Dziecię słodkie Ildefons Dziecię słodkie Ildefons
i
kolaż: „Przekrój”
Doznania

Dziecię słodkie Ildefons

Marcin Orliński
Czyta się 9 minut

W redakcji zjawiał się nagle, jakby przybywał z innego świata. Przynosił teksty napisane wiecznym piórem, zawsze zielonym atramentem. Konstanty Ildefons Gałczyński, „hochsztapler”, „słodki szarlatan”, ale przede wszystkim jeden z najważniejszych autorów dawnego „Przekroju”.

Marian Eile poznał Gałczyńskiego wiosną 1939 r. Przyszły założyciel „Przekroju” był wówczas dziennikarzem najważniejszego w dwudziestoleciu międzywojennym pisma liberalnej inteligencji „Wiadomości Literackich” i pojechał do Anina przekonywać poetę do współpracy. O wizycie mówił tak: „Elektryczną kolejką dojazdową, w pogodne popołudnie, przyjechałem do Anina. Poszedłem do Zaruby, a z nim do Gałczyńskich. Czekał na nas podwieczorek, mocna herbata, świeże domowe ciasto. Natalia była piękna, miła, gościnna. Konstanty – spokojny, przyjazny. Jak zawsze, przez całe życie, mówił cicho, łagodnie, jakby trochę duchem nieobecny”.

Z „Wiadomościami Literackimi” Gałczyński współpracy nie podjął, a kilka miesięcy później – podobnie jak Eile i tysiące innych mężczyzn – został zmobilizowany do wojska. Brał udział w kampanii wrześniowej, trafił do niewoli radzieckiej, a później niemieckiej. Tuż po zakończeniu wojny przebywał w Brukseli i Paryżu, tymczasem w Polsce wszyscy byli przekonani, że poeta nie żyje – po kraju krążyło wtedy mnóstwo fałszywych informacji – a kolejne czasopisma drukowały jego nekrologi. Ale pewnego dnia żona Gałczyńskiego Natalia otrzymała od gońca kartkę. Była to strona wyrwana z książeczki do nabożeństwa, a na niej zapisane przez poe­tę zdanie: „Twój obrazek z Люльkи Малюльkи [Lulki Malulki] jest ciągle ze mną. Twój do śmierci i po śmierci Kot. 8 XII 45 Meppen”.

Natalia od razu pobiegła z tą sensacyjną informacją do redakcji „Przekroju”. Jak wspominał Eile, była „jeszcze cała w czerni, z książeczką do nabożeństwa w ręku, jakby dopiero przed chwilą wyszła z obrazu Grottgera”. „Przekrój” natychmiast wydrukował list od Gałczyńskiego z dużym, radosnym nagłówkiem: „Zmartwychwstanie poety”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Chłopiec z deszczu

Poeta zmartwychwstał, ale w redakcji krakowskiego tygodnika pojawił się dopiero dwa miesiące później. Jak pisał Eile: „Minął rok [od powstania »Przekroju« – przyp. red.], aż tu niespodziewanie, bez zapowiedzi, w ostatnich dniach marca 1946 r. pojawia się w redakcji osobiście Konstanty. W amerykańskim dresie, w berecie i z uśmiechem. Przyprowadził go Jerzy Waldorff, który wówczas był w redakcji na stałe”. Sam Gałczyński w wierszu Elegia napisanym na jubileusz „Przekroju” wspominał: „A pamiętacie ten poranek,/gdym przyszedł do was po raz pierwszy/śliczny i wonny jak sasanek/z kufrem po brzegi pełnym wierszy?”.

Gałczyńscy dostali trzypokojowe mieszkanie w słynnej kamienicy przy Krupniczej w Krakowie. Po wojnie w jednym budynku zamieszkała cała literacka śmietanka ówczes­nego Krakowa: Jerzy Andrzejewski, Stanisław Dygat, Ludwik Flaszen, Stefan Kisielewski, Leon Kruczkowski, Tadeusz Peiper, wdowa po Witkacym Jadwiga Unrug i Adam Ważyk, a później m.in. Sławomir Mrożek. Mieszkanie było skromne: poniemieckie meble, łóżko, odrapane biurko, siennik, ale Gałczyński urządził pracownię w swoim stylu. Pod sufitem kołysał się krokodyl z masy papierowej. W pomieszczeniu były również: stół, przyozdobiona wstążkami gitara bez strun i fotografia Johna Burtona, Irlandczyka, którego poeta poznał w niewoli. Jak pisze Anna Arno: „Na ścianach wolno było gryzmolić, wpisywać dowcipy. Jan Marcin Szancer narysował komiks o Pinokiu. Wisława Szymborska i Adam Włodek, którzy wprowadzili się do mieszkania po Gałczyńskich, zachowali te ślady spontanicznej twórczości; zamalował je dopiero kolejny najemca”.

