O mięsopuście, czyli ludowym karnawale, o kuligach, combrze i zabawkach żakowskich O mięsopuście, czyli ludowym karnawale, o kuligach, combrze i zabawkach żakowskich
i
"Taniec weselny", 1566 r., Pieter Bruegel Starszy; źródło: Detroit Institute of Arts
Wiedza i niewiedza

O mięsopuście, czyli ludowym karnawale, o kuligach, combrze i zabawkach żakowskich

Jan Bujak
Czyta się 10 minut

Okres od świąt Bożego Narodzenia do wielkiego postu, to — u całej Europie od stuleci — czas zabaw, uczt, pochodów i hulanek. Jego ukoronowaniem był karnawał, zwany w Polsce również mięsopustem, zapustem lub ostatkami. Dodać tu należy, że karnawał znaczy dokładnie to samo co mięsopust. Etymologia tego słowa jest włosko-łacińska (carne vale, carnem levare w dosłownym tłumaczeniu znaczy „poniechać mięsa”). Określa się nim tydzień po „tłustym czwartku”. Nie ulega wątpliwości, że tradycja tych zimowych zabaw wywodzi się ze starożytności, z rzymskich bachanaliów i saturnaliów, z greckich antestheriów oraz innych uroczystości związanych z kończącą się zimą i spodziewanym nadejściem wiosny, a więc odradzania się przyrody do nowego życia.

W Polsce bawili się wszyscy. Ilość i rozmaitość zabaw karnawałowych była ogromna. Szczególnie bogate pod względem treści i formy były zabawy ludowe, przeważnie pełniące niegdyś również funkcje obrzędowe. Wiele z tych zabaw-obrzędów kryje w sobie tajemnice nie całkiem jeszcze rozszyfrowane, a ich geneza sięga naszej najodleglejszej przeszłości.

Aby wskrzesić nastrój dawnych, zimowych zabaw, uroczystości i obrzędów i oddać ich — dziś już niepowtarzalną atmosferę, posłużę się tam gdzie to będzie możliwe, starymi tekstami. Zawierają one również drobne i pełne smaku szczegóły.

Przedtem jeszcze kilka słów o niezwykłości karnawału. W minionych epokach był to rzeczywiście okres wyjątkowy. Nie tylko ze względu na związane z nim zabawy i obrzędy, ale także dlatego, że przestawały wówczas obowiązywać rozmaite prawa i normy zwyczajowe, a także zasady istniejącego ładu społecznego. U nas ten niezwykły w dziedzinie stosunków społecznych okres zaczynał się w czasie wieczerzy wigilijnej. Jeszcze w XIX w., służba zasiadała z gospodarzami przy jednym stole (co w innym czasie było nie do pomyślenia), zaś w okresie karnawału brała udział we wspólnych kuligach. W czasie kuligów dopuszczano się niekiedy, dla zabawy, czynów, które w innym okresie na pewno znalazłyby swój finał w sądach.

Oto autentyczna opowieść z początków XVIII w. Opowiadającą jest „imć pani Katarzyna ze Skiwskich Kryńska”: „Było nas u rodziców dwie sióstr pannami. W blizkiem sąsiedztwie mieszkał kawaler, który w domu naszym często bywał, a miał konia drogiego. Raz w Nowy Rok pojechałyśmy z naszą panią matką kuligiem do niego, a chcąc zażartować, ile że przy nowym roku wiadomy jest wszystkim zwyczaj kradzenia i wykupna cudzych rzeczy, aby, jak to mówią, w nowym roku szczęściło się w przybytku, wiec wzięłyśmy z sobą naszego masztalerza i dały mu kilka złotych dla stajennego u tego kawalera, iżby konia onego wydał naszemu masztalerzowi, a po naszym wyjeździe o psocie naszej panu swemu oznajmił. Gdy koń był już wzięty, pożegnałyśmy się, jakoby nigdy nic i wyjechały kontentując, że się dobrze powiodło.

