Chodzenie tyłem jest dla nas bardzo korzystne. Dziwne, że nie robimy tego cały czas!
Kiedy dziecko nauczy się już wkładać stópki do buzi, przekręcać z brzuszka na plecy, a potem turlać, to w końcu, mniej więcej w siódmym miesiącu życia, zacznie pełzać. Na początku – do tyłu. Dla niewyspanych od ponad pół roku rodziców ten widok może być, wstyd przyznać, źródłem pewnej (złośliwej) uciechy: im mocniej niemowlę próbuje zbliżyć się do piłeczki przed sobą, tym bardziej wbija się pod łóżko. Nieraz te pierwsze próby podboju przestrzeni kończą się płaczem i frustracją – zrozumiałą, ponieważ bobas nie ma zielonego pojęcia, że pełzanie do tyłu jest niezmiernie korzystne dla jego rozwoju umysłowego i fizycznego. Tak samo jak my, dorośli Europejczycy, nie zdajemy sobie sprawy, ile zalet dla naszego ciała i ducha ma chodzenie wstecz – choć na Dalekim Wschodzie to jedna z najpopularniejszych aktywności ruchowych, szczególnie wśród ludzi w drugiej połowie życia.
„U nas mało kto o tym słyszał, ale w Chinach właściwie w każdym parku można zobaczyć, jak ludzie idą albo nawet biegną do tyłu – mówi dr Bogdan Zemanek, dyrektor Instytutu Konfucjusza na Uniwersytecie Jagiellońskim. – Czasami ktoś sobie truchta w pojedynkę, czasem dwie, trzy osoby maszerują tyłem i swobodnie rozmawiają, jak na zwykłym spacerze. Od czasu do czasu ktoś tylko rzuci okiem za siebie, ale nawet to nie jest potrzebne, bo spacerowicze, widząc idących w ten sposób, ustępują im drogi”.
Sto do tyłu, czyli tysiąc w przód
To, że w krajach zachodnich chodzenie albo bieganie tyłem ciągle śmieszy i budzi ciekawość, może być jego zaletą. Odkryła to brytyjska ultramaratonistka, a dzisiaj też rekordzistka Guinnessa w półmaratonie tyłem, Shantelle Gaston-Hird, która od ośmiu lat biega wstecz po to, by nagłaśniać problem znęcania się w szkołach. Chce w ten sposób wspierać ofiary przemocy szkolnej, a także pokazywać nastolatkom, że w życiu warto nieraz iść pod prąd i nie przejmować się, iż czasem ktoś będzie się z tego śmiał. „Bieganie tyłem poza tym, że jest superprzyjemne i rozwijające, jest jeszcze dowodem na to, że wyróżnianie się z tłumu jest w porządku. Nikt nie powinien czuć się mniej wartościowy, dlatego że nie jest »normalny« w opinii kogoś innego” – pisała na Instagramie.
Aspekt społeczny to oczywiście nie wszystko, dużo częściej podkreśla się niebagatelne zalety dla zdrowia. Japońscy entuzjaści chodzenia tyłem mówią nawet, że sto kroków w tył daje nam tyle, co tysiąc w przód. I nie jest to wcale metafora: udowodniono, że poruszając się rakiem, spalamy o 30% kalorii więcej niż podczas zwykłego spaceru czy biegania do przodu. Ale nawet i ta korzyść nie jest podstawowa – zwłaszcza dla Chińczyków czy Japończyków, wśród których otyłość nie stanowi zbyt dużego problemu. Dla nich przede wszystkim ważna jest elastyczność ciała, a w tej kwestii chodzenie tyłem nie ma sobie równych. Bezboleśnie rozciąga mięśnie, a praktykowane regularnie zapobiega chorobom zwyrodnieniowym stawów – to dlatego chodzenie do tyłu jest w Chinach i Japonii szczególnie popularne wśród starszych ludzi.
