Święty symbol indyjskiej cywilizacji, wciąż odgrywa ważną rolę – a co ciekawe, jego nauka szczególnie łatwo przychodzi Polakom. O sanskrycie z jego znawcą i tłumaczem Filipem Rucińskim rozmawia Agnieszka Rostkowska.
Sanskryt jest jednym z najstarszych języków świata – jego ślady znajdujemy już w języku starobabilońskim, stanowił także bazę dla gramatyki łacińskiej i greckiej. Nie sposób też przecenić wpływu, jaki wywarł na światową literaturę i filozofię. I choć już wystarczająco się zasłużył, wciąż żyje, a nawet, ba!, rozwija się.
Agnieszka Rostkowska: Sanskryt pozostaje jednym z 23 urzędowych języków Indii, ale czy rzeczywiście można go usłyszeć na ulicy?
Filip Ruciński: Wbrew powszechnej na Zachodzie opinii sanskryt nie jest językiem martwym ani nawet wegetującym. Nadal żywo zasila indyjskie języki, np. w terminologii urzędowej oraz naukowej – zarówno w naukach humanistycznych, jak i ścisłych – bo ma on ogromne możliwości tworzenia nowych pojęć. Więcej, obecnie w sanskrycie funkcjonują nawet kalki z angielskiego, co oznacza, że jest swobodnie używany, czyli żywy. W Indiach wciąż istnieją wedyjskie szkoły, w których uczniowie rozmawiają ze sobą tylko w sanskrycie – i to sanskrytem literackim! Podobnie czynią mnisi w wielu zakonach. Jednym z nich był mój nauczyciel sanskrytu. Złożył on ślub, że przez 10 lat nie wypowie ani jednego słowa w innym języku. Obietnicy dotrzymał i był w stanie porozumieć się nawet w sklepach. W Indiach wciąż są miejsca, gdzie zagadnąwszy kogoś na ulicy w sanskrycie, można mieć pewność, że zrozumie i odpowie w tym języku. Tak jest m.in. w Sringeri, jednym z ważnych centrów sanskryckich w stanie Karnataka na południu kraju. Ale językiem tym posługują się nie tylko uczeni, lecz także zwykli ludzie – w niektórych domach wciąż rozmawia się i wychowuje dzieci w sanskrycie.
W spisie powszechnym, który odbył się w Indiach w 2011 r., sanskryt jako język ojczysty zadeklarowało niespełna 25 tys. osób. Zważywszy na liczbę mieszkańców