Mobilne miasta Archigramu Mobilne miasta Archigramu
i
Peter Cook, Instant City, 1969 r.; zdjęcie: z archiwum Frac Centre-Val de Loire/Archigram Archives
Wiedza i niewiedza

Mobilne miasta Archigramu

Aleksandra Kędziorek
Czyta się 3 minuty

Jeśli zmiany klimatyczne będą postępowały w takim tempie jak obecnie, za kilka dekad możemy być zmuszeni do szukania innego miejsca do życia. Żal zostawiać za sobą ukochane kąty? Architekci w latach 60. znaleźli już na to sposób: zabierzmy nasze miasta ze sobą.

W 1961 r. wśród studentów londyńskiej Architectural Association zaczęło krążyć nietypowe pismo. Dwie niedbale spięte i wydrukowane na offsecie kartki w żadnym wypadku nie przypominały profesjonalnych magazynów architektonicznych. Kolejne, wydawane do 1970 r. i już nieco obszerniejsze numery rocznika zaskakiwały stylem – forma była bliska undergroundowym zinom, a jaskrawe kolory i komiksowa kreska zdradzały fascynację popkulturą oraz twórczością Roya Lichtensteina. „Archigram”, czyli „architektoniczny telegram”, nieźle namieszał w świecie projektowym. Współtworzący pismo (a później także grupę o tej samej nazwie) Peter Cook, Warren Chalk, David Greene, Dennis Crompton, Ron Herron i Michael Webb obruszali się, gdy nazywano ich „Beatlesami architektury”, ale nie było w tym określeniu wcale tak dużo przesady.

Na jaskrawożółtej okładce czwartego numeru, kluczowego w historii „Archigramu”, nad wieżowcami Manhattanu unosił się komiksowy superbohater. W środku czekały na czytelników utopijne projekty miast przemieszczających się na teleskopowych nogach (Walking City Herrona) i kapsuł do mieszkania wpinanych w dowolne miejsca miejskiej struktury (Plug-In City Cooka). Starsi od twórców „Archigramu” architekci – poważni moderniści i projektanci brutalistycznego Londynu – dostawali na ten widok apopleksji.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„Gotowe dania z mikrofali są ważniejsze od Palladia” – stwierdzał jednak buńczucznie Cook, podkreślając, w jak efektywny i ekonomiczny sposób popkultura potrafi odpowiadać na potrzeby współczesnego człowieka. A także jak łatwo i szybko pozbywa się tego, co zbędne. Działający przed kryzysem naftowym lat 70. twórcy „Archigramu” nie mieli jeszcze świadomości ograniczonej ilości zasobów naturalnych – ich zachwyt nad społeczeństwem konsumpcyjnym i nowymi technologiami był szczery i bezkrytyczny.

Wizje miast, które łatwo się przemieszczają, przeobrażają i adaptują do zmiennych potrzeb, do dziś pozostają kuszące. Rysunki zachowane w kolekcjach muzealnych, m.in. specjalizującego się w architekturze radykalnej Frac Centre-Val de Loire we francuskim Orleanie, pobudzają wyobraźnię. Wystarczy spojrzeć na wspomniane Walking City. Ilustracja utrzymana w techno-popowym klimacie, bliskim filmom science fiction, przedstawia ogromne maszynowe insekty maszerujące na tle Manhattanu. Ich pękate cielska to mobilne miasta, które wędrują w poszukiwaniu odpowiednich warunków klimatycznych.

Na ilustracjach Plug-In City także ruch jak w mrowisku. Liczne dźwigi w różne miejsca megastruktury nieustannie wpinają i wypinają z nich kapsuły mieszczące mieszkania, biura, sklepy i przestrzenie rozrywkowe. Ta w marzeniach Cooka miała się rozciągać na całą Europę. Samochody? Wkrótce staną się zbędne, wyginą jak dinozaury – wyrokują twórcy „Archigramu”, wskazując na mobilną naturę kapsuł. W nich zaś wszystko jest zaprojektowane zgodnie z zasadą „klient nasz pan”. Fabryki wypuszczają gotowe elementy, które można dowolnie zestawiać, tworząc dopasowane do indywidualnych potrzeb wnętrza. A że pozbawiają w ten sposób architekturę blichtru i mówią o niej, jakby chodziło o produkcję lodówek? W tym rzecz. „Sukces muzyki pop wynika z jej umiejętności dotrzymywania kroku gustowi klientów” – stwierdza Cook. W architekturze trzeba robić to samo.

