Meksykańska fala Meksykańska fala
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 917/1962 r.
Wiedza i niewiedza

Meksykańska fala

Jonathan Safran Foer
Czyta się 16 minut

Jonathan Safran Foer o wyrzeczeniach, solidarności i ideach, które mają siłę lawiny.

1

Podczas drugiej wojny świa­towej mieszkańcy miast położonych na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych gasili światła o zmierzchu. Im samym nic bezpośrednio nie zagrażało; zaciemnienie miało na celu uniemożliwienie wykorzystania miejskich świateł przez niemieckie okręty podwodne do wykrywania i niszczenia statków opuszczających porty.

W miarę jak wojna trwała, zaciemnienia zaczęto stosować na terenie całego kraju, również w miastach oddalonych od wybrzeża. W akcjach tych chodziło o to, aby konflikt zbrojny, którego okropności nie było widać gołym okiem, zaistniał w świadomości cywilów, zwycięstwo bowiem wymagało wspólnych działań. Amerykanom na „froncie domowym” potrzebne było przypomnienie, że życie, jakie znają, może ulec zagładzie, a ciemność stanowiła jeden ze sposobów uświadamiania tego zagrożenia. Pilotów Civil Air Patrol [Cywilny Patrol Powietrzny] zachęcano do przeczesywania nieba nad Środkowym Zachodem USA w poszukiwaniu wrogich samolotów, choć żaden ówczesny niemiecki myśliwiec nie miał tak dalekiego zasięgu. Solidarność stanowiła ważny aspekt takich akcji, nawet jeśli tego rodzaju gesty były głupie, samobójcze i poza nimi nie podejmowano żadnych innych wysiłków.

Zaciskanie pasa

Wygranie drugiej wojny światowej nie byłoby możliwe bez działań na froncie domowym, których skutki miały wymiar zarówno psychologiczny, jak i fizyczny – zwykli ludzie łączyli swe wysiłki na rzecz większej sprawy. Podczas wojny wydajność przemysłu wzrosła o 96%. Na początku wojny wybudowanie statku typu Liberty zajmowało osiem miesięcy, w późniejszym okresie – kilka tygodni. Jeden ze statków tego typu, SS Robert E. Peary – złożony z 250 tys. części, o łącznej wadze 7 tys. ton – został zmontowany w ciągu czterech i pół dnia. Począwszy od 1942 r., firmy wytwarzające samochody, lodówki, metalowe meble biurowe i pralki przestawiły się na produkcję dla wojska. Zakłady, w których szyto bieliznę, zaczęły produkować siatki maskujące, zamiast sumatorów biurowych montowano pistolety, a z materiału, który dotąd służył do wyrobu przypominających płuca worków do odkurzaczy, wytwarzano maski przeciw­gazowe. Na rynek pracy weszli emeryci, kobiety i studenci – wiele stanów wprowadziło zmiany w przepisach prawa pracy, aby umożliwić zatrudnianie nastolatków. Codzien­nie organizowano zbiórki materiałów, takich jak guma, puszki, folia aluminiowa i drewno, aby móc użyć ich ponownie do celów wojennych. Holly­woodzkie studia wypuszczały kroniki filmowe, produkcje o wymowie antyfaszystowskiej i patriotyczne kreskówki. Celebryci zachęcali do zakupu obligacji wojennych, a niektórzy z nich, jak Julia Child, angażowali się w działalność wywiadowczą.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kongres zwiększył podstawę opodatkowania przez obniżenie minimalnego dochodu podlegającego opodatkowaniu oraz zmniejszenie ulg i odliczeń osobistych. W 1940 r. federalny podatek dochodowy płaciło 10% amerykańskich pracowników. W 1944 r. płacili go niemal wszyscy. Najwyższe stawki podatkowe podniesiono do 94%, dochód kwalifikujący podatnika do tej kategorii zmniejszono zaś 25-krotnie.

