Nasi przodkowie wierzyli, że drzewa mają dobroczynne właściwości, nawet magiczne. My na co dzień poświęcamy im raczej niewiele uwagi. Tymczasem wystarczy wyjść z domu, przystanąć przed drzewem, położyć dłonie na korze i czerpać z jej mocy.
W poszukiwaniu leczniczych, a nawet „magicznych” właściwości drzew warto zajrzeć do książki wydanej przez Polskie Towarzystwo Ludoznawcze Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych. Słownik Adama Fischera. Pozycja ta zawiera zarówno hasła z początku XX w., opracowane przez tego etnologa i etnobotanika, jak i kontynuację jego prac. Badacz, korzystając ze starych zielników i materiałów ludoznawczych, a także badań własnych, stworzył monografię 200 gatunków roślin. Drzewa były wtedy bliżej. Chroniły, służyły w kuchni, sięgano po nie jak po najbardziej dostępne lekarstwo.
Z kory odartej z młodej lipy robiono obuwie zwane łapciami (Fischer). Nara (lekarka z Mongolii), którą spotykam w Polsce, opowiada mi, że do dziś w jej kraju z brzozowej kory wyrabia się naczynia, które zachowują świeżość produktów. „Śmietana się nie zepsuje” – przekonuje i jednym tchem wspomina o najlepszej gumie do żucia. „Ściąga się odrobinę żywicy z czarnego drzewa – modrzewia syberyjskiego. Ta przypomina smołę. Smakuje przyjemnie, trochę drzewnie, ale nie słodko. Wspaniale odświeża i czyści zęby”. W Polsce jest dostępna w drażetkach o dźwięcznej nazwie „żywiczka”, „ekożwaczka”.
Sara Grolewska (Sara Dobre Ziele, Napary od Sary) podpowiada, że kora wierzby to roślinna aspiryna. Klasyk na gorączkę i stany zapalne ze względu na zawartość naturalnych związków salicylowych. „Drzazga spod kory drzewa bzowego służy do przekłuwania dziąseł, gdy bolą zęby, po czym drzazgę zatyka się w to samo miejsce, ażeby zarosła” – czytam u Fischera. I dalej: „Chory na febrę wierci dziurę w lipie i kicha w nią, mówiąc: »Idź, febro!«; następnie zabija tę dziurę kołkiem, mając pewność, że wyleczył się z febry”. Poza dobroczynnymi właściwościami lipy znajduję też taki przepis: „Za najpotężniejszy i najskuteczniejszy sposób przeciw moczeniu nocnemu u dzieci uchodzi przeskakiwanie chorego dziecka przez kłodę lipową […]. Każe się dziecku przeskakiwać po kilka razy codziennie przez dziewięć dni” – metoda na szczęście XIX-wieczna!
Kory niektórych drzew sprawdzają się także jako kadzidło do smużenia. Żegnaj, popularne palo santo, pozyskiwane często w wątpliwy etycznie sposób!
Nie jestem z miejsca i czasów, gdzie każdy przy domu miał swoje drzewo, sadzoną jabłonkę czy gruszę. Nie mam blisko do przydrożnej kapliczki, przy której tradycyjnie sadzono lipę (drzewo uznawane za święte), żeby podczas krótkich modlitw można było poczuć jej zapach. Ale pamiętam, jak kora i wystające z konara gałęzie raniły kolana, kiedy członkowie podwórkowej bandy musieli szybko ukryć się na drzewie.
W czasach, których nie mogę pamiętać, powodzenie magicznych uroków zapewniało wzajemne stykanie się drzew. „Na Śląsku Cieszyńskim używają buka również do czarów miłosnych. W tym celu szuka się w lesie buka, który rośnie blisko jodły, tak że przy powiewie wiatru o nią się ociera. Trzeba z tego miejsca, gdzie się te drzewa ocierają, uskrobać trochę, spalić i dać wypić ulubionej osobie, która wkrótce zapłonie wielką miłością” – notuje Fischer jakieś 90 lat temu.
Kora to także najlepszy – choć już zapomniany – barwnik. O to, czy rani się drzewo, czy korzysta z fragmentów, które spadną na ziemię, pytam Olkę Bystry – artystkę, twórczynię projektu „Dzikie barwy”. Uspokaja, że korę zbiera z młodych gałązek, najlepiej po wiatrołomach. Wykorzystuje też tę z drzew owocowych po przedwiosennej przecince w ogrodzie. Takie podejście – pozyskiwanie bez większej ingerencji – to wyraz szacunku do natury. Ona dzieli się z nami chętnie całą paletą barw: od brązów, brunatnych czerwieni przez beże, szarości, grafity po fiolety i czernie. Wszystko zależy od gatunku i zastosowanej techniki. Kora brzoskwini na przykład, w barwieniu fermentacyjnym w wodzie z dodatkiem sody, pozwala uzyskać ciepły morelowy odcień. Skutkiem ubocznym jest jednak gryzący, nieprzyjemny zapach, jaki unosi się z garnka z kąpielą. Natura, jak to natura, uczy nas akceptacji rzeczy uznawanych za niewygodne i brzydkie.
I znowu wracam do Fischera: „Chory na suchoty kąpany jest w lipowych latoroślach i macierzance ugotowanej ze świeżym świńskim gnojem”.
„Czarne złoto! Borowinowe błoto” kipi i śmierdzi, ale warto, skoro można uzyskać „krystalicznie czysty destylat o właściwościach leczniczych” – zachwycają się na Facebooku Munka Bączyk i Aga Jarząb, eksperymentatorki roślinne działające pod nazwą Panny Dziewanny.
