Joga, czyli harmonia (dolarów) Joga, czyli harmonia (dolarów)
Złap oddech

Joga, czyli harmonia (dolarów)

Piotr Żelazny
Czyta się 8 minut

Wyobrażamy sobie jogę jako drogę ku szczęściu, harmonii i spokojowi. Są jednak tacy, którzy chcieliby ją widzieć na igrzyskach olimpijskich. Cios zadany tradycji? Nie do końca…

Reakcja większości joginów jest podobna: rywalizacja i joga? Przecież to oksymoron. Niemal każdy nauczyciel jogi każe uczniom skupiać się wyłącznie na sobie, nie rywalizować, nie porównywać się z innymi. Tymczasem joga sportowa, w której walczy się o tytuły i medale, istnieje. I zyskuje coraz większą popularność. Powstają kolejne federacje, odbywają się mistrzostwa na poziomie krajowym i kontynentalnym. Od niedawna rozgrywane są mistrzostwa świata, które organizuje Międzynarodowa Federacja Jogi (International Yoga Committee – IYC). Celem związku jest wprowadzenie jogi na igrzyska olimpijskie.

Joga to coś znacznie więcej niż zestaw ćwiczeń fizycznych i pozycji o wymyślnych nazwach, takich jak „pies z twarzą w dół”, „krowi pysk” czy „tańczący Śiwa”. To jedna z sześciu ortodoksyjnych szkół hinduizmu, z własną epistemologią i metafizyką. Składa się z ośmiu członów, z których każdy mówi, jak żyć. Jednym z członów są asany, czyli przyjmowanie pozycji pomagających w osiągnięciu jedności ciała i umysłu. O czym zresztą z całą pewnością mogli Państwo w tym numerze „Przekroju” przeczytać.

Joga jako zestaw ćwiczeń fizycznych nikogo jednak nie bulwersuje. Ale już wykonywanie tych samych ćwiczeń w formie sportowej rywalizacji budzi kontrowersje.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W klasycznej jodze są 84 asany, w sportowej jest ich 151 – tyle znalazło się na liście opublikowanej przez IYC. Uczestnicy mają 3 minuty na zaprezentowanie czterech pozycji obowiązkowych oraz dwóch dowolnie przez siebie wybranych. Za wykonanie każdej można dostać do 10 punktów. Sędziowie biorą pod uwagę płynność ruchów, stopień skomplikowania oraz to, czy zawodnik nie popełnił błędów. Jurorzy mają także oceniać wdzięk wykonania danej pozycji. Zawody zawierają więc w sobie coś z łyżwiarstwa figurowego i gimnastyki akrobatycznej (w obu tych dyscyplinach uczestnicy oceniani są przez sędziów) oraz konkursu piękności.

W 2012 r. reporter „New York Timesa” opisał konkurs organizowany przez Amerykańską Federację Jogi w wynajętej sali balowej hotelu Radisson tuż przy lotnisku w Los Angeles. Sędziowie w strojach wieczorowych, usadzeni za długim stołem na podwyższeniu, oceniają ubranych w same slipki mężczyzn i kobiety w strojach kąpielowych. W sali panuje przejmująca cisza. W tle słychać tylko startujące i lądujące samoloty. Niewielu widzów w sali (choć podobno w sieci transmisję oglądało ponad 10 tys. ludzi) wstrzymuje niemal oddech, gdy kolejni zawodnicy wykonują asany.

Założycielką zarówno amerykańskiej, jak i światowej federacji jest urodzona w 1965 r. w Kalkucie Rajashree Choudhury. To ona przepowiada, że joga wkrótce zagości na igrzyskach olimpijskich. W 1984 r. 19-letnia Rajashree wraz z mężem Bikramem przeniosła się do Los Angeles. Tam Bikram robił zawrotną karierę – opracował 26 nowych pozycji, ale uznał, że jego odmianę jogi należy uprawiać w gorącu i wilgoci, takich jak panujące w Indiach. Innymi słowy w saunie, w 40°C. Bikram był królem Los Angeles. Jego majątek wyceniano na 75 mln dolarów. Kochał klasyczne rolls-royce’y i dywany, które uznawał za najwyższy przejaw luksusu. Nic dziwnego, że za dziewięciotygodniowy kurs instruktorski dla 600 osób naraz płaciło się u niego 10 tys. dolarów od osoby. Hucpa trwała kilkanaście lat, ale w końcu Bikram został oskarżony nie tylko o bezustanne rubaszne i seksistowskie żarty, lecz także o gwałty oraz molestowanie seksualne. Po pierwszym przegranym procesie uciekł do Indii, gdzie nadal zachowuje się jak bufon: „Dlaczego miałbym gwałcić kobiety? Były skłonne płacić milion dolarów za kroplę mojej spermy”.

Trudno więc się dziwić, że joga sportowa dziś się od niego odcina. Rajashree Choudhury rozwiodła się z nim, nie utrzymała jednak stanowiska szefowej amerykańskiej i światowej federacji. Dziś pełni tylko funkcje honorowe.

W USA od 2003 r. odbyło się już 15 edycji krajowych mistrzostw, a sędziowie mówią o ich coraz doskonalszym poziomie. Zawodnicy stają na rękach, po czym tak się wyginają, że kładą stopy na czubku swojej głowy. Albo wykonują pawia na jednej ręce – czyli podpierając się jedną dłonią, układają ciało w poziomie. I wyglądają przy tym, jakby nie kosztowało to ich specjalnie dużo wysiłku. Z uśmiechem jak w konkursach miss.