Rząd wprowadził – a Amerykanie to zaakceptowali – kontrolę cen nylonu, rowerów, butów, drewna opałowego, jedwabiu i węgla. Sprzedaż benzyny podlegała surowym regulacjom, a w celu zmniejszenia zużycia paliwa i gumy na szczeblu krajowym zaczęło obowiązywać ograniczenie prędkości do jakichś 55 km/h. Władze promowały carpooling – wspólne korzystanie z samochodów osobowych przez kilka osób – plakatami z hasłem: „Kiedy jedziesz sam, jedziesz z Hitlerem!”.

Rolnicy – choć ich liczebność znacznie spadła i dysponowali mniejszą ilością sprzętu – zwiększyli swoją produkcję. Ci, którzy nie pracowali na roli, zakładali „ogródki zwycięstwa”, mikrogospodarstwa na podwórkach i pustych parcelach. Produkty spożywcze – zwłaszcza takie podstawowe artykuły, jak cukier, kawa i masło – były reglamentowane. W 1942 r. władza rozpoczęła kampanię pod hasłem: „Share the meat” [Podziel się mięsem], wzywając wszystkich dorosłych Amerykanów, by ograniczyli tygodniowe spożycie mięsa do nieco ponad 1 kg. W Wielkiej Brytanii racje żywnościowe były w tym czasie o połowę mniejsze. Nawiasem mówiąc, to zbiorowe zacis­kanie pasa doprowadziło do ogólnej poprawy zdrowia. W lipcu 1942 r. Disney na potrzeby amerykańskiego Departamentu Rolnictwa wypuścił krótkometrażowy film animowany pod tytułem Food Will Win the War [Tę wojnę wygra żywność], w którym wychwalano uprawę roli, odwołując się do kategorii bezpieczeństwa narodowego. Głoszono, że w Ameryce jest dwa razy więcej rolników niż państwa Osi razem wzięte mają żołnierzy. „Ich bronią są siły pancerne na froncie produkcji żywności, maszyny rolnicze: bataliony kombajnów, pułki ciężarówek, dywizje zbieraczy kukurydzy, kopaczy ziemniaków, maszyn do sadzenia, kolumny dojarek”.

Wspólny front

Wieczorem 28 kwietnia 1942 r., pięć miesięcy po ataku na Pearl Harbor, gdy w Europie wojna trwała w najlepsze, miliony Amerykanów zebrały się przy odbiornikach radiowych, aby wysłuchać kolejnej „pogawędki przy kominku” Franklina D. Roosevelta. Prezydent mówił o bieżącej sytuacji wojennej, a także o nadchodzących wyzwaniach – w tym również o oczekiwaniach wobec obywateli Stanów Zjednoczonych:

Nie każdy z nas może cieszyć się przywilejem walki z naszymi wrogami w odległych częściach świata. Nie każdy z nas może cieszyć się przywilejem pracy w fabryce amunicji lub w stoczni, na roli, na polach naftowych lub w kopalni, przy produkcji broni lub wydobyciu surowców potrzebnych naszym siłom zbrojnym. Ale jest taki front, na którym walczyć mogą wszyscy mieszkańcy Stanów Zjednoczonych każdy mężczyzna, każda kobieta i każde dziecko i będą oni cieszyć się przywilejem toczenia tej bitwy przez całą wojnę. Ten front jest tutaj, w kraju. Jest związany z naszym codziennym życiem i naszymi codziennymi zadaniami. Tutaj, na miejscu, każdy będzie cieszyć się przywilejem dokonywania wszelkich wyrzeczeń, które niezbędne nie tylko dla zaopatrzenia naszych żołnierzy, ale także dla zachowania ugruntowanej i bezpiecznej struktury gospodarczej naszego kraju podczas wojny i po jej zakończeniu. Będzie to, oczywiście, wymagało nie tylko rezygnacji z luksusów, ale także porzucenia wielu drobnych przyjemności. Każdy lojalny Amerykanin jest świadomy swojej jednostkowej odpowiedzialności […]. Jak powiedziałem wczoraj przed Kongresem, nie uważam, by „poświęcenie” było adekwatnym terminem opisującym ten program wyrzeczeń. Jeśli zakończymy ten wielki bój, ocaliwszy naszą wolność, nie będzie to żadne poświęcenie.

