Vierno
Kiedy patrzymy wstecz na nasze życie (a przynajmniej na ten jego wąski kawałek, który jesteśmy w stanie jakoś ogarnąć) i widzimy, jak wiele było innych dróg, na których mogliśmy się znaleźć, którymi mogliśmy pójść, a nie poszliśmy. Robimy dzisiaj, cóż, robimy to, co robimy, i jesteśmy tam, gdzie jesteśmy. A przecież miała być wielka kariera rockandrollowego hochsztaplera, miały być wielkie podróże, lody mórz i śniegi planet, a przynajmniej wielkie pieniądze miały być lub właśnie wieczne kwiaty we włosach, mieliśmy być poetami, piosenkarzami, piłkarzami, podróżnikami. I jak to się właściwie stało, czy właśnie nie stało? Tyle dróg nas zwodziło na swoje niepowtarzalne manowce tylko po to, żeby się zamknąć przed nami. Ale im starsi jesteśmy, im dalej od tej gorzko-słodkiej młodości, która może i wszystko, i nic, tym bardziej widzimy, że niewiele mogliśmy tu wybrać, że wszystko to rozegrało się bez naszego udziału, hen, gdzieś ponad nami.
Ultimonito
Kiedy przychodzi coś tak niespodziewanego jak koronawirus i nagle okazuje się, że to nie „Polska jest państwem z kartonu”, jak lubimy sobie powtarzać, tylko cały ludzki świat jest z tektury, która trzyma się na wilgotny papierowy sznureczek. Wydaje nam się, że jesteśmy tacy zdolni, dzielni i przedsiębiorczy, a nagle przychodzi forma życia wielkości nanometrów – ba, nawet nie stricte życia, tylko tego dziwnego, wirusowego półżycia, takie małe nic – i niemal zmiata nas z planszy. Ale czy to się rzeczywiście „nagle okazuje”? To przecież było wiadomo od początku, tylko myśmy się wytrwale oszukiwali i tkwili w swoich bańkach szczęścia i przywileju, w których tak lubimy się zatapiać i z których jesteśmy tak samolubnie dumni.
Indicembre
Kiedy dowiadujesz się któregoś dnia, tak zupełnie nagle (to przecież zawsze staje się nagle), że zginął idol twojego dzieciństwa, a nawet bardziej niż idol, ot, stały punkt dnia i programu, oczywisty jak rzut Kobego Bryanta czy zwięzły głos na koniec relacji: „Wiktor Bater, Fakty, Moskwa”. Na co dzień nawet nie chcemy wiedzieć, jak bardzo szlak naszej pamięci wybrukowany jest takimi postaciami – do momentu oczywiście, gdy okazuje się, że któraś z nich znikła. I niby nic osobistego się nie dzieje, niby dzisiaj, po latach, to już nas nie dotyczy, a przecież dotyka od razu i bardzo. I zaraz ta druga rzecz: chwytamy za telefon, żeby w prastarym odruchu napisać do tych kilku osób, które powinny pamiętać i zrozumieć, ale wtedy orientujemy się, że ich też już w naszym życiu nie ma, bo to przecież naście lat i się te drogi rozeszły, i głupio byłoby tak nagle pisać. I właśnie wtedy czujemy, że młodość się już nieodwołalnie, na zawsze skończyła.