Mróz był trzaskający, sanna kopna, niebo gwiaździste i od świecącego miesiąca widno jak w dzień. Wyjeżdżamy z lasu w pole, aż tu widzimy blizko drogi gromadę wilków z wilczycą. Masztalerz jechał na podjezdku, prowadząc ukradzionego wierzchowca na powodzie, a że koń był żartki i w obcem ręku, więc zoczywszy zgraje wilków, jak nie wyrwie się gwałtownie z rąk masztalerza. My w wielkim o konia strachu, bo bestye rzuciły się z wilczycą, prąc biedaka w zaspy głębokie i cigęć leśną, gdzie ratunek był niepodobny. A tu ani żadnej strzelby, ani broni przy nas i przy ludziach naszych — więc go prawie w oczach naszych zadławiły. Z płacom i w progiem utrapieniu powracamy do domu jak umarłe, nie śmiejąc ojcu nic powiadać, aż się rodzic nasz sam dowiedział pomału o wszystkiem. (…) W kilka dni potem kawaler przyjeżdża do nas, ale nie okazując frasunku, wesoły, jakby nic nie zaszło.

Pan rotmistrz Skiwski, nasz rodzic, jął przepraszać go za krzywdę, zdziałaną przez płochość i pustotę panieńską. My to słysząc, drżymy jak liście klonowe, ale kawaler miasto jakiego żalu oświadczył panu ojcu, że wszystko to poczytuje za zrządzenie samej Opatrzności, która uczyniła go kredytorem serca panny Katarzyny. Rodzic zezwolił na nasz związek i w sześć niedziel po Nowym Roku gody weselne wyprawił. A tak rzec można śmiało, iż ona bestya wilczyca, która całej gromadzie wilków przewodziła, pierwszą była dziewosłębiną i długoletnią szczęśliwość naszego pożycia małżeńskiego przyśpieszyła.”

Tak wyglądał kulig romantyczny. A typowy, bez jakiego żaden karnawał w Polsce nie mógł się obejść? Opisuje go ks. Kitowicz w swoim „Opisie obyczajów za Augusta III”: „Dwóch albo trzech sąsiadów zmówiwszy się, zabrali ze sobą żony, córki, synów, czeladź, służącą i co tylko mieli w domu dorosłego, zostawiając w nim tylko małe dzieci… Sami zaś wpakowawszy się na sanki, albo gdy sannej nie było, na kolaski, i wózki i konie wierzchowe, jak kto mógł, jechali do sąsiada pobliższego, ani proszeni od niego, ani zawiadomiwszy go. Tak go zaskoczywszy, kazali dawać jeść i pić sobie, koniom i ludziom, bez wszelkiej ceremonii, właśnie jak żołnierze, póty u niego bawiąc, póki nie wypróżnili mu piwnicy i spiżarni. Potem brali onego nieboraka z sobą, z całą jego rodziną i ciągnęli do innego sąsiada, któremu podobnież pustki zrobiwszy, ciągnęli dalej… (…) Poczynały się te kuligi zwyczajnie w przedostatni tydzień zapustny i trwały do wstępnej środy. Kuligi takie przestawały na jakim skrzypku, czasem z karczy porwanym, albo między czeladzią dworską wynalezionym. Chyba, że gospodarz miał swoją domową kapelę… Najsłynniejsze co do pijatyki te kuligi były w województwie rawskim.”

Nie gorzej bawiono się w miastach. Oddajmy głos Aleksandrowi Maciejowskiemu: „Kiedy nadchodził post 40-dniowy (w wieku XVI-tym), gdy mięso puścić, czyli zaniechać go trzeba było, poprzedzający go mięsopust dozwalał czynić, coby kiedy indziej było zgorszeniem. Wtedy godziło się pijanicy chodzić po ulicach i dać się poprzedzać muzyce umyślnie na to zgodzonej. Wtedy szlachta, zawitawszy pod wiechę karczemną, miewała pocieszne sceny, gdzie niejednemu i we troje łeb rozbito, gdzie panów broniąc słudzy, ci do szabel a ci brali się do półhaków, a wypadłszy za drzwi, pijana czereda rąbała się na ulicy. W tym to czasie próżniacy i rozpustnicy szlifowali miejskie bruki, strzelali po próżnicy, a po ulicach wszędzie było pełno skrzypiec i dudów. Wrzaski i hałas weselącej się gawiedzi zagłuszał przechodzących… Ci gonili dziewki, które złapawszy, zaprzęgali w kłodę, za to że nie poszły za mąż tych mięsopust, a dziewki nie bardzo też uciekały…”

