Dobro w sobie Dobro w sobie
i
Franz Marc, „Yellow cow”, Muzeum Guggenheima, Nowy Jork, domena publiczna
Pogoda ducha

Dobro w sobie

Dagny Kurdwanowska
Czyta się 11 minut

Gdy zachorowałam na depresję, straciłam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie dobrze. Przeszłam długą drogę, by zmienić spojrzenie na świat i zacząć szukać siły tam, gdzie wcześniej nie spodziewałam się jej znaleźć.

Jak się czujesz? – na to proste pytanie coraz więcej osób odpowiada krótko: „Raczej kiepsko”. I trudno się temu dziwić. Dziś tylko o złe informacje nie musimy się martwić – znajdą nas zaraz po przebudzeniu. Ale skoro próżno szukać pozytywnego wzmocnienia w świecie zewnętrznym, to może warto zmienić optykę i poszukać siły w sobie? Wiem, jak brzmi ta propozycja – dla części czytelników być może niezbyt przekonująca.

Wielu z nas zaczyna i kończy dzień, zamartwiając się. Wojna, inflacja, kredyty, choroby – mamy w czym wybierać. Nie jest lekko, to z grubsza wiemy, a pobieżny sondaż opinii publicznej w autobusach, metrze i tramwajach jedynie utwierdza nas w przekonaniu, że lepsze jutro… było wczoraj. Trudno z tym dyskutować, bo lęki i wątpliwości to szczwane bestie: zalęgają się w głowie, odbierają jasność spojrzenia i chcą, by wszystko kręciło się wokół nich. Wypełniają przestrzeń, zabierając miejsce nadziei, odwadze, radości, wdzięczności i wszystkiemu, co mogłoby dodać nam siły.

Z badań Fundacji CBOS, która od ponad 30 lat regularnie sprawdza samopoczucie Polaków, wyłania się ciekawy obraz. Ogólnie deklarujemy raczej zadowolenie z życia (53% badanych), ale gdy zagłębiamy się w szczegóły, okazuje się, że coraz więcej z nas przyznaje się do negatywnych emocji. W badaniach dotyczących 2021 r. (a więc jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie i przed inflacją) 45% respondentów wskazywało, że nieobce są im zdenerwowanie i rozdrażnienie. Ponad jedna trzecia badanych często lub bardzo często odczuwała zniechęcenie i znużenie (37%), a jedna trzecia – bezradność (31%). Co piąty respondent deklarował doświadczanie wściekłości (20%) oraz depresji i bycia nieszczęśliwym (19%). Przy takich nastrojach przekonywanie, że wszystko ułoży się pomyślnie, brzmi wręcz niestosownie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Mimo to nie jesteśmy wcale skazani na stres, niepokój i frustrację. Paradoksalnie kryzysy stanowią dobry moment do tego, by porzucić stare nawyki czy niedziałające rozwiązania i sięgnąć po nowe strategie. Dobre życie i pielęgnowanie w sobie dobra, o których chciałabym opowiedzieć, to właśnie jedna z takich strategii. Gdy mówię o pielęgnowaniu w sobie dobra, mam na myśli przede wszystkim pewien nawyk myślenia i codzienną praktykę pozwalającą przywrócić nam równowagę. To nauka rozumienia siebie, swoich emocji, nazywania własnych uczuć, stanów i potrzeb oraz umiejętność dbania o siebie, oddzielania tego, co ważne dla mnie, od tego, co ważne dla innych, stawiania granic, a także snucia refleksji nad tym, kim jestem, czego chcę, potrzebuję i jak zamierzam kształtować swoje życie.

Niezależnie od tego, co się aktualnie dzieje za oknem, w pracy, w Polsce czy na świecie. W takim ujęciu dobre życie nie jest zrządzeniem losu albo darem gwiazd, tylko czymś, czego można się nauczyć. Wspaniale ujął to prof. Tadeusz Gadacz w książce O umiejętności życia: „Żyć trzeba umieć. Jakże często bowiem żyć nie umiemy. Dobre życie jest umiejętnością. Jesteśmy biegli w wielu umiejętnościach, ale mało kto opanował umiejętność życia. O tym, czym jest życie, dowiadujemy się najczęś­ciej wtedy, gdy właściwie musimy powiedzieć, że dobiegło ono końca”. Co zatem zrobić, by zacząć żyć, zanim będzie za późno? Na szczęście jest na to kilka sposobów.