Obowiązek przekazywania władzom 94% swoich dochodów to jednak ekstremalne obciążenie. Racjonowanie podstawowych produktów spożywczych to poważne wyzwanie. Zakaz jazdy z prędkością większą niż 55 km/h to frustrująca niedogodność. Nawet konieczność gaszenia świateł w nocy jest nieco irytująca.

Żadne poświęcenie

Chociaż wielu Amerykanów uważało, że wojna toczy się g d z i e ś t a m, wydaje się, że zwrócenie się z prośbą o zaciemnienie do obywateli – którzy ostatecznie są t u t a j w dużej mierze bezpieczni – jest uzasadnione. Jak odnosilibyśmy się do kogoś, kto – w czasie gdy toczy się wielki bój, którego celem jest ocalenie nie tylko milionów istnień ludzkich, lecz także „naszej wolności” – uznawałby gaszenie świateł za zbyt wielkie poświęcenie?

Oczywiście nie dałoby się wygrać tej wojny w y ł ą c z n i e dzięki temu zbiorowemu poświęceniu – do osiągnięcia zwycięstwa potrzeba było ­­16 mln Amerykanów służących w wojsku, wydatków przekraczających 4 biliony dolarów oraz udziału sił zbrojnych z kilkunastu innych krajów. Wyobraźmy sobie jednak, że nie dałoby się wygrać wojny b e z tego zbiorowego czynu. Wyobraźmy sobie, że bez wyłączania światła w nocy hitlerowskie flagi załopotałyby w Londynie, Moskwie i Waszyngtonie. Wyobraźmy sobie, że gdyby nie te godziny zaciemnienia, nie udałoby się ocalić tych 10,5 mln Żydów, którzy zdołali przeżyć Holokaust. Czym zatem byłoby dla nas to wyrzeczenie ze strony obywateli?

Nie będzie to żadne poświęcenie.

Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 917/1962 r.
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 917/1962 r.

2

„Jeśli zakończymy ten wielki bój, ocaliwszy naszą wolność, nie będzie to żadne »poświęcenie«”. Amerykanie wysłuchali tych bezcielesnych słów za pośrednictwem radia; prezydent wygłosił je, siedząc na wózku inwalidzkim. Roosevelt, najbardziej znana w dziejach ofiara polio, był wyjątkowo dyskretny w kwestii własnej niepełnosprawności. Wprawdzie nigdy nie zaprzeczał, że nie może chodzić, lecz starał się ściśle kontrolować swój polityczny wizerunek: z korpusu prasowego Białego Domu wyrzucono fotografów, którzy zrobili mu zdjęcia na wózku inwalidzkim, rzadko publicznie wsiadał do samochodu lub z niego wysiadał, nosił stalowe szyny podpierające mu nogi, gdy stał. Na filmach rejestrujących przemówienia Roosevelta – np. skierowaną do Kongresu mowę znaną jako Infamy Speech – dobrze widać jego niemal spastyczne ruchy głową. Podbródek zastępuje prezydentowi dłonie, te bowiem kurczowo zaciska na pulpicie, aby utrzymać się w pozycji pionowej.

Pomimo zachowywania dyskrecji w kwestii swojej choroby Roosevelt bardzo przyczynił się do opracowania szczepionki przeciwko polio. W 1938 r. pomógł utworzyć Krajową Fundację Paraliżu Dziecięcego (obecnie znaną jako March of Dimes), która stała się głównym źródłem finansowego wsparcia badań nad tą chorobą. Jednym z beneficjentów organizacji był Jonas Salk. W 1952 r. po pomyślnym zaszczepieniu tysięcy małp swoją niekonwencjonalną szczepionką zawierającą „zabite wirusy” Salk rozpoczął testy na ludziach – pierwszymi pacjentami byli on sam, jego żona i ich trzej synowie. Dwa lata później zainicjował badanie kliniczne, które miało stać się największym eksperymentem z dziedziny zdrowia publicznego w historii kraju. Chociaż nie było żadnej gwarancji, że szczepionka jest bezpieczna, niemal 2 mln ludzi stało się „pionierami polio”. ­12 kwietnia 1955 r. – 10 lat po śmierci ­Roosevelta – wyniki badań zostały podane do wiadomości publicznej. Szczepionka okazała się „bezpieczna, skuteczna i silna”. Jonas Salk pokonał polio.

