Wędrówka przez las przypomina kolekcjonowanie miejsc. Zbyt małych, by zwać je krajobrazami, zbyt bliskich, by nazywać widokami.
Tycz cieśla
Jest! Rusza się! Spośród ułożonych na stosie wałków sosnowych wystaje długaśny wąs! Należy do tycza cieśli, chrząszcza ze sławnej rodziny kózkowatych, gdzie znajdujemy też ginącego kozioroga dębosza czy nadobnicę alpejską. Ostrożniutko zaglądam za szczapę i nasze spojrzenia się spotykają: dorodny samiec, wielkości stalówki, ubarwiony jak komandos. Nieruchomieje na mój widok i udaje, że go nie ma. „Nie schowasz się” – mówię cicho do chrząszcza i opowiadam, że szukałem go cały ranek. Skąd wiem, że samiec? Czułki samca są pięciokrotnie większe od jego ciała. Jeden może osiągać nawet 10 cm. Czyli razem tworzą aż 20 cm paleozoicznego piękna. Trafnie nazwano go po rosyjsku: wąsacz długowąsy.
A po polsku tycz cieśla. Bo potrafi naśladować dźwięk piły (nie, nie spalinowej, ale ręcznej moja-twoja) piłującej drewno. Trzeba wiedzieć, że tycz zaniepokojony nie tylko nieruchomieje i robi „padnij”. Czasem wydaje też zgrzytliwe, słyszalne z kilku metrów dźwięki, przypominające pracę pilarza czy cieśli właśnie. Dźwięk powstaje w wyniku pocierania przedpleczem o tarczkę na plecach. Piłuje również wtedy, kiedy jest wściekły i gryzie badacza, który chce zobaczyć, co tam też tycz ma od spodu. Krajobraz dźwiękowy, czyli krajogłos, współtworzą więc także niektóre gatunki chrząszczy z rodziny kózkowatych.
Kozy i słoniki
Kózkowate, zwane tak z racji posiadania długich czułków przypominających rogi, są jedną z najbardziej ujmujących rodzin owadzich. Zgrabne, na długich nogach, zawsze ewokują szlachetne porównania i skojarzenia. Ściga bukowa emanuje elegancją, wonnica piżmówka zapachem perfum, żerdzianka szewc, choć kształtem przypomina czopek doodbytniczy, zachwyca fotografów, a nawet niektórych leśników wolących metry sześcienne niż entomologię. O sympatię z kózkowatymi ubiegać mogą się jedynie chrząszcze z rodziny ryjkowcowatych (zwane słonikami), posiadacze uroczych długich ryjów (toutes proportions gardées) z osadzonymi nań ruchliwymi czułkami. Taki szeliniak, opasły, nieporadny, przypomina wręcz małego entomologicznego dzika z mikrokosmosu lasu. A ma zaledwie 1,5 cm długości. Kiedy bez pardonu wspina się po odzieży na głowę i włosy przyrodnika, wydaje się dziki i nieokrzesany.
Chwytam go więc i umieszczam w jednym słoiku wraz z tyczem. Za chwilę na sosence w pobliżu odnajduję jeszcze smolika sosnowca, a na pniu ściętego drzewa – rębacza sosnowego. Wszystkie te trzy gatunki mają przydomek „sosnowy”.
Monotopia
Owady schwytałem 20 lat temu w borach Pomorza. W trzeciej klasie technikum leśnego musieliśmy oddawać zbiór tzw. szkodników leśnych. Mimo tępienia tycz, szeliniak, smolik i rębacz dobrze się mają w naszych lasach, ponieważ sprzyja im ich produkcyjny charakter. Aż 60% polskich lasów to takie, w których uprawia się sosnę na różnego rodzaju sortymenty, co sprzyja pożarom, dochodom Lasów Państwowych, ale też wszelkim owadom z przydomkiem „sosnowy”.
Tycz składa jaja pod korą osłabionej sosny. Larwa żeruje tam, wygryzając płaskie chodniki. Larwa rębacza żeruje podobnie, czasem także na leżaninie. Szeliniak zadowala się pniakami, smolik zaś operuje w koronach sosen lub na młodych drzewkach. Są to owady związane z jednym miejscem, jakim jest stojąca lub ścięta sosna. Gospodarczy las sosnowy jest multiplikacją jednego miejsca. Esencją monotonii. Monotopią (gr. monos – jeden, topos – miejsce).