Zacznijmy od pytań

Pytania mogą być dobrym początkiem ciekawej rozmowy. W tym przypadku chodzi jednak o rozmowę z samym sobą. Większość z nas nie jest do tego przyzwyczajona, częściej prowadzimy bowiem wewnętrzne monologi. Wpadamy w ciągi myślowe albo po prostu narzekamy sobie lub się zamartwiamy. Strumienie takich negatywnych rozmyślań nie zostawiają miejsca na dialog oraz inny punkt widzenia. Pytania pozwalają przerwać gonitwę myśli, wybijają z błędnego koła potęgowanych lęków i frustracji, jak również dają szansę na to, by zrobić dla siebie jedną dobrą rzecz, a mianowicie się zatrzymać. Dlaczego to ważne, wyjaśnię za moment.

Tymczasem kilka pytań na rozgrzewkę.

Zapytaj siebie: jak często w ciągu dnia zdarza mi się zatrzymać, usiąść w ciszy i spokojnie głęboko pooddychać? Jak długo potrafię wytrwać w tym stanie bez uczucia niepokoju? Co czuję, gdy na chwilę się zatrzymam? Czy często zdarza mi się myśleć, że nie mam czasu na takie błahostki? Czego potrzebuję, gdy mam stresujący i zabiegany dzień? Jeszcze wrócę do tych pytań.

Na ostatnią chwilę

W świecie, który jest tak bardzo złożony, przepełniony i nieprzewidywalny, łatwo stracić z oczu to, co ważne. Wieczne zabieganie i brak czasu z konieczności stają się stylem życia. Zastrzegam, że to obserwacja, nie ocena. Wiem, co znaczy mieć kredyt, długi do spłacenia, rodzica pod kosztowną opieką. Znam też potrzebę życia w komforcie i będę ostatnią osobą, która zacznie nawoływać do wyrzekania się dóbr materialnych w imię rozwoju osobistego. Sama wciąż poszukuję pewnego rodzaju równowagi między ciągłą gonitwą a uważnością na własne potrzeby, czułością w poznawaniu siebie i odwagą w rozwijaniu tego, co mnie wewnętrznie wzmacnia.

Życie na ostatnią chwilę, z wizją deadline’ów, które wgryzają się ostrymi zębami w kark, niespecjalnie temu sprzyja. Bywa, że bieg­nąc, tak się rozpędzamy, iż wreszcie – jak w kreskówce – kończymy roztrzaskani o ścianę. Taką lekcję od życia odebrałam kilka lat temu. Nie mam pojęcia, jak na to wpadłam, ale w pewnym momencie wymyśliłam sobie, że dam radę przebiec maraton sprintem. Będę pracować po 12 godzin na dobę, robić karierę, realizować bardzo ciekawe projekty, a relaksować się nie muszę, bo to strata czasu. Jeśli będę biec dość szybko, nie znajdę czasu, żeby myśleć o tym, co jest dla mnie trudne czy bolesne.

Wychowałam się w domu, w którym kobiety przekazywały sobie z pokolenia na pokolenie przestrogę, że jeśli tylko się zatrzymasz i – nie daj Boże – na moment usiądziesz, to koniec, śmierć na miejscu. A zatem trzeba biec, nie ma innego wyjścia. Biegło mi się przez te wszystkie lata naprawdę świetnie, a po drodze zaliczałam kolejne bazy: nerwicę lękową, stany depresyjne, zaburzenia odżywiania, toksyczne związki, zniszczone przyjaźnie, anemię, wycieńczenie, w końcu regularną depresję. Jeśli jest źle i jeśli nie wierzymy w to, że może być inaczej, nic nas nie rozczaruje, nie zrani ani nie dotknie, prawda? Nie polecam brać ze mnie przykładu. Nawet to nie wystarczyło, żebym się zatrzymała.

Uzależniona od pracy, lęków, czarnowidztwa i negatywnego myślenia o sobie („Jesteś beznadziejna, wciąż robisz za mało”) nie wzięłam nawet pod uwagę, że mogłabym żyć inaczej, dopóki nie zdarzyło się coś naprawdę strasznego. Okazało się, że umiera moja mama.

Poczucie kresu

Nigdy wcześniej nie towarzyszyłam nikomu w odchodzeniu, a tu od razu taki kaliber – umierała mi mama. Obie musiałyśmy się nauczyć, jak z tym żyć. Każda z nas na swój sposób podjęła to wyzwanie. Różne są prawdy o wspólnym doświadczaniu śmierci. To okres, który rządzi się własnymi prawami. Przede wszystkim to perspektywa tu i teraz. Na rozważania o tym, co było kiedyś, nie ma ani miejsca, ani energii, ani czasu.