Poeta angażował się w różne działania artystyczne, nie zawsze zarobkowe, choć pieniędzy ciągle mu brakowało. Jednym z takich przedsięwzięć był kabaret Siedem Kotów, powołany przez Eilego, Waldorffa i krakowskiego… cenzora (później krytyka teatralnego) Romana Szydłowskiego w listopadzie 1946 r. Trwało to wszystko tylko jeden sezon, był to jednak – co warte podkreślenia – pierwszy polski kabaret powojenny. Premierowy program miał się odbyć w dworku w Śledziejowicach pod Wieliczką, ale ostatecznie artyści skorzystali z sali Kasyna Oficerskiego w Krakowie. Wśród aktorów były m.in. Irena Kwiatkowska i Hanka Bielicka. Stroje projektowała i szyła redaktorka „Przekroju” Janina Ipohorska. Podczas premierowego programu napis na kasie głosił: „Darmowe bilety wysprzedane”. W programie znalazło się siedem tekstów Gałczyńskiego, a sam poeta miał również autorski występ.

Najważniejszą przestrzenią twórczą były jednak dla Gałczyńskiego czasopisma: „Przekrój”, „Odrodzenie”, a potem również „Szpilki”. Poe­ta chętnie odwiedzał redakcję tygodnika Eilego. Według redaktora naczelnego Konstanty „nigdy nie przyszedł z kwiatkiem czy z jakimś prezencikiem. Zawsze zjawiał się nagle, jakby gdzieś z Plant, z Błoń, z chmury, z mgły, jakby przyszedł z innego świata […] nie miałeś wrażenia, że on przyszedł z domu do drugiego domu. On jakby przychodził z nicości, jak taki chłopiec z deszczu”. (Ten „chłopiec z deszczu” to nie tylko poetyczna metafora, lecz także znacząca postać z bardzo popularnej wówczas sztuki Jerzego Szaniawskiego, uosabiająca prawdę zawartą w poezji w przeciwieństwie do pozornej prawdy małego realizmu, jej prapremiera miała miejsce właśnie w Krakowie, w lutym 1946 r., a dekoracje do niej stworzył Tadeusz Kantor).

Według Ludwika Jerzego Kerna, drugiego najważniejszego poety „Przekroju”, Gałczyński „był właściwie w ciągłym ruchu”. Chodził z pokoju do pokoju i gawędził z redaktorami, zwłaszcza z Ipohorską. „Zawsze serdeczny, uśmiechnięty, troskliwy, pytał o coś, ale kiedy zaczynało mu się odpowiadać, przestawał jakby po chwili zwracać na to uwagę”. Dyskusji intelektualnych raczej nie lubił, a zachwyt wyrażał jednym krótkim słowem: „ba!”. „Na przykład – mówił Eile – przyszły do redakcji pierwsze kolorowe reprodukcje Picassa albo jakaś płyta ze świetnym nagraniem Haydna, on nigdy nie powiedział, że jest wspaniałe, świetne, on miał na to jeden wyraz – »ba!«. I to »ba!« zawierało wszystko”.

Do redakcji przynosił teksty napisane wiecznym piórem, zawsze zielonym atramentem. Nazywał je „kawałkami”. „Przyniosłem ci kawałek” – mówił Eilemu i wręczał kolejny rękopis. A Eile uwielbiał jego utwory, uważał je za objawienie. W 1948 r. wpisał mu do kalendarzyka dedykację: „Całe życie będę dumny, że wydawałem pismo, w którym Ty tak dużo pisałeś. Cichy, ale prawdziwy przyjaciel. Marian Eile”.

Wielki nauczyciel humoru

Krótka, lecz intensywna współpraca Gałczyńskiego z „Przekro­jem” obfituje w różne anegdoty. Jedna z nich wiąże się ze specyficznym stosunkiem poety do cudzej twórczości. Otóż Eile chciał zapewnić Gałczyńskiemu stały ryczałt, więc zlecił mu pisanie sprawozdań filmowych. Poe­ta oddał tekst, ale nie napisał ani o filmie, ani o aktorach, ani o reżyserze. Przyznał, że w kinie w ogóle nie był, „ale bardzo dokładnie obejrzał fotosy”. Następnym razem poszła więc z Gałczyńskim do kina Ipohorska. Poeta zasnął i ku zgorszeniu pozostałych widzów zaczął głośno chrapać. Ale dzień później przyniósł Eilemu wiersz Małe kina.

