Piasek już przed wojną był utrapieniem ludzkości. Z ohydnym skrzypieniem mięsił się pod stopami plażowiczów Juraty, niczym zmielona na pył stłuczka szklana obrzydliwie rozdrabniał zużyte muszle zdechłych małży i cuchnące wodorosty. Komisarz Maciejewski stąpał po nim z obrzydzeniem i czuł się godny pogardy, bo w samych kąpielówkach nie przypominał oficera policji, byłego boksera też tylko od torsu w górę.
– Uważaj, chłopczyku! – krzyknął na bachora, który wpadł mu pod nogi. – Złamiesz nóżkę i będziesz cierpiał.
– Nie strasz dziecka, bo będzie miało kompleksy – poprosiła cicho Róża, narzeczona komisarza.
– Za moich czasów dzieci siedziały grzecznie rządkiem, a teraz kłębią się jak robactwo – odezwał się starszy pan zasłonięty gazetą tak szczelnie, że jeżeli cokolwiek spoza niej widział, to tylko nogi przechodzących. – Polska upadnie prędzej, niż wstała z kolan, wspomną państwo moje słowa.
– Nie słuchaj panów – nakazała dzieciakowi matka, ukryta dla odmiany za wielkim parasolem. Nic dziwnego, że nie dostrzegła Róży, sięgającej Maciejewskiemu do ramienia. – Biegaj i jod wdychaj, bo nie dostaniesz podwieczorku!
Od tygodnia wszystko powtarzało się jak w przeskakującej płycie. Albo jak w zakładzie karnym, zgodnie z regulaminem. Maciejewski zasiadał w koszu plażowym i do popołudnia widział tyle, co koń dorożkarski ze swymi klapkami na oczach. Na przykład lodziarza, który zawsze o tej samej porze pojawiał się ze swoim wózkiem z lewa na prawo.
– Różyczko – mówił wówczas mściwie narzeczonej – masz zbyt wrażliwe gardło.
– Jod wdychaj! Lodów dostaniesz, jak wrócimy do Wszawy – codziennie apokaliptyczyła matka niesfornego chłopaka.
– Lody?! W twoim wieku?! – budziła się na chwilę małżonka starszego pana i nim dobrze wstał, już znów spoczywał w leżaku.
Lecz tego dnia, ledwie wszyscy usłyszeli rytualne wołanie: „Lody, lody!”, na niebie pojawiły się samoloty, a na morzu okręty, bo tak jak dziś byliśmy wschodzącym mocarstwem, a marynarka wojenna rozpoczęła manewry. Jeden Maciejewski nie był ciekaw, co się wydarzy, bo już raz prowadził śledztwo w fabryce lotniczej. Patrzył tylko tępo, jak przepchał wózek lodziarz, a potem w drugą stronę najpierw pobiegł chłopiec, po nim zaś przeczłapał starszy pan. Ponieważ Róża przestała mu donosić, co właśnie przeczytała w „Kobiecie Wytwornej”, zapadł w sen.
Obudził go policjant. Był młody i pełen zapału.
– Przepraszam, że niepokoję pana komisarza, ale ktoś ukradł wszystkie lody – oznajmił. – Czytałem wszystkie książki o pańskich śledztwach. Ten pan jest wybitnym oficerem służby śledczej – dodał głośniej i plażowicze zaklaskali. – Proszę mi pomóc!
Maciejewski wstał i poprawił kąpielówki.
– Niestety – przemówił – kryminalistyka jest wciąż nauką ułomną. Poczyniła wielkie postępy w takich dziedzinach, jak daktyloskopia, identyfikacja śladów traseologicznych, biochemia trucizn czy psychologia przesłuchań. W sprawach kradzieży lodów wszystkie policje świata ponoszą jednak wciąż porażki w walce z przestępczością. Bardzo państwa przepraszam.
Wziął Różę pod rękę i spacerowym krokiem opuścili plażę.
– Z samego rana wracamy do domu – powiedział.
– Jak sobie życzysz – odparła. – Dlaczego?
ODPOWIEDŹ: Motyw kradzieży lodów mieli niesforny chłopiec, zgryźliwy starszy pan i Róża. Tylko Róży nie widział Maciejewski, gdy wszyscy pobiegli obserwować manewry, ponadto o jej zniknięciu świadczyła cisza znad „Kobiety Wytwornej”. Plażowiczu, pamiętaj: wakacje przyczyną nieprzemyślanych czynów przestępczych oraz ataków serca na tle nerwowym!