Niezwykła malarka, zaradna matka, która porzuciła niekochanego męża i sama wychowała córki; uczona, która wyruszyła w wieku 53 lat na koniec świata i 100 lat przed Darwinem udowodniła, że Arystoteles pisał bzdury o życiu owadów.
Rok 1700, Surinam, Ameryka Południowa. Soczysta zieleń pól manioku, wybujała roślinność, owoce o intensywnych barwach i intensywnych smakach. Gorąco i wilgotno. Surinamski las deszczowy wraz ze sprzymierzonym tajemniczym wszechświatem owadów gęstą plątaniną drzew i krzewów broni dostępu do przeważającej części tych holenderskich posiadłości niczym porządna fortyfikacja. Każdy, kto zapuszcza się do środka tego lasu, ryzykuje, że zostanie złapany w pułapkę bez wyjścia.
Nie boją się tego dwie kobiety, które przypłynęły tu z Amsterdamu. Przedzierają się przez las w europejskich sukniach – ich spódnice zaplątują się w korzenie, a gałęzie drzew zaczepiają się w ich włosach, nieraz drapią policzki. Skóra pod ciasno zasznurowanymi gorsetami jest spocona. Muszą uważać, aby pod gorset nie dostały się owady, których ukąszenia są bolesne. Z gałęzi w każdej chwili mogą zsunąć się węże…
To Maria Sibylla Merian, malarka i przyrodniczka, oraz jej córka – Dorothea. Przemierzają surinamski las, aby szkicować zamieszkujące go owady i rośliny. Mają przy sobie także pudełka, do których udaje im się czasami schować larwy owadów. Merian hoduje je później w swoim domu: karmi, obserwuje i rysuje poszczególne etapy ich rozwoju. Robiła to już jako dziewczynka we Frankfurcie, mężatka w Norymberdze, rozwódka w Amsterdamie. Teraz robi to w kuchni domu, który wynajęła w Paramaribo, stolicy Surinamu, holenderskiej kolonii.
Włochata gąsienica na żółtym pomelo
W 1700 r. Maria Sibylla Merian ma 53 lata, według standardów swojej epoki jest zdecydowanie starszą panią, po której społeczeństwo spodziewa się dziergania, robótek krawieckich i tulenia wnucząt. Tymczasem Merian jest mózgiem i organizatorką wyprawy badawczej. Wykazuje się przedsiębiorczością, wiedzą, odwagą, przenikliwością, zmysłem praktycznym. Wraz z córką są pionierkami – nie tylko jako kobiety podróżniczki; są także pionierkami badań naukowych w terenie. Upłynie ponad 100 lat, nim na swoje wyprawy badawcze wyruszą Alexander von Humboldt i Karol Darwin. W czasach Merian dalekie podróże odbywa się głównie w celach handlowych, politycznych i militarnych.
Ile energii, ciekawości świata, niezależności myślenia musiała mieć ta niezwykła kobieta! Energię tę widać w jej rysunkach – ich piękno jest pełne życia. To natura, która budzi podziw i respekt. Merian przedstawia nie rajski ogród, lecz walkę o przetrwanie, a także siłę witalną przyrody. Oto kilka plansz z jej opus magnum – Metamorphosis insectorum Surinamensium (Przemiany owadów surinamskich): intensywnie żółte pomelo, po którym pełza włochata gąsienica, a wokół niego fruwają ćmy w zielone paski; dojrzewający owoc ananasa otoczony jaskrawo czerwonymi płatkami kwiatu, po okalających go zielonych liściach spacerują karaluchy w kolejnych stadiach rozwoju. Kwitnąca gałąź bananowca daje pożywić się ćmom jednego gatunku, podczas gdy inne korzystają z otwartego owocu granatu. Żaba składa jaja pod wodą, u stóp fioletowo-niebieskiego hiacynta wodnego. Kajman przegryza czerwono-czarnego węża gatunku cylindrowiec koralowy. (Kajmany i piranie Merian widziała, gdy płynęła wraz z córką rzeką Surinam do La Providence – najbardziej oddalonej od wybrzeża osady).