Tworzenie norm

Kiedy norma społeczna zmienia się szybko, pozwala ludziom działać – rzec można: u w a l n i a i c h do działania. Jednak – podobnie jak w przypadku meksykańskiej fali na meczu bejsbolu – nawet jeśli uczestnicy mają ochotę przyłączyć się do wspólnego działania, ktoś musi je zainicjować. Przez ponad 200 lat od uczty, którą upamiętnia obecnie Święto Dziękczynienia, w poszczególnych koloniach (a później – w poszczególnych stanach) święto to obchodzono na różne sposoby. Celebrowano je w różnych dniach (nierzadko wręcz o różnych porach roku); niekiedy były to posiłki złożone z potraw regionalnych, czasem istotny był ich postny charakter. George Washington proklamował Święto Dziękczynienia w lutym 1795 r. John Adams ogłosił obchody tego święta dwukrotnie: w 1798 i 1799 roku. Thomas Jefferson postanowił nie wyznaczać go ani razu. Dopiero w 1863 r. – w połowie wojny secesyjnej – Abraham Lincoln, starając się zjednoczyć podzielony naród, ustanowił Święto Dziękczynienia jako doroczne święto narodowe obchodzone w ostatni czwartek listopada. Wprawdzie ma ono upamiętniać wspólną ucztę mieszkańców kolonii Plymouth i Indian z plemienia Wampanoag, która miała miejsce w 1621 r., kiedy jednak Lincoln zaproponował jego obchody po raz pierwszy, w swoim przemówieniu wskazywał przede wszystkim na wdzięczność za „harmonię panującą wszędzie, poza teatrem wojny”. Bez względu na to, czym kierował się Lincoln, kodyfikując święto i ułatwiając jego obchody, stworzył on nową normę.

Podczas gdy większość dzieci otrzy­mała szczepionkę Salka w kilka miesięcy po jej zatwierdzeniu, odsetek szczepień wśród nastolatków, które również były podatne na polio, był niski. (Ponieważ polio było również znane jako porażenie dziecięce, istniało błędne przekonanie, że choroba ta stanowi zagrożenie jedynie dla niemowląt i małych dzieci). W 1956 r. Elvis Presley, aby wesprzeć Krajową Fundację Paraliżu Dziecięcego, dał się publicznie zaszczepić przeciwko polio w drodze do studia, gdzie realizowano program telewizyjny The Ed Sullivan Show. Zdjęcia dokumentujące to zdarzenie zostały następnie opublikowane w gazetach w całym kraju. Podobno wkrótce potem liczba szczepień gwałtownie wzrosła – według krążących powszechnie, choć wątpliwych danych statystycznych poziom immunizacji w Stanach Zjednoczonych wzrósł „z 0,6% do 80% w ciągu zaledwie sześciu miesięcy!”, co może sugerować, że to Elvis „pokonał” polio w Ameryce.

Kiedy byłem dzieckiem, w samolotach można było palić papierosy. Obecnie jest to tak bardzo nie do pomyślenia, że aż musiałem sprawdzić, czy pamięć mnie nie zawodzi. Jak patrzymy dziś na tak nieodległą w czasie powszechność palenia – na normę, która dotyczyła prawie każdej grupy demograficznej, w tym dzieci i kobiet w ciąży? Zapewne tak samo jak ludzie z krajów dbających o środowisko patrzą na Amerykanów. Tak samo jak nasi potomkowie będą patrzeć na nas.