„Zasypiał w kinie nie dlatego, że był niewyspany, tylko dlatego, że cudza twórczość szalenie go nudziła i nic nie obchodziła, nie była mu potrzebna – podkreślał Eile. – Ciągle z uporem cytuje nazwiska. Sądzę, że to cytowanie nazwisk to była pewnego rodzaju kompensata. On ich wszystkich ledwo, ledwo liznął. Każdy z nas to ma, że zaczyna sporo mądrych książek, a potem dalej ich nie czyta, z różnych powodów. Bo są za ciężkie, za nudne, ale u nas to nie ma żadnych następstw. A Gałczyński od razu wskakiwał we własnego Bacha, własnego Haydna, własnego Beethovena”.

I takie były jego wiersze – oderwane od rzeczywistości, szalone, zaskakujące, przylegające do prawdziwego świata tylko w pewnym stopniu. To właśnie na łamach „Przekroju” po raz pierwszy ujrzały światło dzienne tak słynne utwory, jak Zaczarowana dorożka, Wielkanoc Jana Sebastiana Bacha czy Grób Beethovena.

Największą popularnością cieszyły się jednak dwa cykle: Teatrzyk Zielona Gęś oraz Listy z fiołkiem. Tea­trzyki, małe formy dramatyczne, nierzadko stanowiły komentarz do wydarzeń politycznych i społecznych. Gałczyński pokazywał Polskę i świat w krzywym zwierciadle. Bohaterowie tych tekstów, prowadzący absurdalne rozmowy, odzwierciedlali cechy Polaków. Najbardziej znane postacie to Fafik, Osiołek Porfirion, Alojzy Gżegżółka, Hermenegilda Kociubińska, Piekielny Piotruś i Profesor Bączyński. Czasem pojawiały się też postaci historyczne, od Juliusza Cezara, który w teatrzyku umiera po wysłuchaniu tekstów z tygodnika „Szpilki”, po wydawcę „Przekroju” Jerzego Borejszę.

Szczególne miejsce w tej plejadzie zajmuje Fafik, ostrowłosy terier, który stał się również głosicielem różnych filozoficznych mądrości w rubryce „Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika”. Warto wspomnieć, że jego imię ma korzenie literackie – kiedy Marian Eile dostał go od redakcyjnych kolegów na imieniny, przypadkowo zajrzał do Kwiatów polskich Juliana Tuwima, a tam trafił na fragment: „Loża jest sześcioosobowa,/A jedna siedzi w niej osoba –/Fryderyk Alfred Folbut. W skrócie/Faf, Fafik, Fafa”. I tak Fafik stał się Fafikiem. Podobno Eile ukrywał ten fakt przed Gałczyńskim – nie chciał, by poecie zrobiło się przykro, że bezwiednie dokonał zapożyczenia od innego autora. Kira Gałczyńska, córka poety, powtarzała jednak na ten temat inną historię, zasłyszaną od mężczyzny, który twierdził, że podczas wojny był z Gałczyńskim w stalagu. Według niej autora Teatrzyku Zielona Gęś zainspirowali francuscy jeńcy, którzy mieli psa o imieniu Fafique.

Fenomen Teatrzyku Zielona Gęś dostrzegł nawet zza oceanu Czesław Miłosz. Z początku sceptycznie podchodził do rubryki, uznając pojawiające się w niej żarty za „wkraczające w sferę pornografii”, ale potem, w Prywatnych obowiązkach, zmienił zdanie i docenił inteligencję poety, który „przyszpilał” absurdy wczes­nego PRL-u. Bo Gałczyński był przecież w tej rubryce poetą absurdalnego, surrealistycznego żartu. Jednym z jego ulubionych autorów pozostawał zresztą Ignacy Krasicki, o którym mówił: „wielki nauczyciel humoru”.

Arcyapostoł cywilizacji „Przekroju”

Gałczyński był jednym z tych autorów „Przekroju”, którzy zrośli się z czasopismem nie tylko pod względem towarzyskim, lecz także literackim. Wyraz swojej sympatii do tygodnika dawał w wierszach, czego dowodem takie utwory, jak W imionniku Jana Kamyczka (wiersz dla Janiny Ipohorskiej), rymowany List do czytelników „Zielonych Gęsi” czy utwór Pro domo sua, którego podmiot liryczny doceniał wprawdzie prasę zagraniczną, ale ostatecznie wolał czytać po robocie „stary, kochany »Przekrój«”. W utworze Poemko jubileuszowe, napisanym z okazji 100. numeru tygodnika, pisał: „Latem, zimą i wiosną/grał natchniony patefon/i tak w »Przekroju« rosło/dziecię słodkie Ildefons”. I żartobliwie przekonywał, że z „Przekrojem” współpracował od dzieciństwa.