W moim laboratorium doświadczeń – ogrodzie botanicznym – rosną rozmaite okazy. Można wybierać te, które łatwo objąć, i takie, które do tulenia wymagają kilku osób.
Raz podczas obejmowania drzewa jeden ze spacerowiczów zapytał mnie, czy nie potrzebuję pomocy. Taka bliskość trochę zawstydza. Wyobrażam sobie warsztaty przytulania albo naukę uważności przez pracę z korą w ramach kąpieli leśnych (zanurzamy się wtedy w las wszystkimi zmysłami). Teraz, kiedy szczególnie brakuje nam bliskości, drzewa są gotowe przyjąć nasze ciepło. Od zawsze żyją w kwarantannie i znoszą ją dobrze. Nigdzie się nie wybierają.
Dziennik przytulania drzew
Dłonie wydają się stworzone do dotykania. Czują ciepło. Wychwycą każdą nierówność. Odbiorą sygnał, że coś jest wilgotne lub suche. Podsuwam im to, do czego nie są przyzwyczajone, co tylko trochę będzie podobne do innego ciała, jego blizn i zmarszczek. Zapisuję te nasze spotkania.
Dąb szypułkowy
Żeby go objąć, potrzeba pięciu osób oraz ich ramion o rozpiętości półtora metra. Olbrzym. Żyje już ponad 250 lat. W jego głębokie szczeliny można włożyć palce. Bruzdy układają się w zakola i pętle, jakby wyżłobiła je płynąca, meandrująca woda. Brzegi zagłębień zakończone ostro służą za rusztowania pajęczyn. To pomnik przyrody, dąb szypułkowy – Jagielloński.
Dereń jadalny
Na całej powierzchni dają się wyczuć niewielkie, nachodzące na siebie płatki kory. Przypominają dachówki. Kiedy się ich dotyka, odpadają. Pod tą warstwą znajduje się druga, lekko porowata – jak tynk, ale ten kładziony dawniej, kamieniczny. Drzewo trudne do przytulania. Brakuje zwartego korpusu. Kruche, raczej do obejmowania palcami.
Metasekwoja chińska
Strzępki. Coś jak wielkie drzazgi, jednak żadna z nich nie rani. Czasem skierowane pionowo. Może chciały się wybić, odróżnić od reszty? Na wysokości wzroku rozpięte są pajęczynki, ułożone jedna pod drugą, jak piętra w bloku. Mimo to nazwa wskazuje, że przyziemność blokowiska jest jej obca. Ona jest ponad to.
Miłorząb
Wszystko jest w nim stare. Na jego powierzchni można wyczuć spękania, jakby to, co na zewnątrz, było rozpychane przez siłę płynącą ze środka. Warstwy rozstępujące się pod palcami są suche. Szeleszczą jak wafle. U wiekowego osobnika na dolnych partiach tworzą się czi-czi – narośla przypominające sople. Wszystko zajmuje mu dużo czasu. Zalążki nowego pokolenia wyda z siebie w wieku 40 lat. Owoce jego pracy, które rozrzuca hojnie obok, przypominają w zapachu zjełczałe masło. Żywa skamieniałość, miłorząb, drzewo dziadka.
Jodła pospolita
Przyłożona do policzka drapie jak broda. Obejmie ją jedna para ramion. Na pierwszy rzut oka faktura gładka, omszała, otulona szczelnie przylegającą zieloną warstwą. Uwaga! Po bezpośrednim kontakcie zielone ślady zostaną z nami na dłużej. Niby pospolita, a jednak nieoczywista.
Sosna czarna
Srebrno-beżowe plamy układają się jak płatki. Brzegi plamek lekko uniesione, gładkie, jak powierzchnia wyszlifowana najdrobniejszym papierem ściernym. Do objęcia potrzeba dwóch osób. Może być dorosły i dziecko. Pod stopami można znaleźć kawałki w kształcie puzzli, płatków migdałów. W kontakcie z policzkiem najmilsza, gładziutka. Nazwa tego drzewa to psikus, który przeczy jego wielobarwnej naturze.
Buk zwyczajny
Słoniowe nogi. Nawet kolor mają słoniowy. Gdzieniegdzie poprzeczne ślady, które przypominają oczy. Wokół nich koliście układają się zmarszczki. Faktura pod palcami przypomina papier czerpany. Na jednolitej powierzchni w słoneczny dzień widoczna gra cieni. Żeby objąć pień złożony z kilku konarów, niezbędne są cztery osoby, ale trzeba też uwzględnić trochę powietrza pomiędzy konarami. Skóra zdecydowanie sucha. Gdyby należała do słonia, byłaby ciepła.
Puchowiec wspaniały
Czasem zdarza się introwertyk. Utrudnia przytulanie, broni dostępu. Jednocześnie uwodzi i zachwyca swoim pięknem. Na całej powierzchni skóry ma stożkowe, smocze kolce. Puchowiec wspaniały. Puchowiec niedostępny.
Glediczja
Można ją spotkać na miejskich trawnikach. Znak rozpoznawczy – zwisają z niej duże, zielone fasolowate strąki. Jesienią i zimą brązowe łupiny zaśmiecają chodniki. Wyższe partie pnia przypominają wieżę warowną, gęsto oplatają go 6-centymetrowe kolce! Mówi się, że żaden kot na nią nie wejdzie. Glediczja. Nawet jej nazwa broni się przed zapamiętaniem.