Zmysłowość niechciana Zmysłowość niechciana
Doznania

Zmysłowość niechciana

Jan Błaszczak
Czyta się 3 minuty

Ukrywająca się pod pseudonimem FKA Twigs Tahliah Barnett kazała nam czekać na swój drugi album całe pięć lat. A we współczesnym świecie popu i R&B to przecież niemal epoka. Jednak już pierwszy singiel promujący MAGDALENE pokazuje, jak wiele pracy wkłada w swoją twórczość Brytyjka. I nie chodzi tu o samą muzykę. Równocześnie z publikacją utworu Cellophane FKA Twigs podzieliła się na Twitterze kulisami jego powstawania. Jak twierdzi, piosenka zrodziła się w jej głowie od razu z teledyskiem. Słysząc tę melodię, kompozytorka automatycznie wyobrażała sobie powolny, zmysłowy taniec na rurze. Aby w pełni zrealizować swoją wizję, Barnett poświęciła rok na jego naukę. Szczęśliwie jest zawodową tancerką, bo inaczej pewnie wciąż czekalibyśmy na następcę LP1.

Jeśli nie widziało się teledysku do Cellophane, powyższa historia może zdawać się nieco absurdalna. W końcu taniec na rurze kojarzy się raczej z quasi-pornograficznymi trapowymi teledyskami, ewentualnie z produkcjami Lil Kim sprzed dwóch dekad. Trudno jednak wyobrazić sobie, by kręcenie takich klipów wymagało szczególnej artystycznej wizji i benedyktyńskiej pracy. A jednak teledysk FKA Twigs, choć zmysłowy, znajduje się na przeciwległym biegunie pikantnych hiphopowych produkcji. Cellophane, jak cała MAGDALENE, traktuje o nieszczęśliwej miłości, samotności i zagubieniu. Barnett opowiada jednak tę starą jak świat historię w zaskakujący sposób, poświęcając dużo miejsca niezrealizowanym pragnieniom i niespełnionym żądzom. Seksualność zestawiona z opowieścią o odrzuceniu staje się sferą rozpaczy, zbiorem pustych, zawstydzających gestów. Utwory FKA Twigs buzują taką niechcianą seksualnością jak w daybed, gdzie zapadająca na depresję bohaterka ucieka w przygnębiający onanizm. Skąpo ubrana w teledysku Cellophane Barnett obnaża się prawdziwie, dopiero gdy jej ponętną muzykę zestawimy z tekstami tych piosenek.

Ta niechciana zmysłowość znajduje odzwierciedlenie w muzyce. W kruchych, ascetycznych aranżacjach. W pięknych melodiach zakłócanych przez szumy i łamanych przez breaki. W utworach, które mają w sobie ładunek erotyzmu, ale są bez wyjątku smutne. FKA Twigs nie poprzestaje jednak na bezwzględnej eksploatacji swojego nieszczęścia. Sięgając po historię Marii Magdaleny, umiejscawia swoją dolę w szerszym kontekście. Biblijna postać symbolizuje tu wierność, bliskość i oddanie – najwznioślejsze uczucia, które zostają zepchnięte w cień przez obraz żądzy i grzechu. Jest świętą, w której – przez błędną interpretację jednego z papieży – przez stulecia Kościół widzi nierządnicę. Barnett mocno czerpie z tej historii odczytywania sacrum jako profanum. Przekłada się to na kompozycje, w których zmysłowe R&B w jednej sekundzie potrafi przedzierzgnąć się w podniosłą, napędzaną pianinem popową balladę lub uduchowiony refren w stylu Enyi czy Kate Bush. Porywające sad day brzmi jak zagubiony numer z sesji Hounds of Love.

Niesprawiedliwe byłoby jednak sprowadzenie MAGDALENE do próby zbudowania pomostu pomiędzy nagraniami artystów sprzed lat – namiętnymi piosenkami Aaliyah a lekko odrealnionym światem Kate Bush. Piosenki FKA Twigs wymagają współczesnych punktów odniesienia. Przy czym należałoby je zestawiać w dość nieoczywisty sposób. Proste wydawałoby się thousand eyes brzmi jak piosenka zespołu Księżyca wykonywana przez Spawn – sztuczną inteligencję stworzoną przez Holly Herndon. W innych utworach natomiast pobrzmiewają echa twórczości Tirzah, Keleli, Samphy czy wspomnianej autorki PROTO. Przy czym jedynym momentem na MAGDALENE, który niezbyt mnie przekonuje jest holy terrain. Sampel bułgarskiego chóru w tle wersu Future’a? To zbyt gruby ścieg nawet na tak porywającą artystkę.

Schowana za opisami seksualnego niespełnienia i zmysłowymi melodiami MAGDALENE jest w rzeczywistości romantyczną opowieścią o miłości. I o bólu, który pojawia się wtedy, gdy ktoś dostrzega w niej tylko tyle, co Grzegorz I.

Czytaj również:

Oplatanie umysłu Oplatanie umysłu
Doznania

Oplatanie umysłu

Łukasz Komła

Pięć lat temu, w momencie ukazania się jego debiutanckiego albumu pt. The Fall Of The Flamingo Gardens, o brytyjskim kompozytorze i multiinstrumentaliście Adamie Coneyu zrobiło się głośno. Płyta wówczas spotkała się z dużym uznaniem krytyków oraz została doceniona na falach BBC Radio 3, plasując ją wysoko wśród najważniejszych premier roku 2014.

Skąd tak naprawdę wziął się Adam Coney? To urodzony w 1982 r. artysta mający już za sobą sporo innych doświadczeń muzycznych. Doskonale odnajduje się w swobodnej improwizacji, którą wykonuje pod szyldem Noon (nie mylić z polskim projektem Mikołaja Bugajaka), nie jest mu obcy post-rock (grupa Morviscous), a w projekcie Colonel Acland & Lord Sydney w abstrakcyjny sposób wykorzystuje gitarę akustyczną. W duecie o nazwie Fryer & Coney tworzy kompozycje przypominające muzykę filmową. Warto też wspomnieć, że Brytyjczyk jeździł w trasy koncertowe, wspierając na scenie takich artystów jak Bill Orcutt i Daniel Lanois. Te wszystkie elementy splatają się w jego solowej twórczości – artysta w bardzo ożywczym duchu łączy współczesną muzykę klasyczną z elektroniką, jazzem, minimalizmem, improwizacją czy avant folkiem.

Czytaj dalej