Promienne zdrowie

Towarzystwo wyjdzie ci na zdrowie

Magdalena Płecha
Czyta się 6 minut

Towarzystwo – ze społecznego punktu widzenia – to nieodłączna część naszej egzystencji. Jeśli go nie lubimy, musimy je znosić, bo ono najzwyczajniej zewsząd nas otacza, mniej lub bardziej psując nam dzień. Zwykle mamy je w pracy i, nawet jeśli stać nas na wysublimowany komfort własnego gabinetu, nie unikniemy, choć na krótką chwilę, przebywania w towarzystwie współpracowników. Często nie możemy od niego uciec w domu, choćbyśmy mieszkali sami, mamy przecież sąsiadów dzielących, chcąc nie chcąc, naszą osiedlową codzienność.

Funkcjonujemy zresztą w ciągłym poczuciu „otoczenia”, bo jeśli brakuje w nim ludzi, wciąż jest proza istnienia – przedmioty użytkowe, rośliny, książki, obrazy. Otaczać nas mogą najróżniejsze dźwięki – zarówno te harmonijne, jak i te, które nas drażnią czy męczą. Różnorodność bytów, która codziennie oferuje nam swoje niemalże dozgonne towarzystwo, często silnie na nas wpływa, kształtując to, kim jesteśmy i kim się staniemy. Środowisko nieustannie oddziałuje na nasze geny, manipuluje mechanizmami ich regulacji i jednocześnie wywołuje fizjologiczne i psychologiczne zmiany.

Pojawia się zatem nurtujące pytanie: czy kiedykolwiek bywamy tak naprawdę sami i dlaczego? Oczywiście nie mam tu na myśli stanu naszego umysłu, który – jeśli tylko mieć takie zdolności – potrafi odpłynąć w nirwanę. Myślę o abstrakcyjnym wystąpieniu człowieka w zupełnym braku otoczenia, które, wedle naukowców, może okazać się potencjalnie niebezpieczne.

W genetyce populacyjnej izolacja może dla zwierząt odciętych od reszty pobratymców oznaczać drogę donikąd i, tym samym, ich rychły koniec. Małe grupy odseparowane od innych tworzą nową populację z mniejszej puli genowej, uszczuplonej i niegwarantującej odpowiednich adaptacji do zmieniających się warunków środowiskowych. Oznacza to możliwość zmniejszenia odporności osobników czy wywołania różnych chorób genetycznych. Towarzystwo bywa zatem przydatne, a im bardziej różnorodne, tym lepiej. Dotyczy to nie tylko zwierząt. Dlatego też prawdopodobnie koncepcja życia w całkowitym odosobnieniu nie przyszła Matce Naturze do głowy. Otóż przebywanie w umiarkowanie zagęszczonej społeczności ma wiele pozytywnych aspektów niemal niezależnie od gałęzi drzewa życia. W obrębie jednego gatunku pozytywy związane z poszukiwaniem partnera do rozrodu czy też ze strategiami obronnymi są oczywiste, ale równie istotne korzyści płyną z relacji „towarzyskich” utrzymywanych pomiędzy gatunkami. Siła tych więzi bywa różna. Słabsza i wątlejsza może nie przetrwać próby czasu, więc układ trwa tylko przez chwilę, a gdy korzyści płynące z unii wygasną, jedno go zwykle opuszcza. Robi tak krab pustelnik znudzony kolorystyką swego towarzysza – ukwiału, który zakrywa „grzbiet” skorupiaka i tym samym stanowi jego chwilowy kamuflaż. Choć przecież wyraźnych analogii szukać można i w świecie ludzi. Istnieją też związki niezwykle trwałe, gdyż alokacja wzajemnych dogodności jest w nich odpowiednio zrównoważona, a wspólne losy kompanów wiernie utrwalają ich przymierze przez lata.