Multitopia
Prawdziwy las jest przede wszystkim zbiorem rozmaitych miejsc. Swego rodzaju złożoną architekturą i topografią. Nie chodzi tylko o wielopiętrowość drzewostanu czy mozaikę jego siedlisk. Raczej o całą biochorę, czyli przestrzeń zbiorowiska leśnego. O wykroty, pnie, zdekapitowane korony. Wywroty, złomy, zawieszone wysoko gałęzie. Rozmaite odmiany dziupli: dziuple powstałe po wyłamanej gałęzi, kute przez ptaki. Dziuple umieszczone wysoko, pośrodku drzewa i tuż nad ziemią. Dziuple z wodą i suche. Z wystawą na wschód i z wystawą na północ.
Nawet złomy (złamane drzewa) mogą się dzielić na śniegołomy, wiatrołomy i powstałe pod własnym ciężarem. Albo na te leżące na ziemi bądź zawieszone gdzieś wysoko, umieszczone tam niewyobrażalną siłą. Złomy o przełomach suchych i mokrych. Czasem zalegają jeden na drugim jak przekroje burzliwych epok geologicznych, w których powstały. Tworzą amfilady, galerie, agory. I wnętrza jak z rysunków M.C. Eschera, gdzie wchodząc na piętro, trafiamy na parter domu, a wędrując na strych, docieramy do ulicy.
Lasy gospodarcze oferują zazwyczaj jedno miejsce – stojącą sosnę. Albo pniak po niej. Las naturalny oferuje nam ich tysiące. Nawet jeśli będzie to sosna, to może mieć 200 lat i dziuplę zamieszkaną przez pszczoły bądź rzadką sowę włochatkę. Puszcza Białowieska jest takim zbiorem miejsc, które w Polsce i Europie dawno już zniszczyliśmy. Wzorcową multitopią.
Zgniotek
Jest! Rusza się! Spod kory 200-letniego świerka zabitego przez kornika wygląda zadek nagiej larwy. Zaraz sprawdzę, czy ma rogi na tyłku! Jest płaska, ruchliwa, liczy ze 2 cm długości. Zbyt szybka, by badać ją przez lupę, trzeba zrobić zdjęcie i oglądać w powiększeniu. Jeśli 2-milimetrowe „różki” przypominają poroże jelenia, mam do czynienia z ginącym w Europie zgniotkiem cynobrowym, gatunkiem ściśle chronionym, dla którego (między innymi) powołano obszary Natura 2000. Puszcza Białowieska jest cała takim obszarem, ale ponieważ Lasy Państwowe nie respektują tego, zwykli obywatele muszą znajdować zgniotki i sami starać się o ich ochronę bądź chociaż dokumentować zniszczenia dokonywane przez leśników.
Zgniotek wymaga do rozwoju szczególnych siedlisk: martwych a grubych osik, dębów, świerków, które choć martwe, to stoją sobie czy też łamią się, ale nie są wywożone z lasu. Nie mogą stać za krótko ani za długo – chodzi o to, by łyko już było w zaawansowanym rozkładzie, a drewno dopiero zaczynało się rozkładać. Niestety, takie drzewa, czyli miejsca, są usuwane z lasów produkcyjnych, z tego powodu zgniotek ginie. Jeśli leśniczy zobaczy świerk, którego życie ma się ku końcowi, woli go wyciąć i sprzedać, aniżeli zostawić dla ginącego chrząszcza, płaskiego jak moneta, o żywym cynobrowym kolorze.
Rodzina kózkowatych, do której należą tycz cieśla i rębacz sosnowy, liczy sobie około 20 tys. gatunków. Ryjkowcowatych, skąd pochodzą szeliniak i smolik, ponad 40 tys. Do zgniotkowatych należy zaledwie kilkanaście gatunków. W Polsce tylko dwa.
Fascynujący jest swego rodzaju freeganizm zgniotka. Owad dorosły i larwa żywią się rozłożonym przez grzyby łykiem, jajami korników, larwami, poczwarkami, a nawet wylinkami innych owadów, zapewne też wszędobylską w Puszczy grzybnią. Zmieszaną z odchodami, strzępkami porostów, trocinkami, jakąś puszczańską Pramaterią. Jeszcze bardziej organiczne i zanurzone w Substancji wydają się larwy rozmiazga kolweńskiego.