W ciągu ostatnich dziesięcioleci normy palenia – to, ile osób pali, jak często i gdzie – uległy zmianie. To, co kiedyś było do przyjęcia, a nawet atrakcyjne, stało się tabu, a przynajmniej czymś nieprzyjemnym. Przyczyniły się do tego tzw. podatki od grzechów oraz stosowne ustawodawstwo – a opór lobbystów związanych z przemysłem tytoniowym był zaciekły – lecz to głównie oddolne kampanie spowodowały te zmiany. Większość ludzi chce robić to, co jest dobre dla świata, o ile nie wiąże się to z ponoszeniem osobistych kosztów. Palenie to nawyk przechodzący w nałóg, którego globalne implikacje (bierne palenie i ciężar opieki zdrowotnej związany z rakiem) wydają się odległe. Jednak w czasie mojego życia wskaźnik palenia w Ameryce zmniejszył się o połowę, głównie z powodu oddolnych kampanii. Brzmi to jak sukces, lecz w rzeczywistości jest to porażka.

Dlaczego liczba palaczy zmniejszyła się tylko o połowę? Dlaczego trwało to tak długo? Już w 1949 r. 60% Amerykanów zgadzało się z twierdzeniem, że papierosy szkodzą zdrowiu. Informacje o negatywnych skutkach palenia nie były wówczas niedostępne; z pewnością nie są niedostępne i dziś. Jak pogodzić powszechnie znany fakt, że palenie zabija, z faktem, że palaczy w Stanach Zjednoczonych – prawie 38 mln – jest więcej niż mieszkańców Kanady? Dlaczego ktoś tak świadomy i rozważny jak Barack Obama wciąż od czasu do czasu sięga po papierosa, choć wie, że ten nałóg skraca życie średnio o 20 lat? Zapewne z tego samego powodu ktoś tak świadomy i rozważny jak Obama nie podszedł w odpowiedni sposób do sprawy zmian klimatycznych. Wiele czynników jest silniejszych niż abstrakcyjne zagrożenie.

Przemysł tytoniowy zmodyfikował papierosy tak, aby uzależniały dwa razy bardziej niż 50 lat temu, i prowadził aktywną sprzedaż swoich produktów w dzielnicach zamieszkałych przez osoby o niskich dochodach, często w pobliżu szkół. W ubogich blokowiskach oferowano darmowe papierosy i rozdawano kupony na wyroby tytoniowe wraz z talonami na żywność. Choć ceny papierosów rosną, prawie ¾ palaczy to mieszkańcy dzielnic biedoty.

Ruchom społecznym – upowszechnianiu szczepień przeciwko polio, akcji #MeToo, propagowaniu rzucenia palenia i działaniom na rzecz ochrony środowiska – sprzyjają współbieżne siły. Z drugiej strony – współbie­żne siły je hamują.

Reakcja łańcuchowa

Publiczne zaszczepienie Elvisa mogło przyczynić się do ogromnego wzrostu liczby szczepień, ale to nie ono spowodowało ów wzrost. Jak twierdzi historyk Stephen Mawdsley: „Oczywiście akcja ta pomogła nakłonić nastolatków do przyjęcia szczepienia, lecz – co intrygujące – jej oddziaływanie nie było aż tak niebywałe. Prawdziwy przełom nastąpił dzięki samym nastolatkom. Z pomocą Krajowej Fundacji Paraliżu Dziecięcego założyli oni grupę o nazwie Teens Against Polio, prowadzili kampanię popularyzowania szczepień, chodząc od drzwi do drzwi, i organizowali potańcówki, na które wstęp miały tylko zaszczepione osoby. Działania te ukazały, niemal po raz pierwszy w dziejach, siłę nastolatków przejawiającą się w rozumieniu i nawiązywaniu kontaktów z rowieśnikami”.

