Czy świat może się przestawić na laboratoryjną produkcję białka zwierzęcego?
To było mniej więcej tak. Dawno, dawno temu nie brakowało niczego, a właściwie brakowało tylko wysiłku, bo był zupełnie zbędny. Jedzenia było mnóstwo, bez żadnych ograniczeń. No, prawie. Z umowy wyjęto bowiem jedną jabłonkę i to właśnie z niej łakoma Ewa postanowiła owoc zjeść. I się wszystko popsuło. Od tej pory zdobycie pożywienia zaczęło się wiązać z wysiłkiem. Trzeba było przeczesywać teren w poszukiwaniu jadalnych roślin i biegać za wyglądającymi smakowicie zwierzętami. Oba te zajęcia poza tym, że czasochłonne, wymagały też sporych nakładów sił. Człowiek dwoił się i troił, by zmaksymalizować wydajność swoich poczynań. Z czasem nauczył się zamieniać ziarno w chleb, a świeże warzywa w zdolne przetrzymać srogie zimy kiszonki. Krótko mówiąc, nauczył się jedzeniem trochę manipulować.
I właściwie do dziś niewiele się zmieniło. Poszerzyła się paleta dostępnych produktów, pojawiły się opakowania, systemy dystrybucji, rozkwitła branża reklamowa, inżynierowie prześcigają się w tworzeniu coraz wymyślniejszych taśm produkcyjnych, ale właściwie są to wariacje na ten sam temat: produkcji żywności.
Gdy nad talerzami pochylili się naukowcy, okazało się, że wszystko, co jemy, jest zbudowane z kilku elementów składowych, zawsze tych samych: białka, węglowodanów, soli mineralnych, witamin, tłuszczów i wody, w przeróżnych proporcjach oraz konfiguracjach.
Wśród tych składników najwyższe notowania ma odżywcze białko. Czerpiemy je w dużej mierze z produktów odzwierzęcych. A hodowla zwierząt pochłania ogromne ilości energii i odciska piętno na środowisku naturalnym. Od pewnego czasu jasna stała się konieczność poszukania innych sposobów pozyskiwania białka. Warto zrezygnować z mięsa i przestawić się na białka roślinne, ale o ile łatwo przekonać do tego wielkomiejską młodzież, o tyle taka idea nadal spotyka się z oporem większości społeczeństw. Trzeba przyznać, że wegetarianizm cieszy się coraz większym powodzeniem, jednak w obliczu kryzysu klimatycznego nie należy polegać na kaprysach mody i wolnej woli niechętnych do zmiany starych przyzwyczajeń ludzi. Sytuacja może się wydawać patowa, ale nie jest.
Jeżeli jesteśmy w stanie wyodrębnić części składowe jedzenia w oderwaniu od organizmów, z których pochodzą, to może nauczymy się budować je od podstaw sami, z wyłączeniem roślin i zwierząt? Nie nauczymy się, bo już to potrafimy!
Amerykański think tank RethinkX przekonuje, że molekularna rewolucja w produkcji żywności jest tuż-tuż. Zbliża się drugie udomowienie: pierwsze dotyczyło dużych zwierząt i roślin, drugie ma objąć mikroorganizmy. Niektóre z nich, np. drożdże lub bakterie mlekowe, są używane przez ludzi od dawna, ale drugie udomowienie ma polegać na stosowaniu mikroorganizmów z laboratoryjną precyzją. W zbiornikach o ściśle kontrolowanej temperaturze odbywałoby się to, co dzieje się we wnętrznościach krowich – produkcja białka. Co więcej, można by się pokusić o wytwarzanie nowych białek, specjalnie zaprojektowanych pod kątem ludzkich potrzeb i lepiej przyswajalnych. Tak otrzymana żywność mogłaby być też pozbawiona szkodliwych dodatków, którymi nafaszerowane jest nasze jedzenie, choćby antybiotyków. Świadomi konsumenci, mając do wyboru prawdziwe mięso – produkowane kosztem środowiska naturalnego – i jego laboratoryjny odpowiednik o identycznym smaku i wartościach odżywczych, wybraliby to drugie.
Eksperci z RethinkX dowodzą, że żywność przyszłości będzie wytwarzana jak komputerowy software i nieustannie ulepszana przy użyciu bibliotek molekuł, co pozwoli nie tylko zmieniać jej własności odżywcze, lecz także smak i konsystencję (tak przecież ważne dla przyjemności jedzenia).
Pionierzy żywności molekularnej uważają, że dzięki syntetycznej produkcji pożywienia zostanie odwrócony porządek świata. Oczywiście na korzyść ogółu. Dlaczego? Interesy przemysłu mięsnego są sprzeczne z interesami ludzkości jako takiej, bo wymaga on olbrzymich obszarów przeznaczonych na produkcję paszy i pochłania gigantyczne ilości wody.
W każdym mieście mogłoby istnieć laboratorium produkujące zdrową, powszechnie dostępną żywność – gruntownie zmniejszylibyśmy zużycie wody. Mówimy o zupełnym przewartościowaniu. I choć wydaje się to radykalne, warto się temu przyglądać i zacząć poważnie rozważać zmianę istniejącego stanu rzeczy.