Koniec z Arystotelesem
Merian wychowała się pośród sztuki – ojciec Matthäus Merian starszy był malarzem i grafikiem, który przeniósł warsztat drukarski z Bazylei do Frankfurtu i rozwinął go w świetnie prosperujące wydawnictwo. Zmarł, gdy Maria Sibylla miała trzy lata. Wychowywał ją ojczym, malarz Jacob Marrel, i to on przekazał jej tajniki warsztatu malarskiego. Jednak poza pięknem rysunki Merian mają ogromną wartość poznawczą. Przedstawia ona owady i rośliny nie wyizolowane, lecz w relacjach, w jakich występują w naturze. Pokazuje ich cykl życiowy, fragmenty ekosystemu – tym samym daje podstawy biologii, ekologii. Z książek Marii Sibylli Merian korzystał Karol Linneusz, pracując nad swoją klasyfikacją. (W czasach Merian wciąż funkcjonowała pochodząca od Arystotelesa teoria, że owady powstają samoistnie tam, gdzie są śmieci – zgniłe mięso, zepsute owoce, kurz. I trzeba było wielu jaj, larw karmionych przez Merian chlebem moczonym w wodzie z cukrem, wielu motyli wyłaniających się z wylinki – wielu przeobrażeń, transformacji zaobserwowanych, namalowanych i opisanych przez nią, aby skończyć z tym arystotelesowskim przekonaniem).
Pobyt w Surinamie i pracę nad Metamorphosis Merian planowała na co najmniej pięć lat. Aby zdobyć fundusze na tę wyprawę, sprzedała wiele swoich prac i okazów przyrodniczych, zdobyła także stypendium od miasta Amsterdam (rzecz wówczas w przypadku kobiety niesłychana). Jej badania były zakrojone na szeroką skalę. Poza gatunkami roślin i zwierząt, które obserwowała i szkicowała, odkryła tu nieznane wcześniej barwniki nadające jej pracom niezwykłe kolory. Czerpała wiedzę od rdzennych mieszkanek Surinamu. (To od nich dowiedziała się, że jeden z barwników, z których korzystała, surinamskie kobiety stosowały jako środek poronny. Nie chciały rodzić dzieci, które musiałyby – jak one – być niewolnikami).
Malaria, na którą zachorowała po dwóch latach pobytu w Surinamie, zmusiła Merian do powrotu do Amsterdamu. Mimo choroby pracowała również podczas podróży i po powrocie. Do wydania Metamorphosis zatrudniła najlepszych drukarzy i zakupiła najcieńszy pergamin. Zapewniło to jej pracom najwyższą jakość, ale też znacznie nadszarpnęło budżet. Aby pokryć koszty produkcji, książka musiała być bardzo droga, dlatego nie znajdowała zbyt wielu nabywców. Merian nie zniechęcała się, pracowała bezustannie – m.in. przetłumaczyła na łacinę i holenderski książkę napisaną i narysowaną przez nią na długo przed wyjazdem do Surinamu Der Raupen wunderbare Verwandlung und sonderbare Blumennahrung (Wspaniała transformacja gąsienic i kwiaty, którymi się żywią).
Nabokow zachwycony
W dniu pogrzebu Marii Sibylli Merian w 1717 r. agent cara Rosji Piotra Wielkiego zakupił wiele z jej akwareli do powstającej kolekcji sztuki w Sankt Petersburgu. Blisko sto kolejnych do swoich zbiorów nabył jakiś czas później król Jerzy III. Merian prowadziła bogatą korespondencję z naukowcami z całej Europy, jej książki były ozdobą świetnych bibliotek. To jej twórczość zainspirowała Jamesa Audubona do stworzenia jego Ptaków Ameryki. Goethe podziwiał ją za talent do poruszania się między sztuką i nauką, a jako mały chłopiec jej rysunki z zachwytem oglądał znany ze swojej pasji entomologicznej Władimir Nabokow. W latach 80. XX w. twarz Merian trafiła w RFN na 500-markowy banknot.
Jej portret sąsiaduje z portretem Marii Skłodowskiej-Curie w Opowieściach na dobranoc dla młodych buntowniczek. Maria Sibylla Merian zdecydowanie zasługuje na to, by znaleźć się w panteonie kobiet, z których warto brać przykład. Była prekursorką na wielu polach, miała w sobie odwagę, by podążać za swoim talentem, przekonaniami, marzeniami. Jej skuteczność w realizacji swoich celów, niezależność finansowa i obyczajowa mogą być inspiracją dla rzesz współczesnych freelancerek, artystek i naukowczyń.