Osobną grupę stanowią tajemnicze, ludowe zabawy zapustne o charakterze obrzędowym. W ludowym karnawale najważniejszą rolę odgrywały kobiety. Do wielu ich zabaw — szczególnie zaś mających charakter magiczny — mężczyźni nie byli dopuszczani, bądź też mogli brać udział w zakończeniu uroczystości. Tak np. we środę popielcową odbywało się tzw. „wkupne do bab”, czyli wejście młodych mężatek do grona starszych kobiet. Barwny ten obrzęd kończył się w karczmie, gdzie kobiety same się bawiły, tańczyły, mocno przy tym popijając. Mężczyznom pozwalano wkroczyć dopiero na sam koniec zabawy. Podobny charakter miały magiczne uroczystości mające zapewnić w nadchodzącym roku urodzaj niektórych roślin — zazwyczaj lnu i konopi, ale także rzepy, owsa, pszenicy i innych — gdy kobiety starały się jak najwyżej podskoczyć, śpiewając: „na konopie, na konopie, żeby się rodziły, żeby nasze dzieci nago nie chodziły” lub „hola, hola do góry, aby konopie takie były” — tzn. takie, jak wysoko potrafią skoczyć. Zdarzało się, że i mężczyźni skakali na urodzaj.

Symbolem urodzaju i płodności były jednak kobiety. Do nich należało sprowadzanie tych dobrodziejstw na ziemię, zwierzęta i ludzi. Aby mogły tego dokonać, w czasie karnawału na wiele im pozwalano, ale też pilnowano, by dopełniły swoich powinności. Podstawowa — w wypadku młodych dziewcząt — to zamążpójście, która zaś się temu nie chciała podporządkować, zwłaszcza w czasie karnawału, uważanego za okres kojarzenia się par, była karana. Zwyczaj karania za niezawarcie małżeństwa rozciągano niekiedy i na chłopców.

Geneza obrzędów związanych z tymi karami tkwi w mrokach odległej przeszłości i ciągle jeszcze nie jest zupełnie jasna. Na czym więc te kary polegały? Posłużmy się tu bardzo starym tekstem z opisem pewnego wydarzenia, które w 1642 r. miało miejsce w Bieczu i zostało zanotowane w tamtejszych aktach grodzkich. Jest to skarga miejscowej przekupki Reginy Gałki na ciurów ze stacjonującego tam pułku.

Otóż ludzie ci „wśród strasznego krzyku i wrzasku całymi zastępami do protestującej przypadli, jedni z nich udający niedźwiedzi, drudzy przebrani za Germanów, inni za kobiety i dziewczęta, a reszta w liczbie około dwudziestu z pomalowanymi twarzami, z rogami u głowy, odziani w skóry koźle tak, że im tylko świeciły zęby i oczy na kształt diabłów, ogromny pniak dębowy długości sześć, grubości cztery łokci obwiedziony żelaznymi łańcuchami przywlekły, protestującą uważając za przedmiot swych wybryków, jako winną karząc dlatego, że w czasie Bachanaliów nie wyszła za mąż… Ubrawszy ją najpierw w powrósło słomiane, niewzruszeni jej uprzejmymi prośbami, siłą i przemocą ją porwali, przywiązawszy łańcuchami do pniaka i włóczyli koło ratusza z najwyższą obawą i straszną boleścią, tak że omdlała na siłach. Biegnącą zaś bez żadnego względu popychając, do dźwigania twardymi biczami zmusili.”

Badania etnograficzne potwierdziły przypuszczenie, że zwyczaj „ciągnienia kloca” jeszcze w XIX w. stanowił żywą tradycję i to na terenie całej niemal Polski. Znany on był również w Krakowie, gdzie łączył się z niezwykłą karnawałową zabawą przekupek krakowskich, zwaną „comber”, odbywającą się przez kilka dni na Rynku. Zabawa ta, o której pierwszą wzmiankę znajdujemy w dziełku z 1600 r. zatytułowanym Grgorianki, została zakazana przez policję austriacką w 1836 r. Jednakże zarówno Oskar Kolberg, jak i Zygmunt Gloger, nasi najwybitniejszy XIX-wieczni ludoznawcy spisali wspomnienia „starych krakowian”.

