180 westchnień tajniaka
i
ilustracja: Daniel Mróz, rysunek z archiwum
Opowieści

180 westchnień tajniaka

Marcin Wroński
Czyta się 1 minutę

Przed wojną wiosny były tak samo paskudne jak dziś, tylko więcej złudnych marzeń mieli ludzie, na przykład wywiadowca policji Tadeusz Zielny. Cały rok po męsku kolekcjonował erotyczne podboje, lecz wiosną naprawdę się zakochiwał, jak kto głupi. Tym razem w nowej sąsiadce.

Na imię miała Halina, w metryce 23 lata. Zielny zaś, którego okno wychodziło wprost na śmietnik, codziennie widywał, że gdy Halina wyrzuca z wiadra do kubła zmięte papiery, to podnosi nóżkę niczym gwiazda filmowa. Oczarowany postanowił pomagać jej przy tym nie­delikatnym zajęciu. Odtąd ich rozgrzane dłonie coraz częściej spotykały się na zimnym uchwycie wiadra, a ich oczy przyciągały się spojrzeniami, uległe grawitacyjnej sile namiętności.

Gdy tylko był w domu za dnia, szukał pretekstu, aby się do niej zbliżyć sam na sam. Niestety, stale przychodzili i wychodzili goście, jakby prowadziła sklep. Wieczorami wściekłość Zielnego rosła przez odgłosy podskakującego łóżka za ścianą. Poczynano tam nowego Polaka z zapałem prasy drukarskiej. Sam do Haliny zbliżałby się opuszkiem dotyku, wiodąc ku jeszcze większemu upojeniu. Dla niego kobieta nie była klaczą, zawsze boginią i świątynią, on zaś jej kapłanem – pokąd nie zmienił wyznania, oczywiście.

– Czy pani ma zwyczaj być zasadniczo wierną małżonkowi? – spytał wreszcie w śmietniku, spędzając uporczywą muchę z uszka sąsiadki.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Insekt uciekł na świeżo wyrzucone papiery i umarł. Dobrze mu tak! Zielny zamknął kubeł, by przycisnąć do ust rączkę Haliny. Pachniała jak świeża gazeta pełna dobrych wiadomości.

– Zasadniczo to tak! – odparła bez wahania. – Do tego stopnia, że gdy mąż wyjeżdża w interesach… tak jak to zrobi dziś wieczór i nie będzie go aż do soboty… to ja się w nocy boję sama siebie, taka jestem cała rozpalona jakaś…

Tej nocy Zielny miał służbę, niestety, lecz na szczęście także przyjaciela, który się z nim zamienił. Zakochany tajniak kupił włoskie wino – słodkie i czerwone. Potem z angielską flegmą idealnie zawiązał jedwabny, gładziutki krawat i uzbrojony w korkociąg zapukał do drzwi sąsiadki.

Bardzo był zdziwiony, kiedy zamiast Haliny otworzył mu obcy mężczyzna, brutalnie wciągnął do środka i cisnął na ścianę.

– Pan wie, kto ja jestem?! – wykrzyknął Zielny.

– Urząd Śledczy – padło w odpowiedzi. – My tu zadajemy pytania.

Nie tak wyobrażał sobie tę noc. Na pewno nie, że spędzi ją w izolatce. Gdy rano wszedł do niej jego kierownik, komisarz Maciejewski, Zielny ucieszył się bardziej, niż sprawiłby to widok Haliny w negliżu.

– Nie wiedziałem, że urząd inwigiluje twoją kamienicę ­– powiedział komisarz, przysiadając ostrożnie na skrzypiącej pryczy. W Urzędzie Śledczym, tak jak w jego wydziale, najwyraźniej się nie przelewało. – Chodzi o produkcję fałszywych banknotów, ale bądź spokojny, wszystko się wyjaśni! Potrzymają cię w śledztwie najwyżej pół roku, a potem wrócisz do służby oczyszczony z podejrzeń.

– Pół roku! – jęknął Zielny. To prawie jeden tom Księgi tysiąca i jednej nocy! Albo inne 180 westchnień tajniaka wydartych literaturze kryminalno-erotycznej.

– Chyba że zrobimy inaczej… – Maciejewski zmarszczył brwi. Jego źle zrośnięty nos boksera przekrzywił się jeszcze bardziej. Komisarz myślał, i to w tempie lukstorpedy. – Powiedzmy, że też prowadziłem własne dochodzenie w tej samej sprawie, a tobie zleciłem inwigilację. Poproszę komisarza Krafta, to naprodukuje na to kwitów, ale daj mi chociaż pięć poszlak!

„Czytelniku, pomóż” – poprosił Zielny. Sam wskutek niedawnych uniesień serca był tak głupi, że poruszała go nawet poezja. Na przykład wydrapany na ścianie izolatki wiersz: „Jak cukier krzepi, gołda łeb rypie, tak Tadek z Zielnej glinom nie sypie”.

 

ODPOWIEDŹ:

1. Halina codziennie wyrzuca do śmietnika papiery. Kto tak robi? Codziennie to wyrzuca się obierki.
2. Mieszkanie Haliny odwiedza wielu ludzi. Pośredników?
3. Wieczorami w jej mieszkaniu łóżko hałasuje jak prasa drukarska. A może to właśnie prasa drukarska?
4. Mucha zdechła, ledwie usiadła na śmieciach Haliny. Farby drukarskie są szkodliwe dla zdrowia.
5. Rączka Haliny pachnie jak świeży „Przekrój”. Czyżby została już jego prenumeratorką jak najrozsądniejsi z Państwa?

 

 

Czytaj również:

Z kłopotem jej było do twarzy
i
ilustracja: Daniel Mróz, rysunek z archiwum
Doznania

Z kłopotem jej było do twarzy

Marcin Wroński

Była anielsko śliczna. I diabelnie zrozpaczona. Gdy komisarz Maciejewski stanął w drzwiach jej apartamentu w Europejskim, ukradkiem wytarł zabłocony czubek buta o tył nogawki.

– Nieraz wzywano mnie do rozprutej kasy ogniotrwałej – powiedział, całując pachnącą dłoń. – Lecz pierwszy raz do kasy tak dobrze zamkniętej.

Czytaj dalej