Rozmiazg
Larwy tego chrząszcza nie potrafią same drążyć chodników, toteż samica składa jaja w korytarzach drukarza albo czterooczaków. 2,5-milimetrowe larweczki zjadają tam odchody korników i pozostałe po nich trocinki. Kiedy podrosną, przenoszą się do większych chodników, jakie zostawiają po sobie okazali przedstawiciele kózkowatych. Tam mogą liczyć na więcej ekskrementów i mączki drzewnej. Larwa rozmiazga może żerować nawet pięć lat, po czym wije sobie kolebkę i przepoczwarza się w czarnego płaskiego chrząszcza, jakiego widziało dotychczas może kilkudziesięciu ludzi w Polsce. Chrząszcz wygryza się spod kory na świat i szuka odpowiedniego siedliska, czyli miejsca.
Musi to być – a jakże – martwy złamany świerk, który zawisł na sąsiednich drzewach i nie dotyka ziemi. Wisieć tak winien nie krócej niż 2 lata, ale nie dłużej niż 6–7 lat. Koniecznie w wilgotnym miejscu, w lesie łęgowym bądź olsie. Takich miejsc jest coraz mniej, ponieważ gospodarka leśna naznaczona jest drobnomieszczańskim pragnieniem dosłownie rozumianego porządku i czystości. Leśnicy osuszają więc nasze lasy i usuwają z nich, co się da, jakby to był gabinet nadleśniczego, nie zbiorowisko roślinne. Rozmiazg występuje już tylko w Puszczy Białowieskiej. W 2017 r. wywieziono z niej około 180 tys. drzew. Ginący chrząszcz mógł być w każdym z nich.
Niezwykle ujmująca jest ekologiczna skromność rozmiazga. Swego rodzaju freeganizm i autarkia. Raczej nie zje drugiego owada jak zgniotek. Wystarcza mu to, czego nie potrzebują inne owady. Nigdy go nie widziałem. Tak jak konarka tajgowego, który potrzebuje drewna gnijącego nawet 15 lat. Jak pilnicznika fiołkowego, wymagającego nasłonecznionych dziupli u podstawy pnia, koniecznie z podsiąkiem wody od dołu, nie z góry. Ilekroć szukam ich na zrębach, jakie w Puszczy zafundowała nam niezrównoważona gospodarka leśna, myślę o pierwszych próbach ponazywania podstawowych składników przyrody, zrozumienia Substancji. Różni filozofowie wskazywali albo na powietrze, albo na wodę, już to na ziemię, już to na ogień. Dopiero Empedokles (V w. p.n.e.) połączył je w całość.
Biotopia
Wędrówka przez las przypomina kolekcjonowanie miejsc. Zbyt małych, by zwać je krajobrazami, zbyt bliskich, by nazywać widokami. Chętnie wchodzę w te siedliska, swego rodzaju osobiste biotopie: wyspa na bagnach z jedną olchą, polanka w ciemnej świerczynie, zwalony dąb. W dojrzałych, dobrze wykształconych miejscach jestem chętnie. Mocniej. I po wielokroć. Świadomie uprawiam obecność. Nie można być poza miejscem.
Kiedy konstatujemy miejsce, mówimy: znajduję się w lesie/na bagnie/na wyspie. Jakbyśmy wcześniej gdzieś błądzili (podobnie jest w innych językach). Gdzie byłem wcześniej, skoro teraz się „znajduję”? Zagubiony? Zaledwie pomiędzy miejscami? Byłem nie do końca i nie naprawdę.
Czy nie stąd bierze się radość wędrówki, kiedy zatrzymujesz się pośród czterech katedralnych dębów? Gdzie obecność zaczyna się na nowo i spełnia świadomie? Któraś już od wschodu słońca. Nagła, dobrze wyrażona obecność. Poprzedzona lekkim zdziwieniem. Czy nie z licznych prezencji wokół: ptaków, śluzowców i wątrobowców? Zaraz sprawdzę, czy w tej dziupli nie ma czasem odchodów pachnicy próchniczki. Trzeba się tylko trochę wspiąć. Wydawało się, że miejsce istnieje dzięki czyjejś obecności, ale owady uczą nas, że jest inaczej: nie można być obecnym bez odpowiedniego miejsca. Nie można być.