Cenne rzeczy można znaleźć nawet tam, gdzie się ich zupełnie nie spodziewamy. O idei szczęśliwych przypadków i o tym, jak można z niej korzystać, ucząc dzieci, Maria Hawranek rozmawia z edukatorką Allyson Apsey.
Kiedy do szkoły trafia dziecko zachowujące się w sposób problematyczny, dla nauczycieli jest to szansa, by rozwinąć nowe metody pracy. Gdy uczeń ma kłopoty z opanowaniem jakiejś umiejętności, warto poszukać innych sposobów, by pomóc mu się jej nauczyć. Nie udało się osiągnąć czegoś, na czym bardzo nam zależało? Być może właśnie pojawiła się w naszym życiu przestrzeń, by otworzyć się na coś nowego.
Maria Hawranek: Kiedy skończyłaś liceum, byłaś przekonana, że nigdy więcej nie przekroczysz progu szkoły. A jednak od ponad 20 lat jesteś dyrektorką. Jak to się stało?
Allyson Apsey: Jako uczennica nie widziałam sensu ani wartości w wielu naszych działaniach. Miałam wrażenie, że robimy coś tylko po to, żeby robić. Myślę, że nauczyciele nie postrzegali mnie jako osoby, widzieli tylko ucznia. Nienawidziłam zadań domowych, ślęczenie nad książkami jeszcze w domu, po lekcjach, wydawało mi się idiotyczne. Chociaż uwielbiałam czytać i się uczyć, czułam, że w szkole nie mogę zajmować się tym, co mnie fascynuje. A ponadto chyba nie przepadam za tym, by mówiono mi, co mam robić. Siedzenie w klasie i wykonywanie poleceń nie wpisywało się w moją wizję dobrze spędzonego czasu.
Co było dalej?
Poszłam do college’u w moim mieście studiować biznes, bo nie miałam pomysłu, co innego mogłabym robić. Zajęcia z psychologii, na które się zapisałam, zawieszono, a jedynym przedmiotem, który mogłam wcisnąć w grafik i jako tako mi odpowiadał, była psychologia edukacji. Na pierwszym spotkaniu profesor spytała, kto chce zostać nauczycielem lub pracować w edukacji. Podnieśli ręce wszyscy poza mną. Mimo to musiałam spełnić warunki zaliczenia i pracować jako wolontariuszka w jakiejś szkolnej klasie. Moja ciocia była nauczycielką pierwszoklasistów w Walker, w stanie Michigan, nieopodal mojego rodzinnego