Zmiana społeczna, podobnie jak zmiana klimatu, jest skutkiem wielu reakcji łańcuchowych, które zachodzą jednocześnie. Obie zmiany to efekt sprzężenia zwrotnego i same do niego doprowadzają. Nie da się wskazać żadnego pojedynczego czynnika wywołującego huragany, susze czy pożary, podobnie jak nie da się wskazać żadnego pojedynczego czynnika sprawiającego, że liczba palaczy jest taka, a nie inna – a jednak we wszystkich przypadkach każdy czynnik jest istotny. Kiedy zachodzi potrzeba radykalnej zmiany, wiele osób twierdzi, że jednostkowe działania nie są wystarczające, żeby do niej doprowadzić, a zatem jakiekolwiek wysiłki są daremne. Prawda jest odwrotna: to niemoc jednostkowego działania stanowi powód, dla którego każdy powinien się starać.

Szacuje się, że 1 listopada 2018 r. około 20 tys. pracowników Goog­le’a ­ wzięło udział w fali międzynarodowych strajków protestacyjnych, wyrażając sprzeciw wobec podejścia firmy do kwestii nadużyć seksualnych. Kolejne strajki wybuchały w przeciągu niecałego tygodnia. Wzięli w nich udział pracownicy ponad 60% biur Google’a na całym świecie. Zbiorowa reakcja była tym ważniejsza, że zakwestionowała ów szczególny rodzaj indywidualizmu dominujący w etosie Doliny Krzemowej. W komunikacie prasowym organizatorzy protestu stwierdzili, że „jest to część rosnącego ruchu obejmującego nie tylko branżę nowych technologii, lecz pracowników w całym kraju, w tym personel fast foodów, nauczycieli i innych wykorzystujących swoją ogromną siłę w celu przeprowadzenia prawdziwych zmian”. Tydzień później Goog­le uwzględnił pierwszą prośbę organizatorów: zrezygnował z przymusowego arbitrażu w przypadku molestowania seksualnego. (Wcześniej procedura ta sprawiała, że tego rodzaju sprawy nie mogły trafić do sądów). Kilka dni później w ślady Google’a poszły Face­book, Airbnb oraz eBay.

W niecały tydzień zorganizowano międzynarodowy protest. Po tygodniu Google zmienił swoje korporacyjne reguły. Kilka dni później trzy inne duże firmy wprowadziły podobne zmiany. Wszystko to wydarzyło się w niespełna miesiąc.

Nie dałoby się wyleczyć polio bez wynalezienia szczepionki – co wymagało struktur wsparcia (finansowania z March of Dimes) oraz wiedzy (przełom medyczny dokonany przez Jonasa Salka). Jednak nie udałoby się wprowadzić szczepionki bez fali wywołanej przez pionierów polio, którzy jako ochotnicy poddali się testom – ich uczucia nie były istotne; to ich udział w zbiorowej akcji umożliwił zwrócenie uwagi na lek. A ta wprowadzona szczepionka byłaby bezwartościowa, gdyby nie rozpowszechniła się w społeczeństwie, a więc nie stałaby się normą – jej sukces był wynikiem zarówno odgórnych kampanii propagandowych, jak i powszechnego poparcia.

Kto pokonał polio?

Nikt tego nie zrobił.

Wszyscy to zrobili.


Teksty pochodzą z książki J.S. Foera Klimat to my. Ratowanie planety zaczyna się przy śniadaniu (oryg. We Are the Weather: Sav­ing the Planet Begins at Breakfast), która w Polsce ukaże się 28 sierpnia 2020 r. nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Tłum. Andrzej Wojtasik. Lead i śródtytuły zostały dodane przez redakcję „Przekroju”. Copyright © by Jonathan Safran Foer, 2019

Czytaj również:

Co po potopie? Co po potopie?
i
ilustracja: Daniel De Latour
Przemyślenia

Co po potopie?

Łukasz Kaniewski

O walce ze ściemą, ekologicznym podróżowaniu, profesorze Szymonie Malinowskim i świecie, który może nadejść, mówi Marcin Popkiewicz, współtwórca portalu Nauka o Klimaciei współautor książki pod tym samym tytułem.

Łukasz Kaniewski: Jak to się stało, że z fizyka jądrowego stał się Pan działaczem klimatycznym?

Czytaj dalej