W niektórych reakcjach na Mnicha, debiutancką powieść Tadeusza Bartosia, znanego filozofa, publicysty i byłego zakonnika (co w tym kontekście istotne), jeden wątek powraca jak mantra. A mianowicie, wątpliwość, czy aby na pewno mamy tu do czynienia z powieścią, czy może raczej z esejem albo filozoficznymi rozważaniami dla niepoznaki ubranymi w formę fabularną.
Istotnie, forma tego tekstu bywa specyficzna, niemniej potrzeba, żeby tak wszystko unieruchamiać w domkniętych definicjach, jest sama w sobie zastanawiająca. Bogactwo literatury jest wszak nieskończone. Istnieją powieści-eseje i eseje-powieści; non fiction, które się czyta jak fiction, a także fiction napisane jak non fiction; filozoficzne przypowieści korzystające z fabularnych dekoracji, a także fabuły korzystające z dekoracji filozoficznych. I tak dalej, można by mnożyć te wariacje niemal w nieskończoność.
Co najważniejsze jednak – jakie to w gruncie ma znaczenie, w której przegrodzie z perspektywy teorii literatury da się umieścić jakąś książkę? Istotne to jest może dla badaczy i historyków, ale dla czytelników ani trochę.
Do lektury Mnicha radzę więc przystąpić właśnie z takim nastawieniem.
***
Warto także czytać tę książkę właśnie teraz, kiedy, na naszych oczach, zarówno pozycja społeczna, jak i wewnętrzna struktura Kościoła katolickiego ulegają intensywnej dekompozycji. Bartoś, który sam spędził w zakonie dominikanów dwadzieścia lat, opisuje losy Jana-Benedykta, człowieka, który w bardzo młodym wieku dał się uwieść mniszej estetyce i metafizyce, wstąpił do zgromadzenia kartazów we Francji (fikcyjnego, skądinąd), a następnie, stopniowo, dojrzewał do decyzji o jego opuszczeniu. Z powodu fundamentalnego rozczarowania – tak to nazwijmy. Zresztą wielopoziomowego. Wywołanego nie tylko radykalną różnicą pomiędzy wzniosłymi ideałami i moralnymi deklaracjami, którymi Kościół chętnie szafuje, a praktyką życiową jego przedstawicieli, ale także nieadekwatnością chrześcijańskiej antropologii, fałszywym opisem człowieka, jego dążeń, celów, pragnień i wynikających z tego zaleceń jak żyć.
***
Przede wszystkim jednak pokazuje Bartoś instytucję totalną w działaniu. Wbrew oczekiwaniom wielu żądnych sensacji i pikanterii czytelników Mnich jest w gruncie rzeczy skondensowanym i wirtuozerskim opisem głębokiej struktury symboliczno-ideowej stojącej u podstaw chrześcijańskiej wizji świata oraz kościelnej praktyki. Podążając tu – otwarcie zresztą – za koncepcjami Fryderyka Nietzschego, Bartoś widzi chrześcijaństwo jako siłę zasadniczo przeciwną życiu, wysysającą z człowieka energię, potencjał i radość biologicznego istnienia.
W tym sensie Kościół – struktura skrajnie hierarchiczna, zamknięta, do której akces oznacza de facto rezygnację z jakiejkolwiek autonomii – działa jak potężna i mroczna maszyna wywłaszczająca jednostki z wszelkiej indywidualności, a zarazem z wszelkiej żywotności. Historia Jana-Benedykta, człowieka, który znalazł w sobie na tyle odwagi, żeby z zakonu wystąpić, ale który skonfrontował się później z nieodwracalnymi zniszczeniami, jakich to doświadczenie dokonało w jego psychice – jest tej diagnozy ilustracją.
***
Oczywiście, to brzmi radykalnie. Można się z takim opisem chrześcijaństwa i Kościoła zupełnie nie zgadzać – i mieć w ręku argumenty. Ale okoliczność, że Bartoś – na co dzień autor znakomitych artykułów i książek filozoficznych – do opisania nie tylko własnych pomysłów teoretycznych, ale również, w jakimś stopniu, osobistych przeżyć wybrał właśnie formułę okołopowieściową (niech już będzie krytycznoliterackim purystom), nadaje tej książce, mimo jej skromnych rozmiarów, niesamowitą wprost siłę rażenia.
Tadeusz Bartoś
Mnich
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2019