W projektowanych przez Archigram miastach mieszkają konsumenci. Mają różne potrzeby i prag­nienia, które – w innym projekcie, Computer City Cromptona – są najpierw gromadzone jako dane, a następnie przetwarzane na pożądane środowisko mieszkaniowe. Te wizje, projektowane tu i teraz, gotowe do wdrożenia, nie spotykały się jednak z aż takim entuzjazmem inwestorów budowlanych, na jaki twórcy Archigramu liczyli. Dlatego w 1969 r. spuścili trochę z tonu i zaproponowali Instant City projektu Herrona oraz Cooka – miasto instant, mobilną strukturę usługowo-edukacyjno-rozrywkową, która pojawiałaby się na zapuszczonej prowincji i wstrzykiwała w nią nową energię. Transportowanie struktury lądem byłoby zbyt oczywiste i nudne, dlatego zalecali zrzucanie jej z powietrza w formie spadochronu.

Choć wydaje się, że rzeczywiście szli z duchem czasu, nie pozostawili po sobie żadnych realizacji – z nielicznymi wyjątkami, do których należy zaprojektowany przez Herrona w 1972 r. basen dla Roda Stewarta. Ich papierowa architektura stała się jednak inspiracją dla innych radykalnych grup, takich jak włoskie Archizoom czy Superstudio, które już z większym krytycyzmem podchodziły do kwestii politycznych, społecznych i środowiskowych. I mimo że bezbrzeżny zachwyt kulturą konsumpcyjną może dziś budzić wątpliwości, nie da się odmówić twórcom Archigramu jednego: należeli do pierwszych, którzy stwierdzili, że architektura nie musi być przywiązana do konkretnego miejsca, nie musi być trwała – a już na pewno nie musi być taka poważna.

 

Czytaj również:

Barka jak Arka Barka jak Arka
i
Dziecko z rybackiego plemienia Badżawów bawi się z rekinem, Wangi Wangi, Indonezja; zdjęcie: James Morgan
Marzenia o lepszym świecie

Barka jak Arka

Łukasz Stępnik

Jahwe, jak wiadomo, sprowadził na ludzkość powszechny potop, ale oszczędził Noego wraz z rodziną, każąc mu zbudować arkę. Podobnie rzecz zapamiętali nie tylko Żydzi, lecz także Sumerowie czy Mezopotamczycy (tylko ich bóg nazywał się Ea albo Enki, a uratowani – Utnapisztim czy Zisudra). Widać jest coś na rzeczy – dlatego rozsądni ludzie już dziś szykują się na potop. Również w Polsce.

W głośnym filmie Wodny świat z 1995 r. Kevin Costner, grający żeglującego po wielkim oceanie ryboczłowieczego mutanta, zabiera swoją ukochaną w podwodną podróż, podczas której pokazuje jej zalane ruiny miasta, prawdopodobnie będącego kiedyś Nowym Jorkiem. Przysłonięte koralowcami żelbetowe struktury budynków przypominają przerażający obraz cmentarzyska dawnej cywilizacji, która na własne życzenie sprowadziła na siebie zagładę. Z urywkowych dialogów trudno wywnioskować, jakie były przyczyny katastrofy, w wyniku której cały świat znalazł się pod wodą, ale można przypuszczać, że miały z tym coś wspólnego topniejące pokrywy lodowe i ogromne ilości wyprodukowanego przez ludzkość dwutlenku węgla, które przez wiele lat wydostawały się do atmosfery.

Czytaj dalej