Na myślenie o przyszłości nie można sobie za bardzo pozwolić, bo czai się tam przeczucie straty, która jest nie do udźwignięcia. Zostaje więc to, co się dzieje w danej chwili, w tym właś­nie momencie. Masz przed sobą życie w najczystszej i najpełniejszej postaci. Życie, w którym od nadziei przechodzisz do rozpaczy, współdzielisz radość i cierpienie, tęsknotę i wdzięczność, ból i ukojenie. Choć zamykam to doświadczenie w kilku zdaniach, trwało ono miesiącami i było nieprawdopodobnym procesem uczenia się nowej perspektywy, którą znów zamknę w zgrabnej formułce: wszystko, co masz w sobie, jest w porządku, i wszystko jest ci potrzebne, by zbudować życie, które nabierze dla ciebie sensu.

Nie musisz się ciągle zmieniać, by zyskać we własnych oczach na wartości, by wreszcie spełnić cudze oczekiwania albo poczuć się wystarczającą osobą. W ogóle nic nie musisz, bo to twoje życie, a nie szkoła podstawowa lub więzienie. A jeśli chcesz i czujesz potrzebę, to możesz zrobić np. takie trzy kroki.

Krok 1: zatrzymaj się Kiedy już się zatrzymasz, usiądź, zamknij oczy i weź głęboki oddech, a potem kolejny i jeszcze jeden. Jeśli wydaje ci się, że nie masz na to czasu, to powiem ci tylko, że przez tę minutę czy dwie świat bez ciebie wytrzyma. Daj sobie jeszcze minutę, w której jesteście ty i twój oddech. Przez chwilę nie ma zmartwień o pracę, pieniądze, zdrowie, inflację i ceny prądu. Przez moment jesteś ze sobą i dla siebie. Trzy minuty, może cztery – na początek to całkiem sporo. Ta chwila zatrzymania i złapania oddechu ma swoją wartość w rozpędzonym świecie. Jakbyście wysiedli z pędzącego samochodu – jeszcze przed chwilą krajobraz za szybą był rozmazany, a teraz stał się zupełnie wyraźny. W wymiarze osobistym to stwarzanie sobie szansy na to, by wykonać drugi krok.

Krok 2: zauważ siebie Stań przed lustrem, dotknij swojej twarzy, ramion, obejmij się i powiedz sobie to wszystko, co najbardziej chcesz usłyszeć: widzę cię, jestem z tobą, pragnę cię lepiej poznać i zrozumieć, jesteś wartościową osobą. Pielęgnowanie w sobie dobra na tym właśnie polega – na codziennym nawyku i praktyce zauważania siebie, a więc dostrzegania swojego ciała, emocji, potrzeb, lęków, wątpliwości, marzeń, dążeń, wartości i wszystkiego, co w sobie mamy. Bez oceniania czy deprecjonowania. W tej praktyce kierujemy się ciekawością w odkrywaniu siebie, rozwijaniu samoświadomości, a nie krytyką tego, co uważamy za niewłaściwe lub niewystarczające. Dostrzeżenie siebie jest także początkiem najważniejszej relacji, jaką przyjdzie nam w życiu tworzyć – z samym sobą.

Krok 3: zapisz myśli i uczucia Teraz chwila dla naukowców. Bo psychologia, kognitywistyka i neuronauka poświęcają też czas na badanie tego, co nam daje zapisywanie życia. Specjaliści z New York University i Weill Cornell Medicine, którzy opracowali Personal Zen – aplikację do redukcji stresu i lęków – przekonują, że regularnie prowadzone zapiski pomagają w obserwowaniu przypływów i odpływów emocji. Dzięki nim jesteśmy bardziej świadomi tego, co się z nami dzieje, zyskujemy wgląd w uczucia, również te niewygodne, których się boimy lub które od siebie odsuwamy. Lepiej komunikujemy się sami ze sobą i z innymi. Spada nam też dzięki temu poziom stresu i lęków. „Ciężko jest stanąć twarzą w twarz z trudnymi emocjami i czasem chcemy po prostu tego uniknąć, chcemy iść naprzód. Problem polega na tym, że jeśli tak robimy i zawsze tłumimy przykre emocje, w końcu przyjdzie nam zapłacić za to wysoką cenę – począwszy od poczucia wypalenia, przez coraz rzadsze doświadczanie radości, ekscytacji oraz innych pozytywnych uczuć, aż po duże wahania nastrojów. Regularne zapiski są skutecznym narzędziem, które pozwala nam nawiązać na nowo kontakt z własnymi emocjami” – tłumaczą twórcy Personal Zen na blogu dostępnym po zalogowaniu do aplikacji.

Jeśli więc wahaliście się, czy ten nowy piękny notes naprawdę jest wam teraz potrzebny, zyskaliście naukowy argument, że tak. Pamiętacie pytania z początku tekstu? To dobry moment, żeby do nich wrócić i przyjrzeć im się ponownie, tym razem zapisując na kartce lub w zeszycie wszystkie odpowiedzi. A jeśli spodoba się wam ta praktyka, możecie skorzystać z dodatkowych pytań. W jakim punkcie życia jestem? Jak często robię coś tylko dla siebie? Co mnie motywuje do działania? Co sprawia mi radość? Co dobrego chcę zrobić dziś dla siebie? Kiedy myślę o sobie, widzę… Czym jest dla mnie dobre życie?

