Bóg – prawdziwy Bóg – stał się człowiekiem, prawdziwym człowiekiem. W osobie Jezusa Chrystusa ciemności zaiste otrzymały światło. Każdy człowiek zrodzony z kobiety, który w to wierzy, odradza się duchowo: następuje śmierć jednostkowa i śmierć w świecie tylko o tyle, o ile jednostka i świat były grzeszne, ale zostaje się ocalonym personalnie i w stosunku do świata w tym stopniu, w jakim duch chce to ocalić.
Odtąd miłość nie jest już ucieczką i wiekuistą odmową czynu. Rozpoczyna się poza śmiercią, lecz zwraca się w stronę życia. Ten zwrot miłości powoduje pojawienie się pojęcia bliźniego.
Dla Erosa kreatura ludzka była tylko złudnym pretekstem, sposobnością do zapłonięcia. Trzeba było natychmiast siebie w ogień włączyć, ponieważ celem było wciąż większe palenie się aż do śmierci. Byt pojedynczy był tylko brakiem i zaciemnieniem bytu jedynego. Jakże można by go kochać takim, jakim był? Skoro zbawienie było tylko poza światem, człowiek religijny odwracał się od stworzeń, które ignorował ich stwórca. Ale Bóg chrześcijan – i tylko On pomiędzy wszystkimi bogami – nie odwracał się, przeciwnie: On pierwszy nas pokochał, w naszym kształcie ludzkim wraz z wszystkimi jego ograniczeniami. Miłość swą posunął aż do tego, że przyjął na siebie ten kształt. Przybierając kondycję człowieka grzesznego i odseparowanego, ale nie grzesząc przy tym i nie oddzielając się. Miłość Boża otwarła nam drogę nową: drogę uświęcenia. Stanowi ona przeciwieństwo sublimacji, która była tylko złudną ucieczką poza konkretne życie.
Kochać oznacza w tych okolicznościach czynność pozytywną, czynność transformacji. Eros szukał przekroczenia swych granic w nieskończoności. Miłość chrześcijańska jest posłuszeństwem w teraźniejszości. Kochać Boga to znaczy być posłusznym Bogu, który nam nakazuje kochać się wzajemnie.
Cóż oznacza: „Kochajcie swych nieprzyjaciół”? To stanowi porzucenie egoizmu, jednostkowego ja pragnień i rozpaczy, to jest śmiercią człowieka, który się wyizolował, ale to równocześnie jest narodzeniem się bliźniego. Tym, którzy ironicznie pytali: Kto jest moim bliźnim?, Jezus odpowiedział: Jest nim człowiek, który was potrzebuje.
Wszelkie stosunki międzyludzkie od tego momentu nabierają innego sensu.
Nowym symbolem Najwyższej Miłości nie jest już odtąd niemająca kresu namiętność duszy poszukującej światła, lecz zaślubiny Chrystusa i Kościoła.
Miłość ludzka sama w sobie przekształca się. Podczas gdy pogańscy mistycy wysławiali ją tak, że czynili ją bóstwem, a w tym samym czasie poświęcali ją śmierci, chrześcijaństwo włącza ją w swój porządek moralny i uświęca przez sakrament małżeństwa.
Taka miłość, pojmowana na wzór obrazu miłości Chrystusa do Kościoła (por. Ef 5,25), może być prawdziwie wzajemna, ponieważ kocha się drugiego takim, jakim jest – zamiast kochać ideę miłości lub jej śmiertelną i rozkoszną ranę. („Lepiej jest bowiem żyć w małżeństwie, niż płonąć” – pisze św. Paweł w Liście do Koryntian – 1 Kor 7,9). Co więcej, jest to miłość szczęśliwa – mimo przeszkód grzechu – ponieważ już tu na ziemi, w akcie posłuszeństwa, poznaje pełnię Bożego porządku rzeczy.
ilustracja: Marek Raczkowski
Denis de Rougemont, Miłość a świat kultury zachodniej.