A przecież kiedy się urodziła (w 1647 r.), duch czasów nie sprzyjał kobietom. Wciąż realną groźbą było podejrzenie o czary. Książka francuskiego jurysty, Henriego Bogueta, o zwalczaniu czarownic, wydana po raz pierwszy w 1602 r., była bardzo popularna i wielokrotnie wznawiana. Poza tym realnym zagrożeniem kobiety napotykały również wiele ograniczeń: ekonomicznych, obyczajowych, edukacyjnych.
Rodzinna manufaktura
Na szczęście Frankfurt nad Menem, w którym się wychowywała, cechował się względną tolerancją religijną. Szczególnym miejscem, niszą wolnej myśli była manufaktura wydawnicza pozostała w rodzinie po śmierci ojca Merian, którą rodzinnie prowadzili. Jak pisze Kim Todd w poświęconej Marii Sibylli Merian książce Chrysalis, było to: „schronienie dla naukowców, mniejszości religijnych i wizjonerów […]. Wydawnictwo spełniało społeczną funkcję kawiarni, zanim ktokolwiek w Europie pił kawę – tam równie mocnym napojem był tusz”.
Jako mała dziewczynka Maria Sibylla miała dostęp do książek z historii naturalnej, geografii, religii, alchemii, także do sławnej historii Ameryki Grand Voyages i do atlasu kwiatów Florilegium novum. Ojczym malarz uczył ją malować. To było szczególnie ważne, bo kobiety nie miały prawa studiować malarstwa na uczelniach. Szansę, by zostać profesjonalnymi artystkami, dostawały w zasadzie tylko córki malarzy – tak było w przypadku Artemizji Gentileschi, Élisabeth Vigée-Lebrun czy Angeliki Kauffmann. Drugą grupą kobiet, którym udawało się wówczas zajmować nauką i sztuką, były pochodzące z bardzo zamożnych domów – jak wszechstronnie utalentowana Anna Maria van Schurman czy malarka Rachel Ruysch. Merian musiała sama zdobywać pieniądze na życie i prowadzenie badań.
Farby olejne nie dla kobiet
Gildia malarska nie pozwalała wówczas kobietom malować farbami olejnymi, mogły jednak tworzyć akwarele. Merian wyspecjalizowała się w bukietach kwiatów. Miała 18 lat, gdy wyszła za mąż za starszego od siebie o kilkanaście lat malarza – zresztą ucznia swojego ojczyma. Wkrótce urodziła pierwszą córkę. Żonglowała obowiązkami matki, gospodyni domowej, badaczki i malarki. Gotowała, sprzątała, prała, wyszywała, karmiła córeczkę, a pomiędzy rondlami, stosami cebuli i talerzami na jej kuchennym stole stały pudełka, w których hodowała gąsienice. Nie miała tyle czasu na kontemplację swoich badań, co współczesny jej holenderski przyrodnik Jan Swammerdam, miała jednak nie mniej entuzjazmu! Znajdowała czas, by malować – i sprzedawać – swoje obrazy, dawała też lekcje rysunku, czym łatała dziury w domowym budżecie.
Niedługo po ślubie wraz z mężem i córką przeprowadziła się do Norymbergi. To miasto było zdecydowanie mniej otwarte od Frankfurtu, dużo bardziej restrykcyjne religijnie i społecznie. Strój był tam bardzo precyzyjnie przypisany do klasy społecznej. Czepek, który wkładała Merian, wychodząc na ulicę, określał dokładnie jej współrzędne w miejscowej hierarchii – nie był wprawdzie najskromniejszy, mogła nosić aksamit wykończony jedwabiem, ale nie miała nawet co myśleć o ozdobach z futra czy pereł. Na szczęście Merian posiadała ważną i przydatną w życiu cechę – potrafiła nawiązywać i utrzymywać kontakty. W Norymberdze zaprzyjaźniła się z artystyczną rodziną Sandrartów, co otworzyło jej drzwi do tamtejszego środowiska malarzy, wydawców oraz miłośników natury.
Jej pierwszą publikacją była Blumenbuch (Księga kwiatów). „Sztuka i natura muszą objąć się wzajemnie, wyciągnąć do siebie dłonie” – pisała we wstępie. Szukała jeszcze swojego stylu: malowała kwiaty w chińskim wazonie, nagietki rosnące w ziemi, hiacynty z barokowo wygiętą łodygą. Nie zaprzestała badań, rozmów z miłośnikami przyrody, lektur, spacerów po miejskich ogrodach. Kolejną jej książką była wspomniana wyżej Der Raupen wunderbare Verwandlung und sonderbare Blumennahrung. Tu już widać wyraźnie jej styl: owady pełzające po kwiatach, liściach i owocach, żywiące się nimi, znajdujące w nich schronienie.
