Latem trudno podjąć decyzję, którymi owocami wypełnić żołądek. Gdy się jest tak niezdecydowanym jak ja, obfitość może być torturą. Po wyśnionych czerwcowych truskawkach ziemia atakuje nas coraz smaczniejszymi plonami – tak słodkimi, że czuć na ustach słońce, dzięki któremu wyrosły.
Codziennie udaję się na targ po koszyczek malin, który po powrocie do domu okazuje się tylko do połowy pełny. Czereśni zjadam irracjonalne ilości, potencjalnie zamieniając się w jedną z nich. Natomiast brzoskwiń zawsze kupuję więcej niż potrzeba – odstawiam je na parapet, gdzie ich mechata skórka mięknie i marszczy się, powoli uwalniając lepki syrop zwiastujący słodką, letnią przyjemność.
Kiedy jednak przychodzą mrozy, a dynie malują stragany na kolor oranżowy, zaczynają się pojawiać wyrzuty sumienia. W ferworze podejmowanych decyzji za często pomijałem te mniej wymlaskane owoce jagodowe: porzeczki, agrest, poziomki. A przecież to one są polskimi, nieco dzikimi, skarbami.
Nurkując w przeszłość, ale też rozglądając się współcześnie dooko