„Na co dzień wykonujemy wszystko »do przodu«, przez co angażujemy tylko niektóre z naszych mięśni – mówi Mateusz Szpak, fizjoterapeuta. – Zaniedbujemy całą tzw. taśmę tylną, czyli pośladki i mięśnie dwugłowe ud. A z mięśniami tak to już jest, że nieużywane słabną, co ma potem przykre konsekwencje: kiedy nie dbamy o mięśnie pośladków, musimy liczyć się z tym, że wcześniej czy później zaczną nas boleć kolana albo dolna część pleców. Chodzenie wstecz po pierwsze zmniejsza dysproporcję siły mięśniowej »przedniej« i »tylnej«, a po drugie rozwija te mięśnie, które stabilizują staw kolanowy. I jeszcze do tego wzmacnia pośladki, co jest o tyle istotne, że im są one silniejsze, tym mniejsze ryzyko bólów dolnego odcinka kręgosłupa. Same korzyści. Poza chodzeniem do tyłu zalecam też pacjentom schodzenie ze schodów tyłem, bo to jedno z najprostszych i najlepszych ćwiczeń na bóle kolan, bioder czy pleców”.
Kroki dla ducha
Sprawy anatomiczne są oczywiście bardzo ważne, ale nie z samych mięśni składa się człowiek i nie na nich kończy się lista powodów, dla których warto czasem wrzucić wsteczny bieg. Nieoczywisty, choć z drugiej strony znany już od niemowlęctwa kierunek poruszania się wyrywa nas z automatyzmów myślowych i zwiększa świadomość ciała. Nagle wyraźniej czujemy, co się dzieje z naszymi nogami, rękami, polepsza się nasza orientacja w przestrzeni. Przestajemy aż tak polegać na wzroku, więc wyostrzają się słuch i dotyk.
I ostatnia, ale nie mniej ważna rzecz: poprawia się pamięć. Dwa lata temu na Harvard University zostały przeprowadzone badania, w których sprawdzano, jak chodzenie i siedzenie wpływają na nasze zapamiętywanie. Okazało się, że chodzenie do tyłu albo tylko oglądanie filmu, na którym kamera się cofa, przez co wydaje nam się, że to my się cofamy, wprawdzie nie ma wpływu na tzw. pamięć długotrwałą, ale za to w znaczącym stopniu poprawia naszą pamięć krótkotrwałą, czyli tę, dzięki której jesteśmy w stanie nadążać za tokiem rozmowy, rozumieć, o co chodzi w oglądanym właśnie filmie, albo po pracy przypomnieć sobie, gdzie zaparkowaliśmy rano auto. Co prawda wciąż nie wiadomo, jak konkretnie wsteczne chodzenie działa na umysł, lecz prof. Daniel Lawrence Schacter – psycholog, który współprowadził tamto badanie i od dawna zgłębia proces zapamiętywania (10 lat temu zasłynął porównaniem ludzkiego umysłu do wehikułu czasu) – przypuszcza, że po prostu ruch do tyłu kojarzy nam się z przeszłością i przez to w jakiś jeszcze nieznany sposób wywołuje silniejszą reakcję ośrodka odpowiedzialnego za pamięć.
Nie wiadomo też, skąd właściwie wziął się zwyczaj chodzenia do tyłu. Według niektórych ma on źródło w starożytnych chińskich lub japońskich tradycjach. Ten sposób poruszania się mogli ćwiczyć już wieki temu japońscy samurajowie, dla których czujne i szybkie wycofywanie się nieraz okazywało się sprawą życia i śmierci – oraz honoru, bo umrzeć z nożem wbitym w plecy nie było godne wojownika. Inna teoria: chodzenie wstecz jest zakorzenione w chińskiej kulturze, bo pozwala poczuć harmonię ducha i naprawić błędy z przeszłości. Ale i za tę tezę dr Zemanek nie dałby sobie uciąć ręki:
„Wiele ćwiczeń chińskich ma taki zamysł, żeby udrożnić i uruchomić energię życiową qi, więc może i w chodzeniu do tyłu on rzeczywiście jest. Ale jednak byłbym tutaj ostrożny. Mam wrażenie, że jeśli Chińczycy robią coś innego niż my, to od razu kojarzy nam się to ze starożytnością i poszukiwaniem energii qi. Gdyby mi dawano złotówkę za to, co według ludzi z Zachodu jest w Chinach starożytne albo duchowe, mógłbym nie pracować do końca życia. Moim zdaniem takie podejście trąci orientalizacją i niekiedy nawet nieuświadomionym kolonialnym poczuciem wyższości wobec zwyczajów, które są nieobecne w naszej kulturze” – mówi. Być może więc nie ma sensu szukać źródeł, tylko po prostu rozgrzać mięśnie karku (przydadzą się, gdy będziemy zerkać za plecy) i ruszyć wstecz. Podobno podstawowa zasada jest taka sama jak w chodzeniu do przodu: najtrudniejszy jest pierwszy krok.