Wśród wierszy „Przekrojowych” szczególne miejsce zajmuje Wjazd na wielorybie. To właśnie w tym utworze Gałczyński uwiecznił hasło „cywilizacja »Przekroju«”. Slogan wymyślili najprawdopodobniej krytycy czasopisma, którzy złośliwie zarzucali tygodnikowi, że jest płytki i schlebia drobnomieszczańskim gustom. Dla Gałczyńskiego, który przyjechał do Polski z Zachodu, podobnie zresztą jak dla innych autorów, „Przekrój” był pismem wyjątkowym. Panowała tu relatywnie duża swoboda wypowiedzi, poza tym tygodnik miał ambicje, by kształcić i ukulturalniać społeczeństwo. Sam Eile w rozmowie z okazji 15-lecia czasopisma o pojęciu „cywilizacja »Przekroju«” pisał: „Nic takiego właściwie nie istnieje. Jeśli przez tę formułę natomiast rozumieć pewne drobne akcje »Przekroju«, jak grzeczność na co dzień, jak mówienie »przepraszam«, »dziękuję« – bo to też są formy cywilizacji – jak schludne i czyste ubranie, […] jak dbanie w piśmie o pewien poziom polszczyzny, rysunków i szaty graficznej – to tę obyczajową grzeczność i kulturę na co dzień »Przekrój« rzeczywiście propaguje”.

Wiersz Wjazd na wielorybie powstał po nagonce na Gałczyńskiego ze strony prawicowych publicystów. Stefan Kisielewski w głośnym tekście O kosmicznym bełkocie opublikowanym w „Tygodniku Warszawskim” pisał: „bełkot »Zielonych Gęsi« i »Listów z fiołkiem«, na które otrząsa się cała myśląca i artystycznie wrażliwa Polska”. Kisielowi przyklasnęli wówczas inni autorzy, co prawdopodobnie doprowadziło w 1947 r. do usunięcia utworów Gałczyńskiego z łamów „Tygodnika Powszechnego”. We Wjeździe na wielorybie Gałczyński ustosunkowuje się do tych wydarzeń. Bohater pośród „huraganu braw” wjeżdża do miasta na tytułowym wielorybie, w jednym ręku trzymając złotą katedrę Notre Dame, a w drugim wielką zieloną gęś: „i kiedym sunął szpalerem, słyszałem, co myśli hołota./– Oto nadciąga jak wiatr arcyapostoł cywilizacji »Przekroju«”.

Później poeta musiał zresztą jeszcze wielokrotnie zmagać się z krytyką, również ze strony władzy i pisarzy sprzyjających nowemu ustrojowi. Atakowano go m.in. za przedwojenną współpracę z ONR-owskim „Prosto z Mostu”, a także za zbyt małe zaangażowanie w ideologię narzuconą przez partię.

Do śmierci poety w 1953 r. na łamach „Przekroju” ukazało się 377 tekstów Gałczyńskiego, od miniatur po poematy. I trzeba przyznać, że ten wynik to absolutny fenomen. Wiele lat później Eile się dziwił: „Żeby wysokonakładowy, ilustrowany popularniak zamieszczał w każdym numerze jeden, a czasem nawet kilka utworów wybitnego, ale jednak dość trudnego, do szpiku kości lirycznego poety – to było arcyprzedziwne”.

 

Za konsultację merytoryczną dziękuję Annie Arno.

Podczas pracy nad tekstem korzystałem z książek: Cywilizacja „Przekroju” Justyny Jaworskiej, Konstanty Ildefons Gałczyński. Niebezpieczny poeta Anny Arno, Życie w „Przekroju” Andrzeja Klominka oraz z archiwalnych numerów „Przekroju”.

 

Czytaj również:

Wybrane wiersze K. I. Gałczyńskiego Wybrane wiersze K. I. Gałczyńskiego
i
ilustracja: Daniel Mróz, nr 470-71/1954 r.
Doznania

Wybrane wiersze K. I. Gałczyńskiego

Konstanty Ildefons Gałczyński

Ostrzeżenie przed czekoladowymi zajączkami

Otóż: Jakkolwiek nie chcę drąga
pchać w szprychy wiosennemu świętu,
to jednak problem tak mnie wciąga,
że milczeć byłoby h o r r e n d u m;

chwilka uwagi: Łódź, Warszawa,
Kraków i Szczecin, każda strona
ma swoje sprawy, ale sprawa
zajączków jest niezałatwiona,

Czytaj dalej