W 1915 r. Einstein przewidział istnienie fal grawitacyjnych, czyli drgań czasoprzestrzeni. Sto lat później naukowcom udało się te fale zaobserwować. Oto otwiera się nowy rozdział w historii astrofizyki – będziemy zaglądać w nowe rejony przestrzeni pozaziemskiej.
Był 14 września 2015 r., godzina 11.50 czasu środkowoeuropejskiego. Na skrzynkę pocztową Marca Drago, pracującego w Instytucie Maxa Plancka w Hanowerze, przyszedł e-mail. Nic niezwykłego, bo automatycznych wiadomości każdy z nas dostaje mnóstwo, a naukowcy szczególnie. Ale tym razem był to jeden z najważniejszych e-maili w historii fizyki.
GW150914
Wiadomość zawierała wykresy dwóch sygnałów – jeden wykryto w obserwatorium w Livingston nad Zatoką Meksykańską, drugi w Hanford na zachodnim wybrzeżu USA, 3000 km dalej. Sygnały były prawie identyczne; co więcej, zarejestrowano je niemal w tym samym czasie. Niemal, bo dzieliło je 0,0067 s. Wyglądało to tak, jakby coś przeszło przez Ziemię z ogromną prędkością. Nie był to błąd pomiaru czy jakieś miejscowe zakłócenie w jednym lub drugim laboratorium (właśnie po to stworzono dwie jednostki badawcze, żeby taką możliwość wykluczyć). Nie był to też testowy sygnał wpuszczony do systemu przez inżynierów w celu sprawdzenia procedur ani wiadomość od obcych cywilizacji, jak w książkach Sagana czy Lema. W takim razie co?
Wykresy przedstawiały falę grawitacyjną. Tym samym program LIGO (Laser Interferometer Gravitational-Wave Observatory) zaliczył swój pierwszy ogromny sukces. Niektórzy mówili nawet, że jest to największe – jak dotąd – odkrycie naukowe XXI w. Kolejny raz potwierdzono ogólną teorię względności Einsteina, a perspektywicznie – zainaugurowano zupełnie nowy sposób badania wszechświata.
Pierwsza zaobserwowana przez ludzkość fala grawitacyjna otrzymała godną tej okazji romantyczną nazwę GW150914. Powstała ona w chwili połączenia się dwóch czarnych dziur o masach 36 i 29