Odwrócić kierunek losu

Czy to wszystko oznacza, że perspektywa śmierci budzi nas do życia? Czy dopiero poczucie kresu daje nam kopa, by zacząć zastanawiać się nad tym, jakie było, jest i może jeszcze być nasze życie? Czy naprawdę potrzeba aż tak silnych doświadczeń, by poczuć, że życie ma sens i jest dobre? Odpowiem tak, jak zrobiłby to pewnie psycholog: to zależy. Każdy z nas ma odmienny bagaż doświadczeń, inną samoświadomość, energię, inne bariery i zasoby.

Przełomem może się okazać choroba bliskiej osoby, utrata pracy czy rozwód. Jednak zmiany w życiu można zacząć w każdej chwili. Czekania na ostatni moment raczej nie polecam. A kiedy już zaczniecie, poza tymi trzema krokami da się wykonać wiele kolejnych. To otwarty katalog. Możecie np. przejść do wymyślania włas­nych pytań. Czyż to nie fascynujące, że jesteśmy sami ze sobą od urodzenia, każdego dnia, a wciąż tak mało o sobie wiemy? Pytania to sposób na odkrywanie siebie krok po kroku, wsłuchiwanie się w swoje potrzeby.

Możecie też zwracać baczniejszą uwagę na to, co sami o sobie mówicie. Dobierać słowa uważnie, by nie krzywdziły i nie raniły. Czy to, co powtarzacie sobie w głowie, powiedzielibyście w oczy komuś bliskiemu? A jeśli nie, dlaczego kierujecie te słowa do siebie? Na zakończenie chciałabym wrócić do prof. Tadeusza Gadacza, który w książce O umiejętności życia pisał również tak: „Los jest nie tylko zbiorem koniecznych i przypadkowych zdarzeń. Jest w nim wiele miejsca na wolność, twórczość i inicjatywę człowieka. Choć człowiek nie wybiera zdarzeń swego losu, to jednak może je kształtować. Może przezwyciężać przeszkody, nawet te, które wymagają heroicznego wysiłku. Może usiłować bronić się przed ciosami losu i oczekiwać z nadzieją nadejścia (a nawet uprzedzać nadejście) tego, na czym mu zależy, ale co nie jest od niego do końca zależne. Taka postawa wymaga odwagi, mądrości i cierpliwości. W niej samej kształtuje się wewnętrzna moc, która skutecznie potrafi odwrócić kierunek losu, a raczej zmienić jego kształt”.

Rzeczywistość nam takiego życia nie ułatwia. Wiara w to, że radość, bliskość, empatia, miłość i wdzięczność mają sens, wystawiana jest codziennie na wiele prób. Rozczarowania i ciosy, których po drodze doświadczamy, sprzyjają zwątpieniu i powodują, że budujemy wokół siebie coraz wyższe mury. Zamiast bliskości wybieramy dystans. Zamiast miłości – emocjonalny chłód. Empatię, wrażliwość i zaufanie zastępuje nieufność. Otwartość zaczyna budzić poczucie zagrożenia, a wszystko razem – niepokój i lęk, że jeśli jednak odważymy się odsłonić, to znowu doświadczymy bólu. Możemy w nieskończoność budować swoje mury. Ale czy naprawdę chcemy przeżyć życie okopani w niedostępnej fortecy?

Czytaj również:

Style przywiązania Style przywiązania
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Pogoda ducha

Style przywiązania

Mostafa El-Kalliny

Dlaczego niektórzy ludzie z ufnością wchodzą w relacje, a inni – choćby chcieli – nie umieją przełamać dystansu?

Zwyczajna scena: miejski park, na trawie siedzą zakochane pary, psy aportują piłki, młodzi rodzice dzielą się radami, a obok bawią się dzieci. Mała Marie właśnie dostrzegła kolejny cud świata – być może wiosennego motyla albo po prostu inne dziecko. Kiedy po chwili znów spojrzy w stronę rodziców, zobaczy, że nie ma ich tam, gdzie byli jeszcze przed chwilą. Zaciekawienie i zachwyt od razu zamieniają się w lęk. Przełykając łzy, zaczyna gorączkowe poszukiwania. Gdy kawałek dalej dostrzeże tatę, a ten ponownie weźmie ją na ręce, jej strach rozwieje się tak samo szybko, jak się pojawił. Świat na powrót stał się harmonijny i bezpieczny.

Czytaj dalej