Wyjście z kokonu
Nie czuła się szczęśliwa w małżeństwie. Ówczesne niemieckie prawo dopuszczało wprawdzie rozwody, ale społeczeństwo praktycznie nie dawało rozwiedzionym kobietom możliwości przetrwania, wyrzucając je poza nawias. Mimo to Merian zdecydowała się rozstać z mężem. Miała niewiele ponad 30 lat, gdy wraz z matką i dwiema córkami przeprowadziła się do wspólnoty pietystów założonej przez francuskiego mistyka Jeana de Labadie. Mieściła się ona w Wiuwert w Holandii. Panowały tam surowe reguły, daleko posunięta skromność, jej członkowie nie mieli prawa posiadać żadnych osobistych przedmiotów. Merian udało się jednak zachować przybory malarskie i również tam prowadziła swoje badania oraz malowała.
Przede wszystkim zaś czas spędzony w tym odosobnieniu był jak kokon, z którego miała się wyłonić odmieniona. Kluczowe dla jej zmiany były opowieści labadystów – misjonarzy, którzy wracali z kolonii holenderskiej w Surinamie, przysyłali także intrygujące egzotyczne ćmy i jaszczurki, intensywnie pachnące nieznane owoce.
Kolejnym miastem na mapie życia Marii Sibylli Merian był Amsterdam. Stolica imperium holenderskiego, centrum handlowe i naukowe. Miasto, w którym kobiety cieszyły się stosunkową wolnością – mogły prowadzić interesy, zarabiać własne pieniądze (przywileje, których nie miały wówczas w Niemczech). Holandia była pierwszą potęgą kolonialną, Portugalię wyprzedziła w handlu przyprawami, a Anglię – jako morskie imperium. Na amsterdamskich targach oprócz zwyczajnej marchewki czy ryby można było kupić np. pomarańcze, pieprz, kawę, cynamon czy gałkę muszkatołową. Tutaj mieszały się zapachy i smaki, tutaj – poza holenderskim – można było usłyszeć języki portugalski, turecki, duński i inne. Holenderskie statki przywoziły z zamorskich terytoriów imperium holenderskiego muszle, rośliny obiecujące wyleczenie wszelkich chorób, owady. Trafiały one do gabinetów osobliwości, jak również do prywatnych ogrodów bogatych kolekcjonerów – Merian była zaprzyjaźniona z profesorem anatomii i botanikiem Frederikiem Ruyschem, a także ze sławną Agnes Block, w której ogrodzie po raz pierwszy oglądała owoc ananasa.
Okno jest zawsze otwarte
Dobrobyt Amsterdamu był zarazem dobrobytem Marii Sibylli Merian – sprzedawała swoje prace, dobrze zarabiała, wciąż się uczyła. Była w sercu wydarzeń. Amsterdam przyciągał, by korzystać z jego obfitości, ale też inspirował, by ruszać dalej. Merian oglądała egzotyczne motyle i ćmy w gabinetach osobliwości. Fascynowały ją, lecz były martwe, odłączone od ekosystemu, który tak bardzo ją interesował. Pociągał ją Surinam, o którym tyle słyszała u labadystów. Aby zebrać fundusze na wielką podróż, w 1699 r. wystawiła na sprzedaż 255 swoich prac. Zanim wraz z córką wsiadła na statek płynący do Surinamu, spisała testament. Zamknęła jeden rozdział, żeby otworzyć kolejny.
Biografka Merian, Kim Todd, zauważa, że nawet na najbardziej intymnych obrazach malowanych kilka dekad przed pobytem artystki w Amsterdamie przez Jana Vermeera w pobliskim Delft zaznaczała się kusząca obecność innych kontynentów. Z tyłu, za kobietami zatopionymi w kontemplacji miłosnego listu albo kieliszka wina, widać na jego obrazach mapę, globus, orientalny dywan. Okno, przez które dostaje się do pokoju słynne Vermeerowskie światło, zazwyczaj jest otwarte. Maria Sibylla Merian mogłaby być bohaterką któregoś z tych dzieł. Decydując się na wyprawę do Surinamu, „spojrzała przez lśniące Vermeerowskie okno, dopiła wino, zamknęła za sobą drzwi i wyszła poza mapę”.