Zaczynały się one w „tłusty czwartek”. „W tym dniu otyłe baby straganne, podzielone na roty schodziły się z różnych ulic w rynek krakowski i naprzeciw orła rozpoczynały wesoły taniec, śpiewając pieśni combrowe… zaś… pospólstwo krakowskie przy odgłosie hucznej kapeli, wśród pląsów… okrzyków i wychylanych kieliszków, gromadami chodziło po ulicach. Wielki czworoboczny rynek krakowski stawał się jednym kołem tańca w krąg Sukiennic, ratusza i kościółka świętego Wojciecha…

W oktawę tłustego czwartku, czyli w pierwszy czwartek postny, przekupki krakowskie powtarzały jeszcze sceny zapustne. Najmowały znowu kapelę, znosiły na rynek postne jadło, napitek i po śniegu lub błocie pląsały. Uciekali wtedy przed ich tłumem młodzieńcy, bo gdy którego baby pochwyciły, zaprzęgały do kloca za to, że w bezżeństwie kończył zapusty; w wieniec grochowy go stroiły i przymuszały ciągnąć kloc po rynku, krzycząc comber, comber, aż się okupił.”

W XIX w. do tego zagadkowego obrzędu dorobiono podanie mające tłumaczyć jego początek. Na Piaskach, przedmieściu Krakowa, miał mieszkać wójt, czy też burmistrz, nazwiskiem Comber, człowiek złośliwy i okrutny, szczególnie prześladujący ogrodników i przekupki krakowskie, na które nakładał ogromne opłaty, zamykał w areszcie itd. Dosięgły go jednak przekleństwa pokrzywdzonych i zmarł nagle w sam tłusty czwartek, co wywołało ogromną radość. Na pamiątkę tego wydarzenia tłusty czwartek został ustanowiony świętem przekupek.

Na zakończenie parę słów o karnawałowych zabawach żakowskich. W wiekach średnich i później większość ubogich chłopców ze wsi i miasteczek uczyła się w szkołach klasztornych, gdzie otrzymywała bezpłatną naukę i mieszkanie. Utrzymanie zapewniali im „dobrzy ludzie” z miasta lub też sami musieli się o nie starać, chodząc z garnuszkami po domach. Nierzadko jednak przymierali głodem. Karnawał był jednym z niewielu okresów sytości, jednakże hojność mieszkańców należało sprowokować. Krążyli więc „żakowie szkolni” gromadkami po mieście, kolędowali i szukali co bogatszych domów.

Podjadłszy sobie i podpiwszy — gdy się dobrze trafiło, oddawali się i innym karnawałowym rozrywkom, na które mieszczanie spoglądali już mniej łaskawym okiem. „We wstępną środę — pisze ks. Kitowicz — żaki i chłopcy czatowali na wchodzącą do kościoła płeć nadobną i przypinali jej znienacka na plecach kurze nogi, indycze szyje, skorupy od jaj i kości uwiązane na sznurku lub nici… Niewiasta lub dziewica, nie wiedząc o tem, pięknie przybrana, postępowała przez kościół z dobrą miną i wiszącym na plecach kawalcem, pustego śmiechu stawała się przyczyną i sama na koniec od kogo roztropnego przestrzeżona i od wisielca uwolniona zarumienić się musiała.” Zaś w Popielec „swawolna młodzież nie fatygując księży, sama go sobie rozdawała, trzepiąc się po głowach workami popiołem napełnionymi, albo też wysypując zdradą jedni drugim, popiół na głowę. (…) Często młokos przed lub za wychodzącą niewiastą, albo jaka dziewka przed lub za przechodzącym mężczyzną rzucała na ziemię garnek suchym popiołem napełniony, tak blisko osoby, żeby… osobę tą obkurzył. Wówczas swawolnica lub swawolnik, zawoławszy: „Popielec, mości panie, lub mościa pani, albo panno” uciekał. Że zaś nie każdy mógł znieść cierpliwie taki ceremoniał, mianowicie gdy za swawolnikiem znajomości nie było, więc trafiało się, że wynikały zwady i bijatyki.”

 

Tekst pochodzi z nr 1659/1977 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Więcej archiwalnych tekstów na ostatnie dni karnawału znajdziecie Państwo w specjalnie wyselekcjonowanej kolekcji.

 

Czytaj również:

Przysmaki na ostatki Przysmaki na ostatki
i
zdjęcie: Rawpixel
Dobra strawa

Przysmaki na ostatki

Przekrój

Pączki z Kuchni polskiej Marii Iwaszkiewicz

Pączki — tradycyjny przysmak karnawałowy, a już nieodzowne będą na Ostatki. Nie brak pączków w cukierniach, ale pokuśmy się raz o zrobienie pączków domowych — zupełnie inaczej smakują.

Czytaj dalej