Symbioza; mutualny, wyjątkowo silny związek dwóch różnych organizmów. Można by wręcz rzec, że „jeden bez drugiego żyć nie może”. W naturze przykładów takich jest wiele, ale jeden z nich szczególnie dotyczy nas, ludzi. Istotnie, mikrobiom, a zatem niesłychanie zróżnicowana kompozycja gatunkowa mikroorganizmów symbiotycznych zasiedlających ludzki organizm, jest naszym nieodłącznym kompanem od pierwszych dni życia. Przychodząc na świat, dziecko otrzymuje od matki część jej własnej mikroflory, co zabezpiecza początkowo wrażliwą skórę niemowlęcia. Następnie, przez lata dorastania każdy z nas jest niemal w ciągłym towarzystwie miliardów „mikrobywalców”, którzy zasiedlają nasze najważniejsze organy: skórę, uszy, jamę ustną i przede wszystkim jelita. Ich skład gatunkowy, ze względu na działanie różnych czynników zewnętrznych, ulega ciągłym fluktuacjom. Największy wpływ, oczywiście, mają antybiotyki, ale mówi się w tej chwili o coraz większej liczbie innych antagonistów, którzy przez swoje oddziaływanie zabijają tak ważnych dla naszego życia towarzyszy. Może to być dieta bogata w produkty silnie przetworzone i ubogie w błonnik pokarmowy, ale obecnie wspomina się także o negatywnym wpływie stresu, braku snu, zaburzeniach hormonalnych czy zanieczyszczeniu powietrza. Edukacja społeczna w tym temacie jest coraz większa, jednak mało kto podkreśla, jak istotny wpływ na nasze zachowania poznawcze mogą mieć zmiany w kompozycji mikroflory jelitowej. Okazuje się bowiem, że indywidualny skład mikrobiomu jelita ludzkiego odgrywa kluczową rolę w procesach rozwoju i funkcjonowania mózgu. Wskazuje się na tzw. oś jelito–mózg (ang. gut–brain axis) stanowiącą wielokierunkowy system dróg sygnalizacji łączący ze sobą ścieżki neurologiczne, immunologiczne i hormonalne. Szczególnie ściśle jest to powiązane z mechanizmem regulującym uwalnianie hormonów w odpowiedzi na stres, co bezpośrednio oddziałuje na nasz centralny układ nerwowy. Badania nad kompozycją mikrobiomu wskazują, że jego zmiany bezpośrednio wpływają na tak istotne procesy poznawcze, jak uczenie się i zapamiętywanie, ale mogą także odgrywać istotną rolę w kształtowaniu osobowości każdego człowieka. Jak widać dbanie o „zdrowe” relacje może mieć wiele znaczeń – zatem niech ostatnią konkluzją będzie nasuwające mi się przy tej okazji na myśl jedno ze starych przysłów: „Kto z kim przestaje, takim się staje”.

Zwykle dla większości z nas przebywanie w towarzystwie oznacza obcowanie z innymi ludźmi, a takie myślenie zostawia otwarte drzwi do ucieczki w stan odosobnienia. Lecz czy rzeczywiście coś takiego jak bezwzględna samotnia istnieje i jaki miałoby to mieć wpływ na nasze życie? Odpowiedź na to pytanie nie zależy wyłącznie od nas i bez względu na to, czy obcowanie z szerszym gronem nam odpowiada czy nie, jesteśmy z tym związani ewolucyjną więzią „na dobre i na złe”.

Czytaj również:

Florencja w ascendencie
i
Donato Creti, „Obserwacje astronomiczne: Księżyc”, 1711 r., Pinakoteka Watykańska; zdjęcie: domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Florencja w ascendencie

Tomasz Wiśniewski

Najwybitniejsze umysły włoskiego renesansu – chociażby Giordano Bruno czy Giovanni Pico della Mirandola – opowiadały się po stronie magii i astrologii. Przekonanie o głębokiej zależności od sił kosmicznych było fundamentem rozumienia świata, a z drugiej strony – źródłem wielkich kontrowersji.

Stereotypowy obraz historii nowożytnej przedstawia europejskie średniowiecze jako czas cywilizacyjnego zastoju, epokę „irracjonalną” i „mroczną”, po której dopiero następuje swoisty przełom: włoskie odrodzenie – czas odnowy inicjujący prawdziwą nowożytność i wszystko, co dla niej charakterystyczne: odkrycia naukowe i techniczne, rozwój sztuk i początki świeckości, nową pozycję człowieka w kosmosie. Częściowo za ten stereotyp epoki odpowiedzialni są Florentczycy – już Petrarka pisał o średniowieczu jako czasie „barbarzyństwa”, które nastąpiło po wspaniałej kulturze grecko-rzymskiej. Ujęcie to podjęli i spopularyzowali XIX-wieczni historycy, przede wszystkim Jules Michelet.

Czytaj dalej