Prezentowaną tym razem archiwalną okładkę pamiętać mogą tylko nieliczni. Ci, którzy widzą ją nie po raz pierwszy, w 1981 r. pracowali albo w „Przekroju”, albo w Głównym Urzędzie Kontroli Publikacji i Widowisk.
Jest to pod wieloma względami najdziwniejszy numer w historii pisma. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to brak koloru. Jest szaro, ponuro. Czerń i biel. Żadnych pasteli, żadnych zdobień. Bez ramek, bez charakterystycznych rączek, bez szlaczków, ludzików, piesków, kotków, bez perskiego oka. O kolory wiecznie trzeba było walczyć, kolory zawsze wprowadzano jakby bokiem, podstępem. Sprzedający się w 700 tys. egzemplarzy „Przekrój” zarabiał na inne pisma, sam żył jednak raczej skromnie. Drukowano go na najtańszym, najpodlejszym papierze. Po co poprawiać jakość produktu, skoro popyt przewyższa podaż? Trzeba było tylko przestrzegać pewnych reguł: okładkowe modelki Plewińskiego musiały być blondynkami, bo brąz w druku zamieniał się w płaską czerń, obrazki musiały być wyraźne, zdecydowaną kreską kreślone, bo niuanse w druku ginęły.
Miało to swoje nieoczekiwane zalety. Charakterystyczny styl Daniela Mroza wziął się bezpośrednio z tych ograniczeń. Miękki, żółtawy papier stawiał barwom opór. Rysunki morfowały, wypełnienia rozlewały się poza kontur. Efekt końcowy zawsze stanowił zaskoczenie, często również rozczarowanie. Czysty przypadek, żadnej precyzji. Aż do momentu, gdy Mróz odkrył, że wobec ostrej, czarnej kreski papier zachowuje pokorę. Drobiazgowe, kreślone z chirurgiczną dokładnością szkice powielane były bez interpretacji własnych, wiernie, perfekcyjnie. Techniczne ograniczenia narzuciły styl, który zachwyca do dziś.
Ta okładka nie jest jednak rezultatem dalszej, radykalniejszej redukcji środków wyrazu będącej owocem twórczych poszukiwań. Ta okładka jest z biedy.
W listopadzie 1981 r. brakowało wszystkiego. To czas pustych sklepowych półek, reglamentacji żywności, powrotu do prymitywnego handlu wymiennego zwanego wówczas „sprzedażą wiązaną”. Brakowało jedzenia, brakowało drukarskiego tuszu, brakowało zaufania. W sondażach OBOP-u aprobatę dla działań rządzącego KC PZPR deklarowało 6% respondentów. Ponad 60% Polaków pozytywnie oceniało za to działania NSZZ „Solidarność”. Napięcie rosło.
Ówczesny naczelny „Przekroju”, Mieczysław Czuma, wspomina tamten okres jako czas oczekiwania na coś potwornego. Nie do końca wiadomo było, czym to potworne coś mogłoby być, ale że w końcu nadejdzie, nikt nie miał wątpliwości. To wisiało w powietrzu.
Okładkowe zdjęcia Jana Zycha oddają tamten klimat: niebo zamknięte kikutami pozbawionych liści gałęzi, czarne ptaszyska w niskim locie nad ogrodzeniem z metalowej siatki. Wyglądają groźnie, złowrogo, jakby zataczały kręgi nad ofiarą, którą za moment pochwycą. Poniżej samotne, omotane w kolejne warstwy ubrań sylwetki. Tłum, ale nie grupa – każdy podąża w innym kierunku, zerkając nerwowo za siebie. Nie można w prawo, nie można w lewo, nie można do góry. Drogi ucieczki odcięte. Da się tylko w głąb, w rozmytą plamę mgły. Zimno, pusto, niewyraźnie.
Można sobie wyobrazić, że to kadr z etiudy filmowej studenta łódzkiej filmówki z lat 60. Bohater to pan w kapeluszu jak hełm, a może w hełmie podobnym do kapelusza. W walizce ma ubrania. Kolorowe. Tego akurat można być zupełnie pewnym. Odrzuca scenariusz. Wychodzi z kadru, opuszcza plan. Za moment wejdzie w zgiełk, w pstrokatość, w prawdziwe życie. W tle oczywiście Komeda.
Niestety, w rzeczywistości nie dotarłby nawet do najbliższego kiosku.
Okładka powstała pod koniec listopada. W tamtym czasie oddawano pismo do druku dwa tygodnie przed datą wydawniczą. Próbne egzemplarze trafiały do redakcji dzień lub dwa wcześniej, tak jak i dziś.
1914. numer „Przekroju”, do nabycia za 15 zł, trafić miał do kiosków 13 grudnia 1981 r. Na pewno by się spodobał, zwłaszcza tym czytelniczkom i czytelnikom, którzy najchętniej czytają między wierszami.
Spis treści podano w formie kartki żywnościowej, takiej samej, na którą kupowano wówczas masło, mięso i mąkę. Kupony na Tischnera, kupony na Kerna. „Karta zaopatrzenia świątecznego nr 1915–1916”.
Na ilustracji do opowiadania Jerzego Kwiatka – sumiasty wąs, dziwnie znajomy. I na pewno nie Piłsudskiego. I tak na każdej stronie. Cały numer nadziewany jak keks. Deficytowe bakalie zastąpione aluzją i podtekstem. Ciężkostrawny dla 6% Polaków, pyszny dla większości.
Tym razem czytelnicy musieli obejść się smakiem.
13 grudnia zamiast 700 tys. egzemplarzy „Przekroju” do dystrybucji w całym kraju trafiło około 70 tys. żołnierzy Wojska Polskiego i mniej więcej 30 tys. funkcjonariuszy MSW. Zamilkły telefony, bo do 451 obiektów teletransmisyjnych i central telefonicznych wkroczyły uzbrojone oddziały formowane z SB, MO oraz innych podległych MSW jednostek wojskowych. Na ulicach polskich miast pojawiły się czołgi, pojazdy opancerzone i wozy bojowe piechoty. Eskadry helikopterów i samolotów transportowych spłoszyły czarne ptaszyska.
Nieszczęsne ptaszyska! Gdyby gołębie z fotografii Zycha nie kojarzyły się z wronami, gdyby wrony nie kojarzyły się z WRON-em, gdyby pewien generał wywodził się z rodziny o herbie innym niż „Ślepowron”, gdyby!
Gra w skojarzenia doprowadziła do jedynego w dotychczasowej historii „Przekroju” wycofania całego nakładu ze sprzedaży.
Prezentowaną tym razem okładkę pamiętać mogą tylko nieliczni.