewu mężczyznę z walizeczką na zamek szyfrowy.
– Puść pan, do jasnej cholery! – Tamten szarpnął się.
– To złodziej! – zawyrokował z miejsca chłopczyk.
– Chce jechać aż do Tarnopola i nie ma biletu – wyjaśnił konduktor.
– Mam bilet, tylko w walizce. Żeby nie zgubić.
– Zatem proszę okazać!
– Kiedy zapomniałem szyfru. – Mężczyzna rozłożył ręce.
Chłopczyk z miejsca zainteresował się kółeczkami zamka, które przy pokręcaniu wydawały arcyciekawe trzaski. „Może nie zostanie jednak pismakiem, tylko kasiarzem” – pomyślał Maciejewski. Z wdzięczności, że dzieciak wreszcie zamilkł, postanowił pomóc roztargnionemu pasażerowi.
Ów pamiętał dobrze, że czterocyfrowy szyfr był datą oraz miał jakiś związek z jego żoną, bo inaczej by się obraziła. Raczej nie chodziło o urodziny, jako że małżonka przypominała stary zegarek i dobiegłszy trzydziestej wiosny, uznała, iż czas należy zatrzymać. W dodatku, skoro i tak temporalnie stała w miejscu, postanowiła zmienić swój znak zodiaku ze Skorpiona na Pannę.
– Zawsze brzydziła się robactwa, ponadto za panieńskich czasów jeszcze nie wpędzałem jej do grobu. – Mężczyzna uśmiechnął się kwaśno.
– Może rocznica ślubu? – zasugerował nasz as dedukcji.
Ta, niestety, utonęła w niepamięci pasażera, bo mężczyzna jest stworzony do wyższych zadań umysłowych niż zaśmiecanie mózgu cyframi. Potrafił przypomnieć sobie tylko, że bez dwóch zdań było to latem, ponieważ zaraz po wyjściu z kościoła musiał zmienić czarny garnitur na jasny. Inaczej by się ugotował.
– Nie chciałbym być niedyskretny, czy jednak małżonka pańska posiada jakieś zalety? – indagował komisarz. Nawet chłopiec ucichł, bo po raz pierwszy w życiu był świadkiem prawdziwego przesłuchania.
– Dwie – przyznał mężczyzna. – Lubi, kiedy wszystko do siebie pasuje, i jest gorącą patriotką. Nienawidzi bolszewika, a do popiersia marszałka Piłsudskiego wręcz się modli.
– A zatem zagadka została rozwiązana. – Komisarz ustawił kółka szyfru na cyfrach 2508 i walizeczka stanęła otworem.
– Jak pan na to wpadł, panie komisarzu?! – zakrzyknął cały przedział.
Zechcą Państwo wyjaśnić, wyręczając naszego strudzonego bohatera?
Odpowiedź:
Małżonka roztargnionego męskiego szowinisty lubiła, kiedy wszystko do siebie pasuje, a zatem data szyfru powinna wiązać się z rocznicą ślubu (lato), znakiem Panny (22/23.08–22/23.09), chwałą Piłsudskiego i upokorzeniem bolszewików. Wszystkie te przesłanki spełnia data polskiego zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej, czyli 25.08[.1920]. To elementarne, Drodzy Czytelnicy!