Joga sportowa dorobiła się postaci i gwiazd, które przyciągają media. Takich jak mistrz z roku 2013 Jared McCann, dziś nauczyciel w jednej z nowojorskich szkół jogi. Na jego stronie internetowej można obejrzeć, jak ubrany tylko w obcisłe slipki wykonuje pokaz na Times Square w samym sercu Nowego Jorku. Publiczność składa się wyłącznie z kobiet, które siedzą na rozłożonych matach i filmują telefonami ruchy mistrza świata. Przy coraz bardziej skomplikowanych pozach nie mogą powstrzymać entuzjazmu – krzyczą i biją brawo jak nastolatki na koncercie.

Jared przeprowadził się z rodzinnych Hawajów na Manhattan w 2007 r., gdy miał 26 lat. Za dnia pracował w butiku w SoHo, wieczorami – w restauracji z gwiazdką Michelina, a noce spędzał na imprezach ze swoim uzależnionym od narkotyków chłopakiem. W końcu miał dość. Któregoś dnia wytoczył się z łóżka, padł na kolana i zaczął błagać o pomoc Boga. Trzy dni później przyjaciel zaprowadził go do studia Bikram Lower East Side. Tam w 40° miał wypocić całe to świństwo – alkohol i narkotyki, nocny Nowy Jork. Właścicielka studia, działaczka Amerykańskiej Federacji Jogi, od razu dostrzegła w nim talent.

Gdy został mistrzem, amerykańska federacja wysłała go na kurs publicznych wystąpień. Musiał umieć dobrze się sprzedać w mediach. W końcu miał walczyć o sprawę i powtarzać, że joga powinna zostać włączona do programu igrzysk.

Jared wie, jak wielkie kontrowersje wywołuje joga jako sport. Ale to go nie rusza. „Ludzie chcą widzieć jogę jako oazę szczęścia i spokoju. Chcą czystości. Tymczasem czystość nie istnieje…”

I chociaż coraz częściej medale zdobywają w turniejach reprezentanci innych państw niż USA, to nadal Ameryka jest liderem walki o uznanie jogi za olimpijski sport. Uprawiająca sportową jogę Heather Palmer Welesko, bohaterka filmu dokumentalnego Posture, mówi: „Mieszkamy w Ameryce, kapitalistycznym państwie. W tym kraju wszyscy rywalizują, całe twoje życie to rywalizacja”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że joga sportowa to w dużym stopniu kolejny pomysł na biznes. Któremu mało, że w nowojorskich butikach można kupić spodnie do jogi za 400 dolarów (1500 zł), a matę do ćwiczeń za 320 (1200 zł), firma z Las Vegas inkasuje zaś 21 tys. dolarów (prawie 80 tys. zł) za wysłanie sześciu osób śmigłowcem w Góry Skaliste, gdzie przez 75 minut ćwiczą w „kompletnym odosobnieniu”, z widokiem na czerwone wierzchołki. I jest tylu chętnych, że zapisywać się trzeba z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Istnieje joga nago, joga pod wpływem marihuany, joga z hula-hop, psami, na koniach, a nawet ze skaczącymi po plecach ćwiczących małymi kózkami. Cały rynek, wyceniany w USA na 20 mld dolarów. Ale przecież można zarobić jeszcze więcej.

Faktem jednak jest, że joga sportowa zaczęła się w Indiach wiele lat temu. Ma się tam bardzo dobrze, wedle oficjalnych danych uprawia ją nawet 60 tys. ludzi. „Wszyscy mnie pytają, jak można rywalizować w jodze – mówi honorowa szefowa światowej federacji Rajashree Choudhury. – Największe wyzwanie, jakie przede mną stoi, to przekonać, że można. W Indiach to bardzo stary koncept”.

Zanim Rajashree wyszła za Bikrama, była pięciokrotną mistrzynią Indii w sportowej jodze w latach 1979–1983. Zachód wniósł coś swojego: sportowcy wykonują asany w całkowitej ciszy. Publiczność jest proszona nawet o wyłączenie telefonów, w trakcie imprezy prowadzący wielokrotnie przypomina o zachowaniu milczenia. Rajashree Choudhury już się do tego przyzwyczaiła, ale w jej ojczyźnie panowały inne zwyczaje: „Publiczność gorąco dopingowała swoich i starała się przeszkodzić rywalom. Na salę przynosiło się garnki i patelnie, w które walono czym popadnie, byle tylko zdekoncentrować rywala i utrudnić mu wykonanie asan”.

Bikram uczy / Wikimedia Commons (CC BY-SA 4.0)
Bikram uczy / Wikimedia Commons (CC BY-SA 4.0)

Czytaj również:

Bohater numeru – Joga Bohater numeru – Joga
i
zdjęcie: David Hofmann/Unsplash
Promienne zdrowie

Bohater numeru – Joga

Wszystko Będzie Dobrze

Jogowe nazwy

Współtwórca kreskówek Hanna-Barbera, William Hanna, był zapalonym joginem, chciał więc jedną ze swoich postaci nazwać na cześć tej hinduskiej metody pracy z ciałem. Jednak drugi z twórców, Joseph Barbera, prywatnie przeciwnik jogi i zwolennik szwajcarskich ćwiczeń siłowych, bardzo przeciw temu pomysłowi protestował. Hanna proponował kolejno: Yoginstonów, Toma i Yogę, Psa Yogleberry’ego i Yogi-Doo, a nieustępliwy Barbera te propozycje odrzucał. Uparty rysownik zgodził się dopiero na propozycję, by na cześć jogi nazwać pewnego misia. Tak narodził się Miś Yogi.

Czytaj dalej