Karawaną przez pół świata
i
Ibn Battuta (z prawej) i jego przewodnik w Egipcie – ilustracja Léona Benetta z książki Juliusza Verne'a „Odkrywanie Ziemi. Historia wielkich podróży i podróżników”, 1878 r./zdjęcie: domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Karawaną przez pół świata

Maciej Świetlik
Czyta się 18 minut

W plebiscycie na podróżnika wszech czasów Muhammad Ibn Battuta byłby zapewne faworytem. Przebył – głównie lądem – trzy razy dłuższy dystans niż Marco Polo, wielokrotnie wchodząc w posiadanie wielkich bogactw, by zaraz potem je stracić, cudem wymykając się zbójom, rebeliantom lub despotom.

Wyruszając w 1325 r. z Tangeru, 22-letni Ibn Battuta zamierza odbyć pielgrzymkę do Mekki i Medyny. Hadż zaplanowany na dwa lata zmieni się w peregrynację trwającą 30 lat, która przyniesie mu jeszcze za życia miano „podróżnika społeczności muzułmańskiej”. Po 700 latach śmiało możemy rozszerzyć ten tytuł i nazwać go największym podróżnikiem ery przednowożytnej. Przynajmniej wśród tych, którzy pozostawili po sobie ślad literacki. Jego podyktowane sekretarzowi Osobliwości miast i dziwy podróży (na polskie wydanie z 1962 r. składa się jedna trzecia objętości oryginału) opisują szlak długości 117 000 km – trzy razy dłuższy od tego, który pokonał Marco Polo.

Ptaki wędrowne

Świadectwa Kaczuszki i Kawki, bo tak należałoby tłumaczyć nazwiska Battuta i Polo, uzupełniają się. Polo, kupiec obdarzony dyplomatycznymi zdolnościami, choć bez wykształcenia, zostawi dokładniejszy opis dalekowschodniej geografii. Wyedukowany Battuta posługujący się arabskim i perskim, wówczas rozumianym nawet w Chinach, ma głębsze wejrzenie w społeczne stosunki odwiedzanych krajów zamieszkanych głównie przez jego współwyznawców. Charakteryzuje go też etnograficzny zmysł, jego uwagę przyciągają w równym stopniu realia dnia codziennego co rytua­ły. Geografem ten wielki podróżnik zostaje mimo woli, niemniej zawarty na tysiącu stron oryginału dzieła ogrom nazw rzek, gór, miast oraz ich umiejscowienie pokrywa się z dzisiejszą wiedzą.

Młody Marokańczyk, opuszczając Tanger, ma zapewne w planach dołączyć w Aleksandrii do oficjalnej karawany egipskiej zmierzającej do Mekki. Nie jest bogaty. Wyrusza samotnie na ośle. Jest jednak dobrze wyedukowany w prawie koranicznym, co stanowi kapitał, który będzie procentował podczas całej wędrówki. By dostać się do Egiptu, musi pokonać rozpalony słońcem Maghreb pełen band rozbójników czyhających na podróżnych, więc dołącza do karawan kupieckich. ­Już podczas tego pierwszego, trwającego 10 miesięcy etapu podróży ujawnia swoiste cechy charakteru. Gdy w Ifrikiji (dzisiejszej Tunezji) zapada na febrę, obawiając się zwłoki, nie pozwala sobie na odpoczynek w mieście, lecz każe przywiązać się do osła i podróżuje w stanie zupełnego osłabienia. „Jeśli Allah przeznaczył mi śmierć, to niechaj zastanie mnie w drodze do Hidżazu, z obliczem zwróconym ku Mekce” – zanotuje. Odzyskawszy siły, pojmie za żonę córkę tunezyjskiego kupca, by niebawem po kłótni z jej ojcem rozwieść się i chwilę później poślubić córkę uczonego z Fezu.

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Arystokraci sypkich piasków
i
zdjęcie: Wilfred Patrick Thesiger; za zgodą Pitt Rivers Museum, University of Oxford
Ziemia

Arystokraci sypkich piasków

Paulina Wilk

Krytykował globalizację, nim się na dobre rozpędziła. Propagował ekoturystykę i zrównoważony rozwój na kilka dekad przed powstaniem tych pojęć. Wilfred Thesiger przemierzył arabskie pustynie ramię w ramię z Beduinami. Oni ratowali mu życie, on oddał im serce.

Obładowanymi wielbłądami wstrząsał wysiłek, ale także lęk. Spod kopyt osuwały się kaskady piasku. Zwierzęta bały się stąpać po sypkim gruncie, niebezpiecznie przechylone na ostrych, ponad 100-metrowych zboczach. Stawały, zapierały się albo kładły. Beduini rozładowywali bukłaki, worki z mąką, daktylami, kawą, cebulą, masłem i cukrem, sami dźwigali je w górę. Choć na każdego z ludzi przypadało nie więcej niż trzy szklanki wody dziennie, wlewali ją zwierzętom do nozdrzy, by – mimo wycieńczenia i głodu – uległy im raz jeszcze i ruszyły.

Czytaj dalej