Smutki uboczne – 3/2020 Smutki uboczne – 3/2020
Rozmaitości

Smutki uboczne – 3/2020

Piotr Stankiewicz
Czyta się 2 minuty

Vierno

Kiedy patrzymy wstecz na nasze życie (a przynajmniej na ten jego wąski kawałek, który jesteśmy w stanie jakoś ogarnąć) i widzimy, jak wiele było innych dróg, na których mogliśmy się znaleźć, którymi mogliśmy pójść, a nie poszliśmy. Robimy dzisiaj, cóż, robimy to, co robimy, i jesteśmy tam, gdzie jesteśmy. A przecież miała być wielka kariera rock­androllowego hoch­sztaplera, miały być wielkie podróże, lody mórz i śniegi planet, a przynajmniej wielkie pieniądze miały być lub właśnie wieczne kwiaty we włosach, mieliśmy być poetami, piosenkarzami, piłkarzami, podróżnikami. I jak to się właś­ciwie stało, czy właśnie nie stało? Tyle dróg nas zwodziło na swoje niepowtarzalne manowce tylko po to, żeby się zamknąć przed nami. Ale im starsi jesteśmy, im dalej od tej gorzko-słodkiej młodości, która może i wszystko, i nic, tym bardziej widzimy, że niewiele mogliśmy tu wybrać, że wszystko to rozegrało się bez naszego udziału, hen, gdzieś ponad nami.

Ultimonito

Kiedy przychodzi coś tak niespodziewanego jak koronawirus i nagle okazuje się, że to nie „Polska jest państwem z kartonu”, jak lubimy sobie powtarzać, tylko cały ludzki świat jest z tektury, która trzyma się na wilgotny papierowy sznureczek. Wydaje nam się, że jesteśmy tacy zdolni, dzielni i przedsiębiorczy, a nagle przychodzi forma życia wielkości nanometrów – ba, nawet nie stricte życia, tylko tego dziwnego, wirusowego półżycia, takie małe nic – i niemal zmiata nas z planszy. Ale czy to się rzeczywiście „nagle okazuje”? To przecież było wiadomo od początku, tylko myśmy się wytrwale oszukiwali i tkwili w swoich bańkach szczęścia i przywileju, w których tak lubimy się zatapiać i z których jesteśmy tak samolubnie dumni.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Indicembre

Kiedy dowiadujesz się któregoś dnia, tak zupełnie nagle (to przecież zawsze staje się nagle), że zginął idol twojego dzieciństwa, a nawet bardziej niż idol, ot, stały punkt dnia i programu, oczywisty jak rzut Kobego Bryanta czy zwięzły głos na koniec relacji: „Wiktor Bater, Fakty, Moskwa”. Na co dzień nawet nie chcemy wiedzieć, jak bardzo szlak naszej pamięci wybrukowany jest takimi postaciami – do momentu oczywiście, gdy okazuje się, że któraś z nich znikła. I niby nic osobistego się nie dzieje, niby dzisiaj, po latach, to już nas nie dotyczy, a przecież dotyka od razu i bardzo. I zaraz ta druga rzecz: chwytamy za telefon, żeby w prastarym odruchu napisać do tych kilku osób, które powinny pamiętać i zrozumieć, ale wtedy orientujemy się, że ich też już w naszym życiu nie ma, bo to przecież naście lat i się te drogi rozeszły, i głupio byłoby tak nagle pisać. I właśnie wtedy czujemy, że młodość się już nieodwołalnie, na zawsze skończyła.

rysunek z archiwum nr 702/1958 r.
rysunek z archiwum nr 702/1958 r.

Czytaj również:

Smutki uboczne – 2/2020 Smutki uboczne – 2/2020
Pogoda ducha

Smutki uboczne – 2/2020

Piotr Stankiewicz

Paesenol

Kiedy zapomnisz nazwy własnej. Tak, tak, najgorzej. Zapomnieć daty, pomylić się w liczbach, przekręcić słowo albo nawet przegapić czyjeś urodziny to jeszcze nic. Najgorzej jest zapomnieć nazwy miasta, przedmiotu, tytułu filmu. Albo, co oczywiste, czyjegoś imienia. Zapomnieć nazwy własnej to koszmar, samopostrzał w tył głowy, utrata kawałka umysłu, tego właśnie kawałka, który w danej chwili był konieczny. Bez niego jesteśmy jak dzieci we mgle, dukamy, spadamy w jakąś otchłań, nie jesteśmy w stanie rozmawiać. Szukamy w pamięci – na próżno. Rozmówcy patrzą na nas wyczekująco, potem niecierpliwie, na końcu już tylko dziwnie. Degradujemy się, malejemy, nikniemy w oczach. To nie nazywanie rzeczy, jak w Księdze Rodzaju, ale znajomość, pamiętanie nazw czyni człowiekiem. A przynajmniej uczestnikiem rozmowy.

Neviano

Gdy uświadamiamy sobie, że ludzie komunikują się już inaczej i gdzie indziej, a my utknęliśmy w poprzedniej rozmowie, przez stare narzędzia. Wszyscy piszą już SMS-y, a my ciągle dzwonimy. Wszyscy siedzą na komunikatorach, a my ciąg­le w tych SMS-ach. Świat ucieka do przodu, życie lubi przeganiać; ani się obejrzymy, a już cyk, rwie się rozmowa, ludzie znikają, nie wiadomo, gdzie ich szukać, bo ciągle niby są, ale jednak ich nie ma, siedzą z nosami w telefonach w czymś zawsze nowym, zawsze trudniejszym do zrozumienia. Nikt nigdy nikogo nie przekonywał do tego, co nowe. Po prostu któregoś dnia wstaliśmy, a wszyscy już tam byli. Tylko my nie. My zostajemy gdzie indziej, sami, w poprzednim świecie. I nawet nie mamy którędy zapytać o drogę do tego nowego.

Czytaj dalej