Jak odnaleźć spokój we współczesnym świecie automatyzacji, pragmatycznej skuteczności, nakazu działania i zysku? Oto kilka uwag o korzyściach płynących z medytacji.
Większość dyskomfortu w naszym życiu wynika z myślenia. Wątpliwości, analizowanie możliwych kierunków rozwoju wydarzeń, projektowanie przyszłości, rozpamiętywanie przeszłości są myślowymi formami świadomości powiązanymi z negatywnymi afektami, oczekiwaniem, smutkiem lub żalem związanym z utratą.
Wyciszenie myślenia oznacza natomiast wyciszenie smutku i żalu, zniwelowanie napięcia, przebywanie w teraźniejszości, bez niepokojących analiz i towarzyszących im afektów. Czasami pozwalamy naszym myślom swobodnie przemierzać umysł, traktujemy je jak chmury płynące po niebie, podziwiając bezinteresownie ich poszczególne kształty. W takich stanach nasz umysł stopniowo staje się niebem. Obserwacja myślowych chmur, nieingerowanie w ich przepływ, towarzysząca temu obserwacja oddechu i świadomość pozycji, w jakiej znajdują się poszczególne części naszego ciała, prowadzą nas do punktu, w którym przestajemy chcieć wpływać na nasz oddech, nie wydłużamy go ani nie skracamy, nie powstrzymujemy, nie przyśpieszamy, akceptujemy go takim, jaki jest, podobnie też akceptujemy nasze ciało – takim, jakie jest.
Zdarza się, że jest nam źle, bo na przykład mieszkamy w Polsce w czasie narastającej epidemii, gdzie większość przekazu medialnego to właściwie ciąg bodźców eskalujących lęk oraz gniew i gdzie pojawia się poczucie, jakby przeciwstawne siły wyszarpywały sobie nasze ciało i umysł w drapieżnej walce. Zawsze jednak możemy się zatrzymać. Zatrzymanie się będzie wyciszeniem myślenia, które pociągnie za sobą wyciszenie lęku i gniewu, wystarczy sięgnąć w wolnej chwili po odpowiednią technikę medytacyjną. Możemy też wyruszyć w drogę, wykonać jakiś ruch. Te dwa sposoby medytacyjnego działania wcale się nie wykluczają.
Medytację najlepiej rozpoczynać od zatrzymania się, czyli od wejścia w bezruch. Jest to wskazane zwłaszcza dla tzw. ludzi Zachodu, którzy od dzieciństwa przez całą dorosłość nieustannie są ponaglani, motywowani do działania i ruchu, co ma na celu zwiększenie zamożności, maksymalizację materialnych zasobów, wybudowanie domu, zdobycie dobrze płatnej pracy, zdobycie władzy, zrobienie kariery. Mówię „tak zwanych”, bo jakiś czas temu podział na Zachód i Wschód zatarł się z powodu globalizacji kapitału oraz nastania hegemonii języka angielskiego w zarządzaniu i managemencie. Liczni pracownicy międzynarodowych korporacji są oderwani zarówno od swojej własnej, rodzimej kultury, jak i od kultury lokalnej miejsca, w którym przyszło im akurat pracować. Wszak międzynarodowy kapitał nie ma ojczyzny, lokuje się po prostu na obszarach nisko opodatkowanych; profil etniczny tubylczej ludności, wysokość terenu nad poziomem morza, tradycyjne lokalne formy życia nie mają zaś dla korporacyjnego biznesu znaczenia. Pragmatyczna ideologia zarządzania największymi międzynarodowymi firmami, w których aktualnie pracuje duża część ludności z Zachodu i Wschodu, jak również z Północy i Południa, odziedziczyła jednak pewne istotne elementy kultury zachodniej z początków cywilizacji przemysłowej, mianowicie aktywizm, ideał rozwoju oraz ideologię motywacji do skutecznego działania. Teoria jest mile widziana, pod warunkiem że przyczynia się do nadejścia sztucznej inteligencji, która umożliwi nareszcie pozbycie się z większości łańcuchów produkcyjnych ogniwa ludzkiego, będącego źródłem błędów i strat. Poza tym informatyczno-matematycznym kontekstem optymalizacji produkcji rządzi praktyka, czyli panuje imperatyw działania.
Dlatego medytacja w przypadku współczesnych pracowników międzynarodowych korporacji – wszystko jedno, czy są to korporacje koreańskie, chińskie, kanadyjskie, niderlandzkie czy amerykańskie – powinna się zaczynać od zatrzymania i wejścia w bezruch. Niektóre firmy zresztą oferują swoim pracownikom w przerwach pracy zajęcia jogi, ponieważ zauważono, że joga oraz medytacja zapewniają jakościowo najlepszy odpoczynek, który na dłuższą metę przyczynia się do zwiększenia wydajności załogi. Firmowy coaching medytacyjny jest podporządkowany systemowi kontroli i pomiaru wydajności pracowniczej, przez co jednak fałszuje istotę sprawy.
A istota sprawy jest taka, że medytacja to w podstawowym sensie działalność wywrotowa. Człowiek, który odkrył zalety bezruchu, przestaje być wrażliwy na ideologię aktywizmu, bezczynność przybiera dla niego wymiar święta, które jest na wyciągnięcie ręki i można je osiągnąć prostymi środkami. Dla osoby wychowanej w paradygmacie aktywizmu medytacyjny bezruch może stać się rewolucyjnym odkryciem, które często pojawia się, zwłaszcza za pierwszym razem, z mocą objawienia – komuś takiemu oczy się otwierają, na twarzy samoistnie pojawia się uśmiech, umysł wypełnia błogość. Do człowieka dociera wtedy, że tak naprawdę nie ma się po co śpieszyć, bo nie ma czego osiągać, gdyż wszystko już się osiągnęło. Nie ma więc znaczenia, czy wykonasz 200 czy 2 tys. zadań tygodniowo – dla ostatecznej perspektywy, w jakiej toczy się twoje życie, nie ma to rzeczywiście żadnego znaczenia, dlatego możesz odpocząć. Teraz. Wiedzą o tym indyjscy nauczyciele medytacji oraz mnisi buddyjscy udostępniający online mowy dharmy i praktyczne instrukcje medytacyjne (jak popularny na YouTubie mnich nauczyciel Ajahn Brahm czy nieżyjący już, ale wciąż żywo obecny w przestrzeni wirtualnej Osho – ten sam, którego haiku tłumaczył Czesław Miłosz).
Ludzie pracy, tzn. dziś przede wszystkim ludzie zarabiający na życie pracą w międzynarodowych korporacjach (ale też ci pracujący w korporacjach narodowych), odczuwają nieustanną presję ze strony rynku, pracodawców, menedżerów oraz bezpośrednich przełożonych. Presję tę wzmaga dodatkowo postępująca automatyzacja i komputeryzacja systemu kontroli czasu pracy, powszechne w użyciu systemy ERP (enterprise resource planning – planowanie zasobów przedsiębiorstwa) śledzą zarówno czas pracy w biurze, jak i w magazynach czy na placach budów. Pracownik fizyczny – podobnie jak pracownik biurowy – ma określoną liczbę sekund na daną czynność, a jeżeli nie wykona swojego zadania na czas, czekają go konsekwencje w postaci co najmniej motywującego feedbacku, czyli stresogennej rozmowy z przełożonym. Już sama perspektywa takiej rozmowy, sama możliwość, że zostaniemy ocenieni i osądzeni, że ostatecznie możemy stracić pracę i wylądować na bruku, zwiększa nasze napięcie psychiczne i fizyczne. Sprzyja to popularnym chorobom cywilizacyjnym: nadciśnieniu, problemom z sercem, rozmaitym nerwicom, napadom paniki itd.
Codzienne napięcie nie jest zdrowe, a jednak nie ma rozwoju materialnego bez napięcia, nie ma eskalacji kapitału firmy bez odpowiedniego zarządzania motywacją pracowników, czyli utwierdzaniem ich nie wprost w przekonaniu, że jeżeli nie będą intensywnie pracować, to ich świat się zawali. Tymczasem – powiedzą mnisi – nic się nigdy nie zawala ani nic nigdy nie powstaje, bo wszystko jest iluzją samsary. Umiejętność patrzenia na rzeczy z takiego dystansu – oto prawdziwe wakacje.
W czasie epidemiologicznego i cywilizacyjnego kryzysu zapotrzebowanie na medytację – rozumianą jako zatrzymanie się, wyciszenie, wygaszenie napięć, zahamowanie myślenia, wyciszenie oczekiwań i pozbycie się żalu za utraconą przeszłością – rośnie. Ludzie pracujący w korporacyjnym kieracie – choć firmy różnią się oczywiście pod względem natężenia wywieranej na pracowników presji, gdyż tworzący je ludzie różnią się pod względem poziomu świadomości – instynktownie zwracają się ku temu źródłu zdrowia, jakim jest właśnie medytacja. Czy jednak medytacja to tylko bezruch? Nie. Bezruch, błoga bezmyślność, spokojny umysł i zrelaksowane ciało to tylko jedna strona, można powiedzieć: połowa medytacji. Drugą połową jest droga, ruch świadomy samego siebie. Żyjący w Nepalu mnisi buddyjscy, ale też indyjscy asceci tradycji wedyjskiej wędrują. Na Zachodzie pierwszym pokoleniem, które podjęło wędrówkę jako praktykę oświecenia, było pokolenie bitników, stanowiące w latach 50. XX w. pomost rzucony między duchowością Wschodu i Zachodu.
Czy kiedykolwiek uda się zintegrować ze sobą świat korporacyjnej parametryzacji pracy ze światem medytacyjnego luzu? Niewykluczone, wszak samsara – nieustanny ruch stawania się, koło niezliczonych wcieleń i postaci istnienia – jest nirwaną, jak napisał Nagarjuna w traktacie Mulamadhjamakakarika (Środkowa droga). Tymczasem życie toczy się między biegunami ruchu i bezruchu, pracy i wakacji, napięcia i luzu.
Fenomenem estetycznym, który – podobnie jak to nasze życie – składa się z gestów i pauz między gestami, jest taniec. Niesieni tańcem nie muszą myśleć nad następnym ruchem, przychodzi do nich sam.