Kiedy wojowniczy władcy i srodzy kapłani rządzili Egiptem i Mezopotamią, w dolinie Indusu kwitło największe i najludniejsze wówczas państwo świata. Jego mieszkańcy nie znali wojen, głodu ani niewolnictwa. Nie budowali świątyń i pałaców. Kochali za to kąpiele oraz gry planszowe.
Jednak nawet nie znając pisma mieszkańców doliny, możemy przyjrzeć się ich milczącemu dziedzictwu – przedmiotom, domom, miastom – i na tej podstawie opowiedzieć, kim byli i jak żyli. Wyłoni się z tego obraz społeczeństwa, które stanowiło w starożytności zupełny ewenement. Było krainą spokoju w ociekającym krwią świecie.
Niezwykłe państwo pojawiło się nagle, jako wynik wspólnego wysiłku mieszkańców dzisiejszego pogranicza Indii i Pakistanu. Zniknęło też nagle. I w przeciwieństwie do starożytnych społeczeństw Egipcjan, Sumerów, Żydów, Greków nie pozostawiło po sobie kulturowych spadkobierców. Może gdyby stało się inaczej, historia ludzkości potoczyłaby się nieco bardziej pokojowym torem?
Ponieważ nie rozumiemy pisma mieszkańców doliny Indusu (ani nie wiemy, jakim językiem się posługiwali), nie orientujemy się też, jak nazywali oni swój kraj. Sumeryjskie źródła pisane wspominają o kontaktach handlowych z państwem Meluhha – i przypuszczamy, że chodzi właśnie o krainę nad Indusem. Dla uproszczenia, na potrzeby tego tekstu tak właśnie będziemy nazywać zaginioną cywilizację.
Nad Mohendżo-Daro, największym miastem Meluhhy, górowała wzniesiona z cegieł platforma. Archeolodzy, którzy odkryli ją 90 lat temu, nazwali ją błędnie cytadelą. Na platformie nie wybudowano jednak twierdzy ani też posągu czy świątyni, lecz basen. Duży, służący do kąpieli basen. Może jego rozmiary (12 × 7 × 4 m) nie są imponujące dla dzisiejszych ludzi, ale dla starożytnych wybudowanie takiego