Odkrywanie siebie Odkrywanie siebie
i
rys. Mieczysław Wasilewski
Złap oddech

Odkrywanie siebie

Rasha Habbal
Czyta się 3 minuty

Nie skończyłam jeszcze dziesięciu lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam na mojej bieliźnie cienką, podłużną plamkę krwi. Mama powiedziała, że właśnie stałam się kobietą i jak wszyscy inni pogratulowała mi. Mimo to nikt nie ukrywał przede mną spojrzeń pełnych politowania. Udało mi się podsłuchać, że jestem jeszcze za mała, żeby zrozumieć cokolwiek z długiej listy niezbędnych wyjaśnień. Dlatego milczeli, a ja milczałam razem z nimi. Za ich przykładem przyjęłam tę tragedię ze spokojem.

Nikt mi nic nie wyjaśniał i nie świętował narodzin tej nowej kobiety. Za to zaczęła prześladować mnie armia ust – wszystkie kobiety w rodzinie, sąsiadki, moje przyjaciółki i ich mamy, wszystkie chciały wiedzieć, jak dokładnie wyglądała chwila, w której osiągnęłam dojrzałość, a potem automatycznie przechodziły do wywodów na temat religijnych zakazów i hańby. (Jeszcze przez długie lata nie widziałam między nimi różnicy). Oczywiście kwintesencją grzechu była według nich owa plamka krwi na mojej bieliźnie, w teatrze rozmnażania mężczyzna nie grał w scenie z ciążą żadnej roli, a o miłości nie wspominano nawet słowem. W ten sposób zasiano w mojej głowie myśl, że dziewczynka jest niczym szklana szyba, którą stłuc może byle kamyczek.

Nie potrafiłam zrozumieć, że mój brzuch stał się cmentarzem małych jajeczek, których połykania sobie nie przypominałam i których istnienia nie mogłam pojąć. Musiałam za to przyjąć do wiadomości, że moje ciało zakwitnie. Moim obowiązkiem było ukrywanie go z dala od luster i oczu, żebym mogła je kiedyś ofiarować mężowi – czyste jak niezarysowana szyba.

Nie skończyłam jeszcze dziesięciu lat, a już zaczęłam nienawidzić swojego ciała i siebie samej. Nawet później, kiedy już dorosłam i zapomniałam o grzechu oraz wszystkim, co mi wtedy opowiadano, moje ciało widywałam tylko w ciemności, czułam, że było czymś obcym. Jakby było tylko sennym widziadłem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Mogłam do końca życia pozostać na granicy między snem i jawą, gdyby nie rada mojej niemieckiej lekarki. Od kiedy uciekłam z Syrii do Niemiec, obracałam się w błędnym kole, nie mogłam złapać oddechu. Doktor zachęciła mnie, bym zaczęła uprawiać jakiś sport, który będzie środkiem na moje ciągłe zagubienie.

Już pierwszy dzień w studiu fitness niedaleko mojego domu był dla mnie niespodzianką. Poszłam tam, żeby się uwolnić od niepewności, a wyszłam z dodatkowymi pytaniami. Po skończeniu ćwiczeń skierowałam się do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Było już za późno na odwrót, kiedy zauważyłam, że natryski są koedukacyjne.

Wszyscy byli nadzy.

Wszyscy byli nadzy, a ja zawinięta w biały ręcznik. Nagle łazienka zniknęła, widziałam już tylko włas­ne palce u stóp. Czułam, jakby te kilka kroków trwało całą wieczność, zawahałam się i stanęłam jak wryta. Pomyślałam, że dodam sobie otuchy, podnosząc głowę. Spojrzałam po wszystkich, ale zachowywali się, jakbym była dla nich niewidzialna, jakbyśmy wszyscy byli powietrzem. Tylko jakiś mężczyzna uśmiechnął się do mnie, przechodząc obok w stronę wyjścia, uśmiechnął się tak po prostu i poszedł dalej.

Sparaliżował mnie strach, czułam się, jakby otoczyła mnie armia obserwujących oczu – osoby biorące prysznic, klienci studia, ludzie na ulicy, mieszkańcy dzielnicy, na całej Ziemi, na innych planetach, Bóg, jego aniołowie i diabły: wszyscy w tej jednej chwili wpatrywali się we mnie. A ja stałam – hańba zawinięta jedynie w biały ręcznik, czyli w gruncie rzeczy widoczna dla wszystkich.

To dziwne: było mi żal siebie, bo inni zobaczyli mnie w pełnym świet­le, zanim sama się na to zdecydowałam. Z czym powinnam się najpierw pogodzić – z widokiem mojego ciała w świetle czy z tym, że czyjeś oczy udają, że mnie nie widzą, choć stoję przed nimi w całej okazałości? W obu przypadkach nie uniknę poczucia obcości, więc co szkodzi spróbować?

W mgnieniu oka wyszłam poza ramy, w których byłam uwięziona, obserwowana przez ludzi stojących na straży religii, obyczajów, tradycji, słów i wyobraźni. Jednocześnie mog­łam po raz pierwszy się przekonać, jak to jest być sobą bez poczucia hańby, którą wcześniej musiałam ukrywać pod płaszczem ciemności. Jeśli inni ludzie mają mnie odkryć na nowo, niech zobaczą, jaka naprawdę jestem.

Czytaj również:

Skóra do skóry czyli ciałokrewieństwo Skóra do skóry czyli ciałokrewieństwo
i
„Kobiety i niemowlę w publicznej łaźni”, 1799, Utagawa Toyokuni; źródło: MET
Promienne zdrowie

Skóra do skóry czyli ciałokrewieństwo

Aleksandra Reszelska

W pełnej paradoksów Japonii dotyk uważa się za najważniejszy ze zmysłów. I to mimo że przestrzeń publiczna jest zdecydowanie bezdotykowa.

Kiedy odwiedziłam Tokio dobre 15 lat temu, Michiko, moja wieloletnia przyjaciółka, zaprosiła mnie na kolację. Pociąg, który jechał z centrum do Saitama, milionowej tokijskiej sypialni, miał ogromne opóźnienie. Do maleńkiego mieszkania Michiko, jej męża i dwójki dzieci dotarłam więc tak późno, że oboje wykrzyknęli na mój widok: „Zostajesz na noc!”. I